Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

Bananowy Madryt: Duch Hitchcocka nad Santiago Bernabéu

Zapraszamy do lektury!

Sezon 2004/05, Juventus
Sezon 2005/06, Arsenal
Sezon 2006/07, Bayern
Sezon 2007/08, Roma
Sezon 2008/09, Liverpool
Sezon 2009/10, Lyon

Podejrzewam, że dla większości z was odgadnięcie, o co chodzi w tej wyliczance nie stanowi najmniejszego problemu, jednak dla mniej zorientowanych powiem, że jest to zestawienie sezonów i drużyn, które przez sześć kolejnych lat eliminowały Królewskich w jednej ósmej finału Champions League. Choć we wczorajszym spotkaniu ani przez moment nie znajdowaliśmy się tak naprawdę poza rozgrywkami, długimi chwilami czułem się jakbym miał przed oczami wydarzenia tamtych niezwykle chudych lat Królewskich na arenie międzynarodowej.

Będąc już na stadionie po raz pierwszy dogłębnie zdałem sobie sprawę z tego, jak daleko udało mi się zajść w spełnianiu marzeń. To prawda, bywałem już na meczach Ligi MIstrzów, jednak, nie oszukujmy się, starcia z rezerwami Liverpoolu czy z Łudogorcem, w którym nie potrafiłbym teraz wymienić nazwiska ani jednego zawodnika, to nie jest faza pucharowa najbardziej elitarnych rozgrywek na Starym Kontynencie. Wczoraj hymn Champions League brzmiał dla mnie inaczej, choć przecież to była ta sama melodia, którą słyszałem już wcześniej dwa razy.

Gdy byłem po raz pierwszy w Madrycie rok temu przed Klasykiem, Los Blancos dzień wcześniej rozprawili się z Schalke w dwumeczu 9:2. Niemieccy kibice na ulicach zachowywali się jednak zupełnie jakby właśnie udało im się zakwalifikować do ćwierćfinału. Tym razem byli bardzo blisko tego, by rzeczywiście cieszyć się z awansu. Fanów klubu z Gelsenkirchen zarówno przed jak i po meczu były wczoraj w centrum miasta, podobnie jak niespełna rok temu, całe tłumy. Przyjazd Niemców do stolicy Hiszpanii oznaczał chwilowe zapomnienie o gospodarczym kryzysie, co, poza kolejkami w fast foodach, najlepiej obrazowała liczba prostytutek stojących na Calle de la Montera. Niemiecko - rumuńska misja dyplomatyczna, tak jak w marcu 2014, zakończona niewątpliwym sukcesem.
Merkel winna kryzysowi w Grecji, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii. Może też winna słabej postawie Realu?

Niemieckim kibicom należy się jednak nieco więcej niż tylko skrawek tekstu dotyczący ich miłosnych podbojów. Podejrzewam, że niejeden madridista po raz kolejny mógł odczuć dumę z tego, że Real Madryt wydał na piłkarski świat Raúla. Naprawdę masa przyjezdnych paradowała po mieście w koszulkach, na których odwrocie znajdowało się imię legendy Królewskich. Mimo że nasz były kapitan nie grał w Schalke przecież aż tak długo, zdecydowanie da się odczuć, że przez fanów drużyny z Zagłębia Ruhry jest darzony niebywałym szacunkiem.

Samo wspieranie przez gości swoich ulubieńców z wysokości trybun to dla Hiszpanów, i chyba nie tylko dla nich, kompletnie nieosiągalny poziom. Widząc to, ile serca wkładają w doping, nie dziwię się aż tak, że Schalke było w stanie wbić na Bernabéu cztery gole, bowiem mogli się czuć jak u siebie. Tym bardziej, że kibice Realu gwizdami na swoich piłkarzy też raczej nie pomagali. Co prawda w poprzednich meczach Ligi Mistrzów kibice Liverpoolu i Łudogorca również prezentowali się bardzo solidnie, ale to, jak bawili się Niemcy to jeszcze wyższa półka. O hiszpańskich zjadaczach słonecznika, przynajmniej tych z Bernabéu, nie ma nawet sensu wspominać. Poczytaj mi, mamo. Obiekt Los Blancos zresztą może nie świecił pustkami, ale do kompletu na pewno sporo brakowało. Gęstość zaludnienia na sektorze gości była zdecydowanie większa. Wiadomo, wtorek, wizja pewnego awansu do kolejnej rundy. Ma prawo się nie chcieć... Sam zresztą po meczu z Athletikiem Bilbao na pytania znajomych o wrażenia odpowiadałem pół żartem: „Może uda nam się przejść Schalke”. Muszę się przyznać, że i ja ich lekceważyłem.


Mecz? Mówcie, co chcecie, lepszego na żywo nie widziałem. Rok temu oglądałem z wysokości trybun Klasyk zakończony wynikiem 3:4 dla Barcelony, to była ruletka. Wczoraj – rosyjska ruletka. Przed telewizorem ocenia się głównie grę. Na stadionie też zwraca się na to uwagę, to oczywiste. Ale większą wagę przykłada się do czystych emocji. Tak to przynajmniej wygląda w moim przypadku. Dlatego ze spotkania z Villarrealem wychodziłem ze stadionu... zadowolony. Podobnie było we wtorek. Wiadomo, w razie wyeliminowania byłbym wściekły, ale takie horrory z happy endem obserwowane na żywo to coś naprawdę nie do opisania. Nie patrzy się bowiem tylko na murawę. Widzisz jak dziennikarze, którzy z założenia są bezstronni pokazują, że mimo wszystko w znacznym stopniu są fanami, którym udało się wybić. Widzisz stewardów i ochronę, która wydawać by się mogło zaraz zacznie krzyczeć „Turku kończ ten mecz” (tak, wiem, sędziował Słoweniec). Zauważasz dziennikarkę klubowej telewizji, która przesłodzonym tonem głosu przed spotkaniem robiła wywiady z kibicami przybyłymi spoza Hiszpanii, a na trybunie prasowej przeklinała świat wypalając kolejnego papierosa. To coś, czego przed telewizorem się nie widzi, dlatego też staram się to wam tutaj przybliżyć.
Luka już się rozgrzewa. Może on to wszystko ogarnie?

Na Lidze Mistrzów niestety jeszcze nie udało mi się nigdy dostać pozwolenia na wejście na konferencję prasową ani do strefy mieszanej. Szczerze, w poprzednich dwóch wypadkach wcale mi tego nie było żal, ponieważ za każdym razem wygląda to tak samo. Podejrzewam jednak, że wczoraj musiało być trochę goręcej niż zwykle. Niemniej sam fakt akredytowania członków naszej redakcji na tak istotne potyczki to spory sukces nie tylko nasz, lecz także wasz. Bez waszego zainteresowania cała machina by się nie kręciła, a Bananowego Madrytu pewnie by nie było, a nawet jeśli, to dużo rzadziej. Zresztą, na okazję Champions League dają już nie tylko Colę, a także jedzenie, więc przecież nie będę złorzeczył na karmiącą mnie rękę, że nie pozwoliła mi doświadczyć po raz enty widoku uniesionej brwi Carlo.
Na Lidze Mistrzów kartki ze składami też jakieś takie lepsze. Na lidze ustawienie trzeba rozrysowywać samemu

Wczorajsza potyczka była najlepszym dowodem na to, jak krótka jest pamięć kibica piłkarskiego. Gwizdy na Ancelottiego przy wyczytywaniu jego nazwiska i śpiewy na cześć José Mourinho już na ulicy po meczu to tylko najlepsze na to dowody. Smutne to, mimo wszystko. Może to trochę naiwne myślenie, ale mi się wydaje, że to nie trener wbija sobie piłkę do bramki, wypluwa kolejną pod nogi napastnika czy wystawia w pierwszym składzie Bale'a. A nie, to ostatnie to akurat jego wina.

Tymi ostatnimi zdaniami napisanymi jedynie po to, żeby w ostatecznym rozrachunku nie było aż nazbyt optymistycznie żegnam się z wami. Nie, nie na zawsze. Gdzieś do poniedziałku. Kaszubskim zwyczajem, do uzdrzeni!

A tutaj kawałek na odprężenie, idealnie pasujący na podkład do skrótu wczorajszego meczu:

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!