Prezes liczy, piłkarze rządzą
A oto kolejne doniesienia z obozu Królewskich opisane przez dziennikarza "Przeglądu Sportowego" Michała Zaranka
Ze zdumieniem dowiedziałem się, że oni przez rok prawie wcale nie trenowali. Skończyło się, panowie. Teraz do pracy, i to ciężkiej - opowiadał o swoich pierwszych dniach w Realu Madryt Jose Antonio Camacho. Już nie jest trenerem, po trzech miesiącach gwiazdy królewskiego klubu odmówiły z nim współpracy.Z dalekiej Kuby, gdzie leczy się z uzależnienia od narkotyków, Diego Maradona nazwał piłkarzy Realu "bandą agresywnych psów". Inny piłkarski idol sprzed lat Johan Cruyff wypowiedział się bardziej kulturalnie, ale też mocno oberwało się zawodnikom.
W Madrycie nie dostrzegają za to problemu. Ot, po prostu zrezygnował szkoleniowiec, który nie widział perspektyw w pracy z tą drużyną, który zorientował się, że jego koncepcja się nie sprawdza. Camacho zarzuca się, że za mocno wziął się za piłkarzy. Zawodnicy, którzy grają co trzy dni arcyważne mecze - na zmianę liga, spotkania reprezentacji i Liga Mistrzów - nie zniosą takich obciążeń. Prawie każdy z nich miał jakieś urazy, a Camacho wyżywał się na nich nawet trzy godziny dziennie. Nikt nie mógł zaprotestować, bo natychmiast słyszał, że jest leniem. Zawodnicy przekonali się, dlaczego ich trener w reprezentacji i innych klubach nazywany był "sierżantem". W końcu mieli dość. Camacho próbował jeszcze nocnej rozmowy (z niedzieli na poniedziałek) z Raulem i Roberto Carlosem. Po czterech godzinach zorientował się, że nie ma co liczyć na poparcie piłkarzy i złożył dymisję.
Nie zorientował się biedak, że jego los został już przesądzony kilka dni wcześniej. Gdy wracał z drużyną po laniu w Lidze Mistrzów z Leverkusen (Real przegrał 0:3 z Bayerem) zajął swoje zwykłe miejsce w przedniej części samolotu, a w ostatnim rzędzie usiedli Raul i Fernando Morientes, mając między sobą Emilio Butragueno - nowego dyrektora technicznego klubu. Przez dwie godziny szeptali i szeptali. O tym Camacho dowiedział się w piątek, w sobotę Real przegrał z Espanyolem i już wtedy trener złożył wstępną dymisję.
Władzę przejęli piłkarze. Nie można ich tak mocno oceniać jak Maradona. To niesprawiedliwe i zbytnie uproszczenie. Choć przez ostatni rok każdemu z nich przybyło na koncie od kilku do kilkudziesięciu milionów euro, to wcale nie są to rozkapryszeni gwiazdorzy, którym poprzewracało się z dobrobytu w głowach. Tak było jeszcze kilka miesięcy temu, gdy pierwsze strony wszystkich gazet zajęte były romansami Davida Beckhama, rozwodami Ronaldo i Roberto Carlosa, hucznymi obchodami urodzin Michela Salgado i Ronaldo, erotycznymi sesjami fotograficznymi Gutiego.
Podobno piłkarze przed sezonem umówili się, że koniec ze skandalami. Dla wielu z nich to już ostatnia szansa, by do pokaźnego zbioru swych zdobyczy dorzucić kolejne trofea. Morientes w końcu pogodził się z Ronaldo, Raul z Zinedinem Zidanem, Santiago Solari nie boczy się już na Roberto Carlosa, a nawet Guti już nie kłóci się z Beckhamem o pierwszeństwo wymyślenia swych fryzur.
Jak informowała hiszpańska prasa, został także zawarty pakt z prezesem. Piłkarze mają grać na poważnie, a Florentino Perez ma się zająć kasą. On nie nawala. Zorganizował na ten sezon największy w historii futbolu budżet klubowy - ponad trzysta milionów euro! Mimo gigantycznych pensji dla swych gwiazd, gospodaruje bardzo rozsądnie.
Bilans poprzedniego roku zamknął kwotą 72 milionów zysku. Największe dochody przyniósł marketing (głównie na kolosalną skalę rozkręcona sprzedaż koszulek) - 137,141 milionów, dochody z reklam, transmisji i udziału w Lidze Mistrzów - 71,561, biletów i składek członkowskich - 66,320 oraz spotkań towarzyskich - 25,079. Od lat chodziły słuchy o wielkich długach Realu. 3 września Perez pochwalił się na zebraniu zarządu, że długów nie ma, a na lokatach w bankach klub ma 169 milionów euro.
Jednak do tego, żeby ten interes mógł nadal tak się świetnie kręcić i rozwijać, potrzebna jest porywająca gra najpopularniejszych na świecie piłkarzy. A oni stwierdzili, że Camacho za bardzo ich "zajechał" i dlatego na boisku byli apatyczni, kontuzje sypały się jedna za drugą. Perez nie miał wyjścia, musiał posłuchać. Bo bez wyników i efektownej gry szybko musiałby zmienić nazwę na Real Globetrotters i zrobić ze swojej drużyny objazdową grupę cyrkową. A na to jeszcze za wcześnie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze