Bananowy Madryt: Wspomnień czar, gwizdy i wyrozumiały Silva
Zapraszamy do lektury!
Było to ponad dziesięć lat temu. Dokładnie 7 kwietnia 2004 roku. Deportivo La Coruńa mierzy się u siebie w rewanżowym meczu ćwierćfinałowym Champions League z Milanem. Rossoneri po zwycięstwie 4:1 na San Siro byli pewni awansu do grona najlepszej czwórki Starego Kontynentu. Na ławce Włochów zasiadał wówczas Carlo Ancelotti, natomiast w pierwszej jedenastce Galisyjczyków miejsce w środku obrony zajmował Manuel Pablo. Walter Pandiani, Juan Carlos Valerón, Albert Luque, Fran – to właśnie oni dokonali wówczas niemożliwego. Derpotivo - Milan 4:0 (słownie: cztery do zera). Półfinał ostatecznie dla Hiszpanów. Piłkarski świat w szoku.
Choć to nie Królewscy wówczas grali (zostali wyeliminowani dzień wcześniej przez późniejszego finalistę, AS Monaco), doskonale pamiętam tamten pojedynek. To były tak naprawdę początki tego, gdy do kopania piłki na ulicy z kolegami dochodziło powoli również zainteresowanie oglądaniem meczów. Dzieciakowi podobne historie bardzo łatwo zapisują się w głowie. Co prawda już wtedy byłem zadeklarowanym fanem Realu Madryt, jednak tamte wydarzenia zakorzeniły we mnie sympatię do Deportivo, która przetrwała aż do dziś. Gdyby ktoś wówczas powiedział mi, że niespełna jedenaście lat później będę miał okazję na żywo widzieć w akcji niektórych bohaterów tamtych dni, zignorowałbym to i wrócił do lektury Bravo Sport.
A jednak, z wysokości trybun widziałem wczoraj zarówno Carlo Ancelottiego, jak i Manuela Pablo, czyli po jednym egzemplarzu wyciągniętym z grona wielkich zwycięzców i wielkich przegranych tamtego ćwierćfinału. Faktem jest, że Deportivo to teraz już raczej zespół jedynie ślizgający się na granicy Primera i Segunda División, który z półfinałem Ligi Mistrzów ma tyle wspólnego, co ja z ciesielstwem, ale mimo wszystko sentymenty to rzecz, która jest, przynajmniej w moim przypadku, bardzo trudna do całkowitego zignorowania.
No dobrze, ale zostawmy już z boku melancholiczne kwestie poruszane w nieco dłuższym niż zakładałem początkowo wstępie. Po miesiącu przerwy spowodowanym powrotem do Polski w końcu mogłem wrócić na stare śmieci i zameldować się na trybunie prasowej Santiago Bernabéu. Przyznam szczerze, że z każdym razem coraz trudniej jest zauważyć coś nowego, czego jeszcze nie miałem okazji opisać w moim cyklu. Nie chodzi w nim przecież o opisywanie boiskowych wydarzeń, lecz o całą otoczkę, która, mimo wszystko, w większości przypadków wygląda tak samo lub bardzo podobnie. Tym razem jednak „pomogło” mi Atlético, które w zeszłym tygodniu zaserwowało mi na żywo film porno wart 80 euro (Real niestety w roli kobiety). Czym przysłużyli mi się podopieczni Diego Simeone? Ano tym, że zapewne nie tylko ja byłem ciekaw, jak po derbowej klęsce Bernabéu przyjmie drużynę Królewskich.
Cóż, delikatnie mówiąc, nie było zbyt miętowo. Najbardziej oberwało się Ikerowi Casillasowi oraz Carlo Ancelottiemu, choć przy wyczytywaniu nazwisk przez spikera gwizdano, w mniejszym lub większym stopniu, na niemal wszystkich. Trzeba jednak przyznać, że mniej mainstreamowa postanowiła być Grada Joven, która przywitała zawodników w nieco cieplejszy sposób. O ile reszcie graczy w trakcie meczu nieco odpuszczono, o tyle w przypadku Ikera nie było zmiłuj. Każdy kontakt z piłką kapitana w pierwszej połowie był kwitowany gwizdami. Po przerwie jednak gwizdom towarzyszyły również brawa. Wydawało się, iż po konflikcie kibiców z kapitanem z początku sezonu nie ma już śladu, ale ostatecznie historia zatoczyła koło. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Iker po wczorajszej potyczce wypalił w rozmowie z którymś z dziennikarzy „Słupek? Jaki słupek? Uważasz, że to był słupek?”. Swoją drogą, dziwne nadeszły czasy, gdy Casillasa oklaskuje się na Calderón, a wygwizduje na Bernabéu... Czy zasłużył sobie na takie traktowanie? Wyjątkowo pozwolę sobie odpowiedzieć na pytanie. Tak, zasłużył.
W odniesieniu do boiskowych wydarzeń, po raz kolejny show skradł Isco. Gdybym musiał po derbach Madrytu obstawiać, który z zawodników tydzień później ma największą szansę na otrzymanie owacji na stojąco, postawiłbym właśnie na młodego Hiszpana. Ponadto nie mogę się wyzbyć wrażenia, że Marcelo to urodzony pomocnik. Gdy po wejściu Carvajala Brazylijczyk zajął miejsce na skrzydle, spisywał się moim zdaniem dużo lepiej. Poza tym szansę na debiut otrzymał w końcu Lucas Silva. Nowy nabytek Los Blancos dostał dwadzieścia minut i... na tym można by skończyć opis jego występu. Były pomocnik Cruzeiro niczym szczególnym nie zabłysnął, choć trzeba sobie powiedzieć, że na tym etapie spotkania żadnemu z zespołów już raczej nie chciało się zbytnio szarżować. Coś jednak mówi mi, że będziemy mieli z Łukasza spory pożytek.
Już za kilka sekund Lucas Silva po raz pierwszy wystąpi na Santiago Bernabéu
Po meczu jak zwykle – zwijanie dobytku zanim odszuka mnie komornik sądowy i postój w kolejce do windy zjeżdżającej na parter. Nie wspominałbym słowem o oczekiwaniu na dźwig osobowy, gdyby nie to, że moją uwagę zwrócił pewien kibic, który stał pod stadionem i zamiast cieszyć się ze zwycięstwa Los Blancos wolał wykrzykiwać obraźliwe hasła pod adresem Lionela Messiego, trzymając dumnie w rękach szalik z napisem „Messi karzeł”. Jak więc widać, nie tylko w Polsce nie trzeba przechodzić przez testy na inteligencję przed wejściem na stadion. Na Zachodzie również nie brakuje średnio lotnych ludzi. Zarówno wśród fanów, jak i producentów szalików.
Pomeczowe konferencje z udziałem Carlo Ancelottiego zawsze działają bardzo dobrze na poprawę nastroju. Włoch już na samym początku błysnął poczuciem humoru, gdy jeden z dziennikarzy, zadając pytanie pomylił wynik i stwierdził, że potyczka zakończyła się rezultatem 2:1. Carletto ze szczerym uśmiechem odparł, że chyba nie przegapił gola rywali. Szkoleniowiec Realu nie ma również problemu z proszeniem o językowe porady dziennikarzy, jeśli ma wątpliwości przy odmianie jakiegoś czasownika. Media lubią Carlo i jest to naprawdę bardzo zauważalne.
W strefie mieszanej pojawili się wczoraj natomiast Álvaro Arbeloa oraz Lucas Silva. Mam wrażenie, że pierwszy z wymienionych ma chyba wykupiony karnet na mix zonę, ponieważ jak sięgam pamięcią, gdy tylko Spartanin grał, chyba zawsze udzielał wypowiedzi. Łukasz natomiast sprawiał wrażenie nieco przestraszonego. Najbardziej rozbawił mnie fakt, że dziennikarze zadawali mu pytania po angielsku, zaś pomocnik początku odpowiedzi udzielał po angielsku, po czym przechodził w mieszankę hiszpańskiego i portugalskiego. Stała się również rzecz naprawdę niebywała. Brazylijczyk bowiem chyba jako pierwszy piłkarz w historii klubu zatrzymał się przy stanowisku dla prasy pisanej. On chyba jeszcze nie wiedział, że z zasady powinno się nas olewać. Do zdjęć, owszem, niektórzy się zatrzymywali, ale wywiady to zupełnie inna bajka. No nic, jeszcze się pewnie nauczy omijać nas szerokim łukiem. Tak czy inaczej, plus dla niego.
I don't know, mas eu acho que...
Koniec tego dobrego. Na dzisiaj to wszystko. Podejrzewam, że jeszcze zdążymy się spotkać w tym miesiącu. Do następnego zatem!
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze