W imię czego?
Felieton o sytuacji Ancelottiego
Poniższy tekst jest tylko i wyłącznie opinią autora. Nie jest oficjalnym stanowiskiem redakcji RealMadryt.pl.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że w najbliższej przyszłości Real Madryt Florentino Pérez zakończy współpracę z Carlo Ancelottim. Dla mnie… Nie! Dla klubu, współpracę owocną. Trudno mi tylko zrozumieć, dlaczego ktoś chce z niej rezygnować, tym trudniej pojąć w imię czego?
Skupmy się najpierw na tym, co jest, jeszcze, na zewnątrz. Nie napiszę nic odkrywczego, ale, umówmy się, nazwiska, które do tej pory przewijały się w mediach sportowych w kontekście następstwa dla Włocha nie gwarantują żadnej poprawy i ekstremalnie do Królewskich nie pasują. Herr Klopp, na dzisiaj kandydatura bardziej odległa, nigdy nie prowadził wielkiego klubu, Borussię mógł budować mozolnie dobierając sobie tak kwadratowe i drewniane klocki jak tylko zechciał, a na poważne efekty na arenie międzynarodowej w Zagłębiu Ruhry i tak musieli czekać kilka ładnych lat. Z kolei Benítez, kandydatura gorsza i bliższa, ma w sobie tyle dobrego, że w Realu już był (dawno temu i nie do końca na „poważnie”) i coś już w piłce wygrał, tyle że sposób w jaki to robił i czas poświęcony na sięgnięcie po tamte puchary w Madrycie nie przejdzie (to z wyjątkiem krótkiej przygody Hiszpana w londyńskiej Chelsea, zwieńczonej sukcesem w Lidze Europy). Zamordyzm taktyczny. Dziwne metody treningowe – oczywiście wiem o tym, że Inter po Mourinho posypał się przez to, że średnia wieku wynosiła tam jakieś sto lat, a swoje wycisnął też z tamtego zespołu José. Sam Benítez tylko się do tego dołożył, na wespół z Morrattim zresztą, który nie chciał kupować piłkarzy pod trenera. Właśnie, piłkarze ściśle dobrani pod trenera – nawet nie chcę sobie wyobrażać nowego Dirka Kuyta na skrzydle w Realu i nikomu nie radzę tego robić. Wreszcie problemy ze zwyciężaniem w lidze. Przypomnijmy, ostatni raz triumf ligowy Rafael święcił jeszcze z Valencią, w tragicznym dla Królewskich sezonie 2003/04. To definiuje ciemną stronę Rafy. Zresztą trudno jest wymienić jakiekolwiek sensowne nazwiska, niektórzy mówią o Löwie, inni marzą o powrocie z emerytury Juppa, jeszcze inni chcą Mourinho, a osobiście zaakceptowałbym jeszcze Hiddinka. Tyle że każda z tych kandydatur ma wady, jest nierealna, lub wyssana z palca.
Wracając do fatalnych czasów sprzed dziesięciu lat i Péreza, często krytykowałem prezesa prywatnie lub pół-prywatnie za jego ruchy na rynku transferowym. Na tym polu jednak zawsze w jakiś sposób potrafił mnie uciszyć, przekonać, pokazywał, że jego ruchy są przemyślane, że nie bez powodu klub notuje olbrzymie zyski, że go na te transfery nie tylko stać – one się opłacają. Zaznaczam, że wyłączam tutaj sytuacje z krzyżem w herbie gdzieś na Bliskim Wschodzie i tym podobne historie, temu nie przyklasnę nigdy. Za to na polu sportowym decyzje Floro nie są i nie były już tak udane jak te stricte ekonomiczne, o tym wie każdy. Piłkarze piłkarzami, temat szeroko dyskutowany, pomówmy jednak o trenerach, bo to tutaj prezes „brylował” najbardziej. Dwa lata temu wszyscy, a może tylko przytłaczająca większość, rozumiała, że czas Mourinho w Realu musiał dobiec końca. Nie grało w szatni, nie grało na boisku, projekt wydawał się być wypalony albo mógł wypalić tylko okupiony wielkimi poświęceniami. Dzisiaj jest odwrotnie, za trenerem stoją kibice, po części gra, a przede wszystkim piłkarze, wymaga dokończenia, które jest najprostszą drogą do sukcesów. Mariaż włosko-hiszpański nie jest nieudany, wielu ma nadzieje, że przeżywa on tylko chwilowy kryzys. Trudno doszukiwać się w chęci zerwania związku jakiejś logiki zarządu, chyba że w ten sposób chce się w Realu wprowadzać rzeczoną przed ponad pięcioma laty „hispanizację”. Dzisiaj Del Bosque szanuje już niewielu, ale kiedy odchodził w 2003 roku było inaczej, ta sytuacja nie jest bliźniacza, bo za trenerem nie stoi mistrzostwo kraju, mimo to jest podobna – wyrzucanie sprawdzonego trenera w imię niespodzianki, bez planu, ładu i składu. Kogo zatrudniano w dalszych latach posuchy? Pytanie zbędę milczeniem.
Ancelotti ma oczywiście wady, które widzi każdy i którymi świecił nie tylko w Realu. Przywiązanie do BBC, do Kroosa grającego zawsze, niechęć do zmienników, Casillas grający za frajer, tfu, za zasługi. Te decyzje niekoniecznie muszą być wynikiem nacisków z góry – choć sam chciałbym w to wierzyć – a suwerennych decyzji Włocha. Na to narzekali w Paryżu, po części w Londynie, ale także w Mediolanie, kiedy Ancelotti mając do wyboru będącego w dobrej formie Flaminiego, wolał desygnować do gry zwłoki Gattuso. Niemniej jednak Włoch przez długi czas prowadził Królewskich w odpowiednim kierunku, z gry wypadł mu najważniejszy, kluczowy dla płynności gry zawodnik, a część piłkarzy zwyczajnie spadła z formą; to wszystko fakty. W Lidze Mistrzów nie zabrakło umiejętności, zabrakło skuteczności. Czytywałem po półfinale z Juventusem, że drugą połowę w rewanżu można było zagrać lepiej i to jest wina Włocha, ale przypominam – tam było niesamowicie gorąco, zespół od początku narzucił morderczy pressing i wyglądało na to, że chciał szybko strzelić bramkę, dwie, trzy, tyle ile się da. To się nie udało, później nie było sił, zaczęła się monotonia i Stara Dama to wykorzystała. Często zarzuca się też Ancelottiemu, że rzadko triumfuje w ligowych rozgrywkach – to prawda, ale trzeba też na sprawę spojrzeć szerzej. Po pierwsze, większość kariery Ancelotti prowadził kluby włoskie, we wciąż jeszcze trwającej złotej erze Calcio, tam nie dało się skutecznie walczyć o potrójną koronę. Oczywiście i w Milanie, i w Juventusie Carlo dysponował świetnymi zawodnikami i powinien był zrobić więcej, ale, to znaczy w Mediolanie, nie było fatalnie. Po drugie, zdobył za to mistrzostwo z Paris Saint-Germain i Chelsea. Po trzecie, i w Realu nie był od tego mistrzostwa bardzo odległy, najczęściej brakowało wspomnianej skuteczności i konsekwencji, przede wszystkich w meczach z czołówką. Po czwarte, w możliwość zdobycia mistrzostwa w przyszłości zdają się wierzyć i kibice, i piłkarze. Skoro ich wiara to za mało, czas żeby i zarządzający klubem zaczęli ją okazywać, a przede wszystkim odczuwać. Niestety, najprawdopodobniej wybiorą wiarę w niepoparte niczym cuda na kiju, ewentualnie podparte fatalnym sezonem, czy to w Dortmundzie, czy to w Neapolu.
Kibice Realu nie zwalniają masowo trenera po nieudanym sezonie. Czy jest coś bardziej wymownego?
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze