Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Tęsknota za Ligą Mistrzów

Zapraszamy do lektury!

Pogoda w stolicy Hiszpanii ostatnimi dniami nie rozpieszcza. Pada, jest jakoś tak ponuro, człowiekowi nic się nie chce, łamie go w gnatach i ogólnie zastanawia się nad sensem istnienia (oczywiście bez dochodzenia do jakichkolwiek konstruktywnych wniosków). W poniedziałkowy wieczór leżałem na kanapie zmęczony nic nie robieniem i słuchałem reportaży TeleMadrid na temat miejsc, w których śmierdzi moczem, ponieważ sikają w nich taksówkarze i Cyganie oraz o Trójkącie Przestępczości na Vallecas, gdzie lokalne gangi wchodzą ci do mieszkania tylko po to, by sfajczyć ci firanki. Żeby nie było, nie deprecjonuję powagi wyżej wspomnianych problemów społecznych, jednak obserwując to, co działo się przed moimi oczami, pomyślałem sobie tylko: „Dawać już ten wtorek, bo oszaleję!”.

No i się doczekałem. Choć wciąż było pochmurnie, a w centrum miasta w godzinach popołudniowych ani trochę nie dało się odnotować atmosfery piłkarskiego święta (w końcu tego typu mecze tutaj to dość częsta sprawa, idzie się przyzwyczaić), gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość tego, że po 20.00 znów zacznę czuć na własnej skórze powiew tego, co w zeszłym sezonie dostarczało mi strachu (Schalke), euforii (Chicharazo) i łez (Moratazo). Liga Mistrzów. A że miałem jechać pierwotnie na Klasyk? Cóż, do dziś wrzucam na tacę w podzięce za to, że terminarz po przełożeniu starcia z Barceloną ułożył mi się koniec końców tak pomyślnie.

Pojedynek z PSG oglądałem z perspektywy zwykłego śmiertelnika kibica. Domyślam się, że plakietkę zamiast mnie dostał ktoś bardziej utalentowany. I w sumie nie mam nikomu tego za złe. Smacznych kanapek i coca coli. I tak nie byłem głodny. Tak czy inaczej, tym razem trzeba było zainwestować w wejściówkę. Ile taka przyjemność? W moim przypadku 95 jednostek twardej europejskiej waluty (jeden z tańszych biletów). Ogrzewanie i kilometrowe kolejki do toalety w cenie. Fajnie było też móc w końcu obejrzeć mecz przywdzianym w barwy.

Wchodzę na stadion gdzieś na 20 minut przed spotkaniem, czyli jak na hiszpańskie standardy arcy wcześnie. Włączam tryb wzmożonej koncentracji, by trafić na moje krzesełko. Amfiteatr 311-N, sektor 427, rząd 6, miejsce 14. Udało się bez pytania o pomoc. Duma rozpierała mnie aż do chwili, gdy okazało się, że połączenie się z wifi poprzez wpisanie przy rejestracji numeru z wejściówki już przerastało moje możliwości. „Chociaż nie będzie mnie kusiło wchodzenie co pięć minut na Twittera”, pomyślałem. Z własnej nieporadności można więc wyciągnąć jakieś pozytywy.
Fondo Norte też fajne

Pozostało czekać na rozpoczęcie potyczki. Stadion ostatecznie wypełnił się co do ostatniego miejsca, ścisk niesamowity. A przecież przed obiektem Los Blancos na godzinę przed pierwszym gwizdkiem działo się mniej więcej tyle, co przed przeciętnym ligowym pojedynkiem. Prawdę powiedziawszy, było trochę czuć, że konfrontacje Realu Madryt z PSG są pozbawione głębszej historii i smaczków. Głośniej było jedynie na ulicy, gdzie zbierają się członkowie Ultras Sur, którzy jak zwykle udzielali gawiedzi lekcji światopoglądowej (Florentino dimisión i tym podobne).

Ultras Sur dają lekcję życia


Poza tym atmosfera trochę jak przed Eibarem

Hymn Ligi Mistrzów na Bernabéu zawsze przyprawia o dreszcze (przykładowo na Calderón nie robi aż takiego wrażenia). Każdy madridista powinien choć raz w życiu tego doświadczyć. Bardziej niż sama pieśń moją uwagę wyjątkowo przykuła jednak oprawa, którą zaprezentowano w trakcie jej odgrywania. Idealna do refleksji.

Contigo empezó todo, París 1956
„Od ciebie wszystko się zaczęło, Paryż 1956”
(Zdjęcie tytułowe)

No tak, wszystko ma swój początek. W przypadku Królewskich zaczęło się od zwycięstwa w 1956 roku nad Stade de Reims w Paryżu w pierwszym finale Ligi Mistrzów, w moim – od pierwszego obejrzanego spotkania Królewskich. To niewiarygodne, jak bardzo jeden dzień/mecz może wpłynąć na twoje dalsze koleje losu. Bawiliście się kiedyś w rozbieranie na czynniki pierwsze waszego życia, aż do momentu, gdy okazuje się, że to, kim jesteście zostało uwarunkowane przez coś pozornie mało istotnego? Dobrze, koniec filozofii.

Wielu z was może ciekawić to, jak na Santiago Bernabéu przyjęto Ángela Di Maríę. Dyskusjom na ten temat przed meczem nie było końca. Będą gwizdać? A może jednak bić brawa? Ani jedno, ani drugie. Publika wobec Argentyńczyka była kompletnie obojętna. Został on potraktowany w sposób identyczny jak każdy inny piłkarz drużyny przeciwnej. Szczerze? Moim zdaniem był to najlepszy możliwy sposób na okazanie mu szacunku za wkład w zdobycie Décimy. Wybrał, jak wybrał. Jego sprawa. Dziś gra w PSG, bo widocznie tak miało być. Życie toczy się dalej. No chyba że tego typu neutralność miała w zamyśle mu dokuczyć, zaś ja nie załapałem, na czym polegał cały fortel. W każdym razie, jeśli ktoś już gwizdał, to przeważnie na naszych zawodników. Norma, przecież gramy u siebie.

Przejdźmy teraz do wnikliwej analizy boiskowych wydarzeń. Naprawdę zależało mi na tym, żeby przyjrzeć się Verrattiemu. Czy on naprawdę jest taki dobry jak mówią? Przyjrzałem się więc. W wersji demo. Włoch się uszkodził, ja natomiast – jak sądziłem – byłem już skazany tylko na analizowanie tego, jak źle gramy (to chyba nie ulega wątpliwości?). Aż do momentu, gdy Rafa Bentez postanowił w miejsce kontuzjowanego Marcelo wprowadzić najlepszego gracza meczu – Ignacio Fernándeza (przyznać się, kto wiedział, że Nacho to tylko zdrobnienie?). To właśnie wychowanek Królewskich strzelił wczoraj prawdopodobnie najdziwniejszego gola, jakiego miałem okazję widzieć na Bernabéu. Centrostrzał? Wydaje mi się, że właśnie tak to się fachowo nazywa. Potem wszystko wróciło do porządku dziennego. W ostatecznym rozrachunku nie był to jednak dzień ani Ibry, ani człowieka, od którego lepszy był kiedyś Radosław Matusiak Edinsona Cavaniego.
Gooooool de Nacho!

I tak oto z listy rzeczy do zrobienia podczas wyjazdu odhaczyłem już gwóźdź programu. Nie oznacza to mimo wszystko, że nie pojawię się w najbliższym czasie na żadnym meczu. Przeciwnie. Mam dla was przygotowaną specjalną niespodziankę. Tymczasem muszę się jednak żegnać. Do usłyszenia!


Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!