Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RealMadryt.pl w Madrycie: Żywot kibica poczciwego

Z wizytą pod Valdebebas

Kojarzycie pewnie obrazki towarzyszące ostatniej wizycie w Polsce Justina Biebera – setki rozemocjonowanych nastolatek czekających pod hotelem, by choć przez chwilę móc zobaczyć swojego idola, gdyby akurat w przypływie wspaniałomyślności zdecydował się wyjrzeć przez okno, godziny oczekiwań bez zważania na niesprzyjającą aurę i wreszcie ogromny wybuch radości, gdy udało się go dostrzec skrytego za zasłonami. Komentarze osób postronnych sprowadzały się wówczas z reguły do różnych form zdziwienia – o co tyle krzyku, czy nie mają nic lepszego do roboty, czemu rodzice na to pozwalają i przede wszystkim: po co to wszystko? Większość ludzi nie rozumie, jak można tyle czasu czekać na jakiegoś śpiewaka, który pewnie nawet nie wie, w jakim kraju akurat przyszło mu występować, Ja natomiast ani trochę nie dziwię się tym dziewczynom. Jestem kibicem Realu Madryt i choć wiek nastoletni mam już dawno za sobą, za każdym razem, gdy odwiedzam stolicę Hiszpanii, robię dokładnie to samo.

Zazdroszczę kibicom mieszkającym w Madrycie tego, że mogą prawdziwie żyć klubem, który kochają. Real jest tu wszędzie, zawsze blisko, zawsze dostępny. Mecze co dwa tygodnie, spotkania z piłkarzami, wspólne świętowanie największych sukcesów – o tym kibic z zagranicy może jedynie pomarzyć. Nam zostaje jedynie chłonięcie na zapas tej wyjątkowej atmosfery, gdy wreszcie uda mu się odwiedzić stolicę światowego madridismo. Z tego też względu każda moja wizyta w Madrycie, o ile tylko pozwalają mi na to obowiązki, zawsze ma jeden stały punkt – wycieczkę pod Valdebebas. Piszę pod, ponieważ pomijając kilka specjalnych dni w roku miasteczko sportowe jest niedostępne dla zwykłych kibiców, którym pozostaje jedynie czekanie przy bramach w nadziei, że jadący na trening (lub wracający już po nim) piłkarze znajdą chwilę, by się zatrzymać, przybić piątkę, zrobić wspólne zdjęcie i zostawić pamiątkowy autograf. To te spotkania sprawiają, że idole, których na co dzień widuje się jedynie w telewizji, a o których nierzadko wiemy przecież więcej niż o niektórych członkach naszych rodzin, stają się rzeczywiści, bliscy, prawdziwi. A ponieważ wraz z Helgą przyjechaliśmy, by z bliska zrelacjonować dla Was sobotnie derby i inaugurację Ligi Mistrzów, nie mogliśmy nie zajrzeć również i tam, by ponownie poczuć tę magię. Nie ma jednak nic za darmo… ale po kolei.

Najprostsza moim zdaniem (o ile oczywiście nie dysponujecie własnym samochodem) droga pod Valdebebas zaczyna się na stacji metra Campo de las Naciones. Sama stacja zresztą, poświęcona różnym nacjom, również jest ciekawa i warto poświęcić kilka minut na obejrzenie namalowanych na jej ścianach flag i twarzy z całego świata. Gdy już wyjdziecie, po przejściu bramek wybierając schody po lewej stronie, powinniście zobaczyć budynek Feria de Madrid – ogromnego centrum wystawowo-konferencyjnego. Skręcacie w prawo, dochodzicie do ogrodzenia (tak, by cały czas mieć je po swojej lewej stronie) i idziecie przed siebie. Cały czas przed siebie. Po 10-20 minutach powinniście dojrzeć niebieską tablicę kierującą na lotnisko. Przejdźcie pod nią, przetnijcie jezdnię i kierujcie się wzdłuż barierek, potem wokół ronda aż do kolejnego znaku. Polubicie go – w bezchmurne dni jest to jedyne źródło cienia w okolicy. Jest on również jednym z dwóch miejsc, gdzie najlepiej rozbić obóz w oczekiwaniu na piłkarzy. Drugie znajduje się dalej, przy samym wejściu. Mijacie znak po jego prawej stronie i idziecie przed siebie tak długo, jak długo drogi nie zagrodzi Wam szlaban. Jesteście na miejscu, teraz pozostaje jedynie ustawić się i czekać.

Trudno powiedzieć, które z tych dwóch miejsc jest lepsze, sam zauważyłem, że w większości przypadków jeśli zawodnik zatrzyma się przy bramie, zatrzyma się również przy wjeździe na rondo. Jeśli natomiast nie ma ochoty na kontakt z kibicami, albo przemknie obok obu grup, albo też wybierze zupełnie inną drogę, której już obstawić tak łatwo się nie da. No właśnie, jeśli… Na to czy i ilu piłkarzy zatrzyma się danego dnia nie mamy żadnego wpływu, czasem będzie to kilku, czasem tylko jeden, czasem nie zatrzyma się nikt (choć mi osobiście taka sytuacja jeszcze się nie przytrafiła). Kwestia szczęścia, którego sprawdzenie wiąże się z długą drogą pod bramy miasteczka sportowego i jeszcze dłuższym czekaniem w niełatwych warunkach. Dziś, po czterech godzinach w prażącym słońcu mogę śmiało stwierdzić, że zmęczyliśmy się nie mniej niż sami trenujący. Z jakim skutkiem? Wszyscy wybrali boczny wyjazd, więc nie mogliśmy zobaczyć ich choćby wyłącznie przez szyby samochodów. Wszyscy, poza jednym – w obu miejscach zatrzymał się, zaopatrzony nawet we własny marker, Iker Casillas. Podpisał wszystko, co mu podano, cierpliwie zniósł sesję zdjęciową, dzieci wprawdzie nie całował, ale gdyby mu jakieś podano, pewnie też z uśmiechem na twarzy spełniłby kapitański obowiązek. ;) I tyle. Tym razem nie udało nam się spotkać nikogo więcej. Czy więc warto? Na to każdy musi odpowiedzieć sobie sam. My już szykujemy siły na trening niedzielny.

Na zakończenie dodam, że Iker piłkę złapał bez problemów, więc forma przed jutrzejszym meczem jest. :)

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!