Bananowy Madryt: Kilka słów na pożegnanie
Ostatni odcinek cyklu
Zabierałem się do spłodzenia tego tekstu dość długo. Szczerze mówiąc, chciałem go napisać jeszcze na miesiąc przed wyjazdem z Madrytu, jednak cały czas to odkładałem. Chyba ze strachu. Ze strachu przed tym, że nadchodzi czas wewnętrznego podsumowania najlepszego do tej pory okresu w moim życiu, który będzie niezwykle trudny do powtórzenia. Tak czy inaczej, nie ma że boli. Uważam, że brak tych kilku akapitów byłby zwyczajnie nie w porządku zarówno wobec Was, jak i wobec siebie samego.
Muszę przyznać z nieskrywaną satysfakcją, że efekty mojego wyjazdu do stolicy Hiszpanii przeszły najśmielsze oczekiwania. Od początku wiedziałem, że pewnie uda mi się zebrać kilka akredytacji i wrzucić parę relacji. Nie wyobrażałem sobie jednak, że będę wchodził jako akredytowany dziennikarz na najważniejsze mecze w sezonie, takie jak chociażby półfinał Ligi Mistrzów z Juventusem. Nie miałem też bladego pojęcia, że może nadarzyć się okazja do przeprowadzenia wywiadu z byłym prezesem Królewskich, Ramonem Calderonem. No i, co najważniejsze w tym wszystkim, nie sądziłem, że Bananowy Madryt zostanie aż tak ciepło przyjęty przez czytelników.
Dzięki Wam czułem przez te ostatnie dziesięć miesięcy, że to, co robię ma sens. Choć teksty pisałem też w pewnej mierze dla siebie, żeby mieć świadomość, iż pobyt w Madrycie wykorzystałem najlepiej jak mogłem, to Wy stanowiliście moją główną siłę napędową i motywację. Każdy miły komentarz i każda konstruktywna krytyka dodawały mi siły. Mówi się, że Polacy, gdy widzą, że ktoś jest szczęśliwy, życzą mu najgorszego. Wasze reakcje były kompletnym zaprzeczeniem tej tezy. Dziękuję Wam za to. Pomagało mi to rozwijać się zarówno literacko, jak i personalnie.
Szczególne wyrazy wdzięczności chciałbym jednak skierować w stronę tych osób, z którymi miałem okazję poznać się osobiście w Madrycie. Wielu z Was pisało do mnie w sprawie możliwego spotkania. To bardzo wiele dla mnie znaczy, nie odmawiałem nikomu. Mam nadzieję, że dałem się poznać jako normalny gość, z którym dziś bez wstydu przywitalibyście się na ulicy. Wielokrotnie odnosiłem wrażenie, jak gdybym znał Was od lat, choć to przecież Wy wiedzieliście o mnie dużo więcej, ponieważ na przestrzeni całego cyklu kompletnie się przed wami otworzyłem. Zaszczytem było dla mnie poznanie tak wielu wspaniałych ludzi, z którymi łączy mnie wspólna pasja. Coś bezcennego. Mam wobec was olbrzymi dług wdzięczności.
Podziękować muszę też oczywiście moim kolegom i koleżankom z redakcji. Wasze pomysły, począwszy od Klatusa, który podsunął mi tytuł cyklu, były nieocenione. Gdybym od czasu do czasu nie został przyduszony i przekonany co do powodzenia niektórych zdawać by się mogło nierealnych założeń, rezultaty byłyby z pewnością uboższe.
Nieunikniona jest również próba odpowiedzi na pytanie „Co dalej?”. No cóż, na pewno zostaję z Wami. Praca dla RealMadryt.pl to jedna z najlepszych rzeczy, która mnie spotkała, więc na pewno się nie żegnamy. Po prostu pora zakończyć pewien etap, po którym, mam nadzieję, nadejdą kolejne, równie owocne. Jeśli nie dopadnie mnie wieloletnia post-erasmusowa depresja, kolejna autorska seria nie jest wcale wykluczona. Do Madrytu też pewnie jeszcze nieraz zawitam, co oczywiście skrzętnie wykorzystam do publikacji okolicznościowych Bananowych Madrytów.
Nie będę się już dalej rozpisywał, po prostu na zakończenie jeszcze raz chcę Wam wszystkim podziękować. Tworzenie tego tekstu było dla mnie trudnym doświadczeniem, konfrontacją z pięknymi wspomnieniami. Teraz trzeba jedynie zrobić tak, by dalej było równie dobrze, już w Polsce. Wierzę, że się uda. Do usłyszenia jak najszybciej!
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze