Bananowy poniedziałek: Wspólny sukces
Zapraszamy do lektury!
Snucie po nocach wizji perfekcyjnego życia jest jednym z moich ulubionych zajęć. Gdy jednak słońce zachodzi w okolicach godziny 16:00, filozoficzne rozmyślania niejednokrotnie potrafią być już nieco męczące. „Może więc zamiast konsumowania krewetek popijanych bezalkoholowym San Miguelem w nieistniejącym świecie przeszedłbym do działania?”, pomyślałem.
– Mateusz, co ty na to, żebym wrócił do pisania jakichś wynurzeń na portalu, bo trochę mi za tym tęskno? – zapytałem.
– Nie widzę przeszkód – usłyszałem w odpowiedzi.
Do teraz nie wiem, dlaczego zwlekałem z tym aż tak długo. Tak czy inaczej, stało się. Chcecie tego czy nie, od dzisiaj co poniedziałek na RealMadryt.pl będziecie mogli przeczytać ode mnie kilka, a nawet kilkanaście słów w nowym cyklu – „Bananowym poniedziałku”.
***
Rok 2008. Jestem uczniem pierwszej klasy (profil biologiczno-chemiczny) w XIV Liceum Ogólnokształcącym imienia Mikołaja Kopernika w Gdyni. Mam dość długie włosy, które przytrzymuje opaska w stylu Johna Rambo. Często też przywdziewam kwieciste koszule z krótkim rękawem. Wyniki w nauce raczej przeciętne. Zanim nadeszło pierwsze zagrożenie z biologii widziałem siebie w przyszłości jako lekarza. Jedynym przedmiotem z którego naprawdę dobrze mi szło był jednak język hiszpański. Byłem również przekonany, że przed ukończeniem dwudziestego roku życia będę już po miesięcznej podróży do Peru.
Tak mniej więcej wyglądały moja rzeczywistość i marzenia, gdy 6 kwietnia 2008 roku z trybun Stadionu Miejskiego w Gdyni (jeszcze przed przebudową) z wypiekami na twarzy obserwowałem bezpośrednie starcie zarówno dwóch zespołów bijących się o awans do Ekstraklasy, Arki Gdynia oraz Znicza Pruszków, jak i dwóch cracków, czyli Marcina Wachowicza i Roberta Lewandowskiego, którzy bili się o koronę króla strzelców.
W 11. minucie Wachowicz trafia na 1:0, kilka minut po przerwie wyrównuje Zawistowski. Goście nie cieszą się jednak z remisu zbyt długo, ponieważ po niespełna pięciu minutach Wachowicz ponownie pakuje piłkę do siatki. Wynik stykowy, doliczony czas gry. Kibice gospodarzy wyczekują już tylko ostatniego gwizdka arbitra. Gdynianie nie dowieźli jednak korzystnego rezultatu do końca. Lewandowski, 2:2. Kop w słup oświetleniowy, po którym noga boli mnie do dziś. „Może niech Arka kupi tego Lewandowskiego? Znicz został w drugiej lidze, a Lewy w duecie z Wachowiczem po awansie Arki mógłby zapewnić drużynie nawet środek tabeli!”, rozmyślałem.
Po wakacjach Robert był już w Lechu, a w debiucie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym przeciwko Bełchatowowi strzelił takiego gola. Miałem 16 lat i możliwe, że wtedy średnio znałem się tak naprawdę na piłce. Usprawiedliwia mnie jednak fakt, że we wspomnianym sezonie 2007/08 wielu dziennikarzy większą karierę, jeśli chodzi o graczy Znicza, wróżyło Bartoszowi Wiśniewskiemu, który do dziś nie zaliczył i już najprawdopodobniej nie zaliczy meczu w Ekstraklasie. Zresztą, w ramach ciekawostki warto wspomnieć, że obecnie z podstawowej jedenastki Znicza na spotkanie z Arką gra w niej tylko Igor Lewczuk z Legii Warszawa.
Gdzieś w równoległej rzeczywistości w województwie łódzkim funkcjonował także Mateusz Wojtylak, który w sezonie 2007/08 również widział na własne oczy jak Lewandowski strzela jego ukochanej drużynie drużynie z jego rodzinnego miasta, Pelikanowi Łowicz, gola w 90. minucie. W tamtym czasie ja i Mateusz wiedzieliśmy o swoim istnieniu jedynie z gazet nie mieliśmy pojęcia o swoim istnieniu. Dziś, to jest ponad siedem lat później, świętujemy – wraz z resztą członków redakcji RealMadryt.pl – naprawdę spory sukces. I to w dużej mierze właśnie za sprawą gościa, który swego czasu na zapleczu Ekstraklasy nie mógł powstrzymać się od tych cholernych goli na chwilę przed końcem.
Tak, to, że AS postanowił opublikować na swoich łamach nasz artykuł i zrobić z niego temat na okładkę to nasz niewątpliwy sukces. Z pewnością jeden z większych w historii istnienia serwisu. Jakiś malkontent może zaraz powiedzieć, że to przecież tylko jedna okładka w gazecie, która wychodzi na oko ze 360 razy w roku. Może i tak, ale przyjrzyjmy się temu z nieco innej perspektywy.
Polski i Hiszpanii nigdy nie łączyły w zasadzie żadne więzy kulturowe (może poza umiejscowieniem w Polsce akcji barokowego dramatu Calderóna de la Barki, La vida es sueńo, był to jednak zabieg mający na celu jedynie dodanie dziełu szczypty egzotyki), a co dopiero piłkarskie. Oni o tym, co się u nas dzieje nie mają absolutnie żadnego pojęcia. Większość Hiszpanów miałaby z pewnością problemy ze wskazaniem, gdzie nasz kraj leży na mapie. Tak samo jak my mielibyśmy problem z prawidłowym podpisaniem – dajmy na to – Rumunii, Węgier czy Bułgarii. O kwestiach sportowych sens dyskusji jest natomiast jeszcze mniejszy. No bo co, będziemy rozmawiać z Hiszpanami o Podbeskidziu, Pogoni czy Legii, która obecnie w Europie znaczy mniej niż pewna drużyna z Kazachstanu?
Trafił się jednak temat Lewandowskiego, a my potrafiliśmy wyciągnąć z tego maksimum. Pisząc „my”, mam też na myśli każdego z was, bo przecież redaktorzy serwisu nie założyli 10 tysięcy fejkowych kont, żeby potem głosować w sondzie i z pianą na pysku spamować skrzynkę mejlową madryckich dziennikarzy. Rola prowadzących serwis polegała jedynie na tym, żeby tego nie spieprzyć, czytaj: złapać kontakt, napisać kilka rozsądnych akapitów i przetłumaczyć je w sposób taki, by w stolicy Hiszpanii nie pomyśleli, że współpracować z nimi chcą amatorzy translatora Google'a.
Sama myśl wydawała się z pozoru szalona, bo choć wiemy, że w Polsce – porzućmy na chwilę fałszywą skromność – nie ma lepszego źródła informacji na temat Realu Madryt, to rozchodziło się przecież po prostu o wynik jednej z ankiet, które są dla nas czymś zupełnie normalnym. Wymiana kilku wiadomości z Tomásem Roncero, szybkie złapanie wspólnego języka, wzajemne zrozumienie, równa pozycja w rozmowach i wysoka jakość wykonania. Tylko tyle i aż tyle, by zasłużyć na podobne wyróżnienie. Może to, co napiszę, będzie trochę banalne, ale uważam, że czym bardziej się czemuś poświęcasz, tym większą masz szansę na to, że nawet wzięte z kosmosu pomysły można zrealizować ze względną łatwością. Tak było teraz i tak też było przy okazji naszego wywiadu z Ramónem Calderónem. Dwie doby po niewinnej zaczepce w kierunku byłego prezesa na Twitterze na portalu można było już przeczytać z nim nasz obszerny wywiad. W przypadku AS-a cała operacja miała bardzo zbliżone rozłożenie w czasie.
Nie mam zamiaru uprawiać tutaj jakiegoś samozachwytu i bić w podniosłe tony (no, może tylko trochę), bo myślę, że nie tylko ja w redakcji nie traktuję tego artykułu jako wisienki na torcie i czegoś, co zapewni nam wieczną chwałę i pozwoli spocząć na laurach, ponieważ byłby to największy możliwy błąd. Nasza siła polega na tym, że stale chcemy osiągać coraz więcej. Dzieje się tak, ponieważ naszym głównym motorem napędowym jest pasja w tym, co wspólnie tworzymy. Jesteśmy drużyną, która trzyma się zarówno na „boisku”, jak i poza nim. Drużyną, która gra dla was. I jednocześnie razem z wami.
Zanim jednak definitywnie zakończę tę wzniosłą puentę, uprzedzę prawdopodobne komentarze dotyczące nowej wersji serwisu. Spokojnie, do jej premiery jest już naprawdę bliżej niż dalej. Lata czekania i nerwowego obgryzania paznokci zostaną wam w pełni wynagrodzone.
***
PS. W Peru wciąż nie byłem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze