Bananowy poniedziałek: Trudna miłość, „nie” dla Zidane'a i LSD
Zapraszamy do lektury!
Przypadkowo obejrzany mecz z Milanem w 2003 roku i bujdy na resorach sprzedawane przez Bravo Sport, które w podstawówce traktowało się jako prawdę objawioną – tak wyglądały moje początki z Realem Madryt. Ale czy naprawdę wystarczyło tak niewiele, żebym po tylu latach – już jako w miarę samodzielny i dorosły chłopaczyna – wciąż pozostawał przy tym samym klubie? Pierwsze wrażenie może być przecież mylne, a z czasem orientujesz się także, że za dzieciaka okrutnie tobą manipulowano, zaś poważna prasa sportowa wygląda nieco inaczej niż BS. Jesteś już duży i – przynajmniej w teorii – umiesz korzystać z własnego rozumu.
Będąc bardzo młodym człowiekiem, jest się niezwykle podatnym na siłę sugestii. Niektóre przyzwyczajenia w tobie pozostają, inne zanikają. Zastanawiam się jednak, jak to możliwe, że nie potrafiłem z siebie mimo wszystko wyrzucić Realu Madryt. Przecież odkąd zacząłem kibicować temu klubowi panuje w nim nieustanny chaos. Decyzje – najczęściej nietrafne – podejmowane pod wpływem impulsu, wieczna chęć posiadania czegoś od zaraz, wielokrotne popełnianie tych samych błędów i nieumiejętność przyznania się do któregokolwiek z nich, zero-jedynkowe ocenianie kogoś jeszcze zanim da mu się szansę na wykazanie, nieustające malkontenctwo. Czy jeden mecz i Bravo Sport były w stanie na tyle namieszać mi w głowie, że coś, co po uruchomieniu szarych komórek powinienem znienawidzić, tak naprawdę dziś w znacznym stopniu naznacza moje życie? Nie, to nie może być już tylko siła sugestii, lecz coś więcej.
No tak, dziwnym trafem większość, jeśli nie wszystkie, z wyżej wymienionych cech posiadam także ja sam. I – chcę tego czy nie – muszę z nimi żyć oraz starać się je akceptować. Trafił swój na swego. Dlatego też miłość do Realu Madryt, choć niezwykle trudna i burzliwa, jest jak dotąd jedyną, w której czuję się spełniony. Przeciwieństwa zdecydowanie się nie przyciągają. Przynajmniej nie w tym przypadku.
***
23 grudnia, na zegarze wybija północ. Chciałem w końcu pójść spać nieco wcześniej, by po przebudzeniu doświadczyć światła słonecznego dłużej niż przez godzinę. Nic z tego. W Hiszpanii właśnie informują, że Benítez jest na wylocie. Kwestia kilku dni, a być może nawet i kilku godzin. Pod Cibeles zbierają się powoli tłumy rozentuzjazmowanych fanów.
Głos w dyskusjach na temat ewentualnego następcy Rafy zabierały największe osobistości tego świata. Swoich opinii nie wyrazili jeszcze jedynie Dalajlama i Kim Dzong Un (woli koszykówkę). Jeśli natomiast spytacie, kto moim zdaniem powinien zostać nowym szkoleniowcem Realu Madryt, równie dobrze możecie mnie spytać, dokąd wybieram się na Sylwestra. Moja odpowiedź będzie identyczna: Nie wiem. Wiem natomiast, kto według mnie NIE powinien nim zostać. Jestem przekonany, że nowym trenerem Królewskich nie powinien być Zinédine Zidane.
„Kibice chcą Zidane'a”, „Zidane wybrańcem”, „Zidane już rozmawiał z piłkarzami”, „Zidane faworytem Florentino”. Istny obłęd. Jeśli sam Zidane publicznie mówi, że gdyby złożono mu teraz ofertę pracy w pierwszym zespole, przyjąłby ją, to zastanawiam się jedynie, czy jest głupi czy szalony. Nie chcę wyrokować, że Francuz jest złym trenerem, ponieważ tak naprawdę jeszcze tego nie wiadomo. I w tym właśnie tkwi szkopuł. Nikt nie wie, czego można by się po nim spodziewać. Kot w worku. Randka w ciemno.
Pierwsza drużyna to nie Castillia, jednak sam Zidane – a także wielu z nas – zdaje się tego nie rozumieć. Nie pojmuje on również, że to nie będzie to samo co ładne wyglądanie u boku Ancelottiego. Nie ma awansu z rezerwami do Segundy? Nic się nie stało, i tak nie bazujemy na canterze. Nie twierdzę, że nawet jeśli teraz Castilli nie uda się wskoczyć szczebel wyżej, Zidane będzie w moich oczach złym fachowcem. Dużo bowiem zależy od materiału piłkarskiego, który jest Francuzowi narzucany w znacznej mierze z góry (choć przecież w pierwszym zespole transfery na życzenie szkoleniowca również są świętem). Chodzi po prostu o to, że na chwilę obecną były pomocnik Los Blancos ma nad sobą roztoczony klosz ochronny. Zerowa presja wyniku i pełen spokój, czyli kompletne przeciwieństwo codzienności na Santiago Bernabéu. W szesnastodniowej prognozie pogody zapowiadają nagły skok ciśnienia.
Zidane doskonale wie, jak żywiołowe jest madridismo. Wie to jednak z perspektywy piłkarza. A to dość znacząca różnica, gdyż w razie niepowodzeń, to na trenerze skupia się zazwyczaj niemal cała krytyka i to na trenera wylewane są pomyje. Tak jest najłatwiej. To przecież on trzyma w ręku pada, zawodnicy mają jedynie reagować na naciskanie kółek, kwadratów i R2.
Nie chcę Zidane'a na ławce trenerskiej pierwszej drużyny z czystego szacunku do samego Francuza. Na tę chwilę ma według mnie więcej do stracenia niż zyskania. Boję się po prostu, że w pół roku Zizou może przejść drogę od legendy do mendy. Niech najpierw sprawdzi się w jakimś przeciętniaku w – dajmy na to – Ligue 1, gdzie doświadczy jakiejkolwiek presji i będzie musiał mierzyć się z problemami, z którymi nie ma do czynienia na co dzień w Castilli. Jeśli podoła, na Bernabéu przywitają go ponownie z otwartymi ramionami. Na razie jednak za wcześnie na eksperymenty. Może warto podążyć ścieżką, którą obrał Luis Enrique?
***
Hiszpańska prasa, jaka jest, każdy widzi. Często trąci w niej absurdem. Transferowe plotki to najłatwiejszy sposób na wypełnienie luk w gazecie. Poza tym ludzie to lubią i łatwo podchwytują. Rzadko kiedy komuś udaje się jednak osiągnąć taki top level surrealizmu jak wczoraj katalońskiemu Sportowi. „Florentino nęka Neymara i jego ojca. Pérez chce, by Brazylijczyk był nowym Figo”. Panowie, wiem, że święta i w ogóle, ale jedno pytanie nie daje mi spokoju. To było LSD czy jednak ekstaza?
Wyobrażam sobie, jak owe „nękanie” mogło wyglądać.
– Dzień dobry, z tej strony Florentino Pérez.
– Dzień dobry.
– Chcę sprowadzić Neymara do Realu Madryt. W zamian oferuję 20 milionów euro rocznie, wskazówki, jak dostać się do Złotego Pociągu w Wałbrzychu, mapę podziemnych tuneli w Gdyni i kamień filozoficzny. I psa. Maltańczyka.
– Dziękuję, nie jesteśmy zainteresowani.
– Kiedy więc przylecicie do Madrytu?
– Nie przylecimy.
– To kiedy mam przylecieć do Barcelony? Chyba że wolicie dostać dokumenty faksem.
– Niech pan nam da spokój.
– Dobrze, spokój również dorzucę w pakiecie.
I tak w koło Macieju.
Florentino obiecywał swego czasu, że jeśli Figo nie przejdzie do Realu Madryt, kupi każdemu socio karnet na cały sezon. Ja obiecuję więc to samo, jeśli Neymar zagra w barwach Królewskich. Chyba że w tym biznesie funkcjonują triki takie, jak kiedyś w Pokemonach na Gameboyu. Gdy prosiło się doktora Oaka o Mew, ten cały czas odmawiał, aż po trzystu próbach w końcu ustępował. Jeśli rzeczywiście tak to działa, najwyżej zadłużę się w chwilówkach.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze