Bananowy Madryt: Chicharito królem pikniku
Zapraszamy do lektury!
Sześć dni, trzy potyczki. Po spotkaniu idziesz spać/piszesz „Bananowy Madryt” (niepotrzebne skreślić), po czym budzisz się/wrzucasz na stronę „Bananowy Madryt” (po raz kolejny niepotrzebne skreślić) i mówisz sobie: „Fajnie, że już pojutrze na mecz”. Szczególnie przyjemnie się na nie chodzi, gdy Królewscy grają jeszcze przy naturalnym oświetleniu. Piknikowa atmosfera taka jak wczoraj czy w Niedzielę Wielkanocną bardzo mi odpowiada. Można spokojnie sobie pójść spacerkiem pod stadion i spożyć śniadanie w oczekiwaniu na otwarcie centrum akredytacyjnego i przeklętej ulicy Padre Damián, na której się ono znajduje. Pod obiektem jak zwykle kręci się masa turystów i koników, którzy szukają bladych naiwnych twarzy, które nieświadome są tego, że nawet tuż przed starciem bilety można kupić w kasach.
Festyn powoli się rozkręca
Na trybunach pojawił się niemal komplet publiczności. Wśród widzów była naprawdę pokaźna grupa fanów Eibaru. Czasami mam wrażenie, że fani gości do Madrytu wybierają się głównie na wycieczkę, a o mecz zahaczają przy okazji. Co prawda coś tam sobie pokrzyczą dla niepoznaki, ale przecież chyba nie mogą wierzyć w sportowe powodzenie swojej druzyny. Bardziej prawdopodobna wersja jest jednak taka, że najzwyczajniej obca mi jest idea wyjazdów. Jeżdżenie przez pół kraju za swoimi ulubieńcami, owszem, jest szlachetne. Ja jednak bym tak nie potrafił, gdybym wiedział, że mój zespół jedzie na ścięcie. A fani Eibaru na pewno doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
Odnośnie samego spotkania, mimo wszystko nie nazwałbym go meczem bez historii. Z wolnego trafił w końcu Cristiano, zaś w pierwszym składzie po raz pierwszy od czasu upadku dyktatury generała Franco wystąpili Chicharito i Jesé. Co do gola Cristiano, od początku sezonu zawzięcie robiłem zdjęcia Portugalczyka w rozkroku oczekującego na gwizdek sędziego. Dziś postanowiłem kontynuować ten zwyczaj. Już w myślach umieszczałem fotografię w relacji z podpisem Fly me to the Moon, ale tym razem jak na złość trafił. W meczowym protokole odnotowano również pierwsze od dawna Chicharazo (gdybyście tylko widzieli jaką satysfakcję miał siedzący obok mnie meksykański dziennikarz!) oraz gola człowieka, który w ostatnim czasie poruszał się głównie w trybie Slow Motion. Z czystym sumieniem przyznam też, że drażnił mnie wczoraj niesamowicie Asier Illarramendi. Co prawda zawsze go broniłem, ale nie mam zamiaru dłużej się oszukiwać. Illarra to człowiek bez zalet. Czasami wygląda jak gdyby już był o krok od podjęcia jakiegoś ryzyka na boisku, po czym jednak wybiera podanie do najbliższego. Nie denerwowałby mnie on tak, gdyby po prostu od początku chciał zagrywać na alibi. A tak, mam wrażenie, że on po prostu się boi zrobić coś innego.
Z listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią mogę wykreślić ujrzenie na żywo gola z wolnego Cristiano
Z pomeczowej konferencji zapamiętam dwie rzeczy. Pierwszą jest to, że w Eibarze rzecznikiem prasowym jest kobieta (ładna), natomiast drugą sprawą, która przykuła moją uwagę, był fakt, że po raz pierwszy ktoś zadał Ancelottiemu pytanie po angielsku. Choć Carlo zna brytyjski bełkot, zapędy dziennikarza szybko ostudzono. Gdy musiał ostatecznie wystosować zapytanie po hiszpańsku, zdołał wydukać jedynie „Drużyna dobra?”. No pewnie, że dobra! Nie inaczej.
Dzień dobry pani rzecznik
Piłkarze Królewskich w strefie mieszanej zwlekali z wyjściem całą wieczność. Nie mam pojęcia, co robią pod prysznicami i szczerze mówiąc średnio mnie to interesuje, ale kazać czekać na siebie przez niemal godzinę to już naprawdę drobna przesada. Gdy już zdążyłem nauczyć się na pamięć szczegółowego skrótu spotkania wyświetlanego na telewizorze w mix zonie oraz Inwokacji z Pana Tadeusza, w towarzystwie dobrze znanego nam Łysego pojawili się Jesé i Chicharito. Meksykanina desygnowano do rozmowy z dziennikarzami chyba tylko po to, by ci uwierzyli, że to prawda, że on naprawdę żyje. Mogę potwierdzić, Javier żyje. Wbrew pozorom nie jest jedynie mirażem, a gola na 2:0 zdobył naprawdę on.
Myślałem, że to tylko legenda, tymczasem on istnieje naprawdę
Po potyczkach takich jak ta wczorajsza trudno dodać coś jeszcze. Więcej do opisywania będzie na pewno po wtorkowym pojedynku w Lidze Mistrzów. Na Bernabéu już szykują czerwony dywan, który rozłożony zostanie w momencie, gdy tylko pojawię się, by odebrać moją wejściówkę na sektor gości na Vicente Calderón. Intuicja podpowiada mi, że będzie dobrze. Musi być.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze