Ancelotti: Mam nadzieję, że Real osiągnie tyle, co Milan Sacchiego
Pełna treść wywiadu dla <i>A Boli</i>
Jeszcze przed meczem z Atlético, który nie mógł skończyć się gorzej dla Królewskich, Carlo Ancelotti udzielił dziennikowi A BOLA obszernego wywiadu. Opowiadał w nim o Cristiano, Pepe, Fábio Coentrão i José Mourinho. W rozmowie wrócił także do czasów, w których uczył się od Erikssona i wielkiego mentora – Arrigo Sacchiego. Poniżej prezentujemy pełną treść wywiadu, którego fragmenty mogliście już przeczytać u nas na stronie.
Czy umie pan znaleźć szybką odpowiedź na pytanie o opis Cristiano Ronaldo?
Musiałbym napisać książkę lub przynajmniej długi rozdział. To piłkarz o wyjątkowej dla dzisiejszego futbolu skuteczności, ma niesamowity talent i potrafi go wykorzystać z powagą i profesjonalizmem, jaki nie zdarza się u wszystkich piłkarzy z tego poziomu. Lubi to, co robi, rozumie piłkę i trenuje tak samo jak robił to w dzieciństwie. Wszyscy, ja także, kiedy byliśmy młodzi, mieliśmy ogromną pasję dla tego sportu, ale najważniejsze jest utrzymanie jej przez długi czas. To jest klucz do sukcesu Cristiano.
Czy to najlepszy piłkarz spośród tych, których trenował pan do tej pory?
Trudno jest stworzyć listę i ustawić w kolejności tych najlepszych, bo każdy z nich ma inną charakterystykę. Mogę uważać, że najlepszym obrońcą był Maldini, najlepszym pomocnikiem Pirlo, ale wśród napastników nie ma innego, który strzelałby bramki z taką częstotliwością jak on.
Czy piłkarz taki jak on potrafi przezwyciężać kryzysy?
Można powiedzieć, że zawodnik przechodzi przez dołek formy, kiedy przez jakiś czas nie wykonuje dobrze swoich obowiązków. Nie uważam, żeby był to przypadek Cristiano: fizycznie ma się w porządku. Miał problemy pod koniec ubiegłego sezonu, ale one już nie istnieją. Tylko dlatego, że nie strzela bramek w każdym meczu, nie można powiedzieć, że ma kryzys. Nie we wszystkich spotkaniach będzie w najwyższej formie, ale patrząc na zdobyte przez niego bramki, nie można stwierdzić, że gra źle. Ja zawsze widzę go w wysokiej formie.
Rozumie pan zachowanie z Kordoby, które doprowadziło do wyrzucenia go z boiska?
Oczywiście że rozumiem. Jest poddawany ogromnej presji nawet poza boiskiem, bo śledzi go wiele par oczu. Na murawie przyjmuje dużo uderzeń czy kopnięć i nie zawsze potrafi utrzymać spokój i opanowanie, które powinien mieć piłkarz z tego poziomu. Nikomu nie podobało się to, co się stało, jemu przede wszystkim. Wie doskonale, że to, co zrobił nie było dobre i dlatego publicznie poprosił o wybaczenie. Takie rzeczy zdarzają się w piłce.
Jak ocenia go pan jako osobę?
W szatni jest liderem, dużo rozmawia z kolegami, głównie z najmłodszymi. To bardzo ważna postać, tak jak Pepe, Ramos, Casillas i Marcelo.
Mówi się, że kiedy Cristiano się śmieje, Real Madryt jest szczęśliwy..
Rzadko mam okazję obserwować Cristiano niezadowolonego. Ale to jasne, że kiedy on ma się dobrze, my wszyscy jesteśmy szczęśliwsi.
Dokąd może on dotrzeć?
Przez wiele lat może utrzymać tę samą motywację i rytm. Jeżeli wciąż będzie pasjonował się tym, co robi, nie wiadomo jak daleko zajdzie. Pomogą mu w tym warunki fizyczne i genetyka, które są wyjątkowe.
Jaki będzie rozwój Cristiano z biegiem lat? Nadal będzie grał na tej samej pozycji, czy zmieni ją na bardziej statyczną, taką, która wymaga mniejszej wybuchowości?
Uważam, że zostanie tam, gdzie gra – po lewej stronie. Nie wyobrażam sobie innej możliwśoci. Musi grać tam, gdzie chce, gdzie lubi, gdzie czuje się dobrze i gdzie może najlepiej wykorzystać swoje umiejętności. Nie, nie wierzę w to, że w przyszłości się zmieni.
Może wygrać więcej Złotych Piłek?
To oczywiste, nie mam żadnych wątpliwości! Gra we wspaniałej drużynie, która pomoże mu zdobyć więcej tytułów. Będzie z nią współpracował i pozostanie najlepszy na świecie.
Jakie zdanie ma pan o Pepe?
To bardzo profesjonalny i zaangażowany piłkarz. To członek drużyny, ma tendencje do martwienia się o stan zespołu bardziej niż o siebie samego. Dla każdego trenera posiadanie takich piłkarzy to szczęście.
Jest pan zadowolony z jego pracy?
Muszę być, bo pracuje fantastycznie, zawsze bardzo poważnie. Gdybym miał zrobić listę zawodników z największym duchem drużynowym, Pepe znalazłby się na jej szczycie. Uwielbiam piłkarzy, którzy postępują tak jak on.
Mourinho powiedział, że problem Pepe nazywa się Varane...
Nie uważam, żeby Varane był dla niego problemem. Jest wręcz przeciwnie, Varane motywuje go tak samo, jak on motywuje Varane'a. Pepe jest dla Varane'a wzorem, od którego może uczyć się każdego dnia.
Mówi się, że David Luiz może dołączyć do Realu Madryt. To prawda?
Nie sądzę. Mamy czterech najlepszych stoperów świata: Pepe, Ramosa, Varane'a i Nacho. Tę pozycję mamy wspaniale obstawioną i nie potrzebujemy innych piłkarzy.
Fábio Coentrão nie grał za dużo. Co pan o nim myśli?
To bardzo konkurencyjny piłkarz, przede wszystkim podczas meczów. Nie miał szczęścia z kontuzjami. Na początku minionego sezonu poza problemami fizycznymi miał też trudności osobiste, ale później był bardzo dobry i bardzo pomagał. Zagrał we wszystkich najważniejszych meczach, w starciu z Bayernem asystował Benzemie, wziął udział w finale i we wszystkich tych pojedynkach pokazywał fantastyczną koncentrację. Myślę, że może poprawić się w jednej kwestii – motywację z meczów pokazywać też na treningach.
Chce pan powiedzieć, że nie trenuje tak, jak by pan tego chciał?
Trenuje intensywnie, ale bez zapalczywości, którą widać na meczach. To nie znaczy, że jest piłkarzem nieprofesjonalnym czy niepoważnym. To zawodnik drużynowy, bardzo szczery chłopak.
Czy wielcy piłkarze złoszczą się, że zostają na ławce?
Ja także złościłem się, gdy pozostawałem poza grą. Wszyscy chcą występować i to normalne. Najważniejsze jest przyjrzenie się reakcji danego zawodnika, czy po braku gry trenuje dobrze czy źle. Cała rzecz rozgrywa się tutaj, w analizie tego, jak piłkarz radzi sobie z rozczarowaniem po zostaniu na ławce. Mogą stać się dwie rzeczy: albo będzie zły i będzie trenował źle, żeby pokazać trenerowi, że nie zgadza się z jego opinią, albo będzie trenował dobrze, żeby trener dostrzegł, że zasługuje na występy.
Oczywiście woli pan tę drugą reakcję...
To jasne. Jeżeli wykryję tę pierwszą, natychmiast odcinam wszelkie przywileje.
Cofnijmy się o wiele lat... Jak zaczęła się pańska kariera?
Pierwsze kroki stawiałem w Parmie. Chodziłem jeszcze wtedy do szkoły. Grałem tam przez jakiś czas, aż do odejścia do Romy, gdzie – w wieku 20 lat – zadebiutowałem w pierwszej lidze. Miałem szczęście i znalazłem się pod skrzydłami wspaniałego trenera, Nilsa Liedholma, który uważał, że mam talent i poświęcił mi wiele czasu oraz cierpliwości.
W Romie również trenował pana Eriksson.
Zakontraktowali go, bo – gdy jeszcze trenował Benfikę – wyeliminował nas z Pucharu UEFA. Przybył jako młody człowiek, z zaskakującym systemem treningów. Wygraliśmy mistrzostwo i cztery puchary, ale nie mogłem zagrać w finale Pucharu Mistrzów w 1984, bo byłem kontuzjowany. Cierpiałem podwójnie, bo miałem uraz i przegraliśmy z Liverpoolem u siebie. To była piłkarska tragedia trudna do zapomnienia.
Później przeszedł pan do Milanu. Jak to było?
Wielka drużyna. Przejście do niej było ogromnym szczęściem. Zaczynałem w roku, w którym przybyli także Gullit i Van Basten. Sezon później dołączył Rijkaard. Stworzyła się grupa wielkich piłkarzy pod dowództwem Arrigo Sacchiego – trenera o nowatorskich pomysłach na grę, pressingu na całej długości boiska, synchronizacji przy spalonych i innych. Ambicja, którą mieliśmy wszyscy, a także połączenie jakości zawodników z ideami Sacchiego przez wiele lat odróżniały nas od innych drużyn w Europie.
Która z drużyn najbardziej przypominała tamten wielki Milan?
Wcześniej był to Ajax, później – z bardzo wyjątkowym stylem gry – wyrosła Barcelona Guardioli. Mam nadzieję, że następną będzie obecny Real Madryt, który zostawi w historii piłki nożnej taki sam ślad jak Milan Sacchiego.
Jak przebiegał proces stawania się trenerem?
Przez trzy lata byłem asystentem Sacchiego w reprezentacji, co pomogło mi zrozumieć jego styl trenowania i filozofię gry, a także nauczyć się wielu pomniejszych rzeczy. Towarzyszyłem mu w trakcie mundialu w 1994 roku, kiedy przegraliśmy finał z Brazylią. W kolejnym roku zadebiutowałem w Reggianie jako pierwszy trener, następnie spędziłem dwa sezony w Parmie, gdzie miałem dobrą drużynę, złożoną z fantastycznych zawodników, jak Buffon, Cannavaro i Crespo. Później dwa lata w Juventusie, gdzie nazywano mnie „wiecznie drugim”, bo z obiema drużynami zawsze zajmowałem drugie miejsce w ludze. Wróciłem do domu, do Milanu i ta etykietka natychmiast zniknęła, bo wkrótce wygraliśmy Ligę Mistrzów w meczu z Juventusem.
W 2005 roku przegrał pan z Liverpoolem, chociaż prowadził 3:0. Jak to możliwe?
W piłce nożnej zdarzają się rzeczy, które nie mają wyjasnienia albo jasnych przyczyn, dlatego właściwie nie da się wytłumaczyć, dlaczego w sześć minut strzelili nam trzy gole. Do dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo naprawdę nie wiem, co się stało.
Co czuje pan, gdy widzi nagrania z tego meczu?
Nigdy ich nie widziałem i tego nie potrzebuję, bo wszystko pamiętam. Ze wszystkich finałów Ligi Mistrzów, w których występowałem w roli trenera, włączając ten z poprzedniego roku z Realem Madryt, ten jeden, który przegrałem, był tym, w którym moja drużyna pokazała się najlepiej, bo graliśmy naprawdę, naprawdę dobrze.
W finałach z 2003 i 2005 roku w Milanie występował Rui Costa. Jakie ma pan wspomnienia z nim związane?
Wielki piłkarz o niesamowitym talencie. Zawsze bardzo nam pomagał, najbardziej w 2003. Był to jeden z pierwszych razów, kiedy mówiło się o choince, a ja zdecydowałem się na zastosowanie jej w praktyce, przede wszystkim po to, żeby Rui Costa mógł rozwinąć wszystkie swoje atuty. Był zawodnikiem o wielkich umiejętnościach technicznych, na ograniczonej przestrzeni dokonywał fantastycznych rzeczy. Pierwszy raz użyłem choinki w meczu z Deportivo, w Lidze Mistrzów. Zagraliśmy dwoma ofensywnymi pomocnikami – Ruim Costą i Rivaldo – oraz Inzaghim z przodu.
Czy to Carlo Ancelotti wypchnął go z Milanu?
W żadnym wypadku! Chciałem, żeby został, bo – chociaż nie grał – był bardzo ważnym zawodnikiem w szatni. Nigdy nie powiedziałem mu, żeby odeszedł, bo go potrzebowaliśmy.
Dlaczego więc pozwolił mu pan odejść do Benfiki?
Piłkarz tej kategorii, będący w formie, chce grać. Poprosił o odejście, a ja nie mogłem zatrzymać go na siłę. Mam z nim dobre wspomnienia, utrzymujemy wspaniałe relacje i co jakiś czas rozmawiamy przez telefon.
Został pan mistrzem Europy jako piłkarz i jako trener. Co daje więcej radości?
Zwycięstwo w Lidze Mistrzów to najwspanialsze uczucie, nie ma żadnego lepszego, to najwyższy zaszczyt, którego można dostąpić w piłce nożnej. Miałem szczęście wygrać kilka razy, ale jeszcze nie mam dość sukcesów i chcę zdobyć ją ponownie. Przeżywanie tego w roli piłkarza różni się od przeżywania jako trener, bo szkoleniowiec ma większą odpowiedzialność i przez to cieszy się bardziej.
Czy odejście z Milanu wiele pana kosztowało?
Opuszczenie Włoch było dla mnie trudne. Dużo zastanawiałem się przed podjęciem decyzji. Wahałem się, czy to będzie dobry pomysł. Ostatecznie odszedłem i uważam, że dobrze zrobiłem. Nauczyłem się wiele o życiu, kulturze i piłce nożnej, poznałem nowe języki. To dobre doświadczenia.
Chelsea była pańskim pierwszym zagranicznym klubem.
Zastałem tam wspaniałą atmosferę, idealną, bez przemocy czy nadmiernej presji. Tam każdy jest szczęśliwy, kiedy idzie na mecz. To było bardzo interesujące piłkarskie przeżycie, kultura gry jest inna niż we Włoszech czy Hiszpanii, tam futbol jest bardziej bezpośredni. Bardzo podobały mi się te dwa lata, które spędziłem w Chelsea.
Kiedy pan przybył, co mówiono o Mourinho?
Mourinho zostawił w Chelsea fantastyczne wspomnienia. Odszedł półtora roku przed moim przybyciem, a jednak jego wizerunek wciąż był obecny. Za pierwszym razem, gdy tam trenował, wykonał świetną pracę, zdobył tytuły i – przede wszystkim – zmienił mentalność drużyny, która nie miała praktycznie żadnego doświadczenia. Stworzył nowy zespół z nowym prezesem i dlatego, kiedy przyszedłem, wszyscy bardzo dobrze go wspominali.
Jakie ma pan o nim zdanie?
To jeden z najlepszych trenerów na świecie. Dobrze czyta pojedynki i wspaniale motywuje swoich piłkarzy.
Kiedy dołączył pan do Realu Madryt, znalazł jakąś użyteczną wiadomość od niego?
Nie i nawet z nim nie rozmawiałem, bo nie było takiej potrzeby. Dobrze znam jego metody, które są podobne do moich. Podstawą jest kontakt z piłką na wszystkich treningach. Kiedy dołącza się do jakiegoś zespołu i nie wie jak pracował poprzednik, to naturalne, że szuka się informacji, ale nie było tak w przypadku Mourinho. Wiedziałem jak pracował z poprzednimi ekipami, znałem jego filozofię i ani ja, ani mój sztab techniczny nie potrzebowaliśmy wiedzieć więcej, żeby rozpocząć naszą misję.
Ale zostawił panu problem z bramkarzami...
Nie mogę wiedzieć co się stało, jaka była relacja Mourinho z piłkarzami. Wiedziałem tylko o tym, co przeczytałem. Kiedy przybyłem, nikt nie mówił mi o przeszłości. Tamten cykl dobiegł końca, rozpoczynał się nowy.
Ostatnie pytanie. Jak podsumuje pan swój pobyt w PSG?
Tam pracowało się inaczej niż w Milanie czy Chelsea, które miały już skonstruowane i ustabilizowane drużyny. My zaczęliśmy praktycznie od zera, nie było mentalności zwycięzców, a prezes chciał stworzyć ekipę, która będzie mocna na tle Europy. Wygraliśmy mistrzostwo, ale w kolejnym roku czułem już, że nie mam zaufania ze strony klubu i postanowiłem odejść.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze