Trzecia droga Włocha
Tekst czytelnika RealMadrid.pl
Autorem tekstu jest czytelnik RealMadrid.pl, Norbert Ciszek.
Za oknami wiosna. Słońce (ku uciesze wszystkich) coraz śmielej poczyna sobie na nieboskłonie, skłaniając naturę do kwiecistej pobudki z zimowego marazmu. Temperatury rosną, w ludzkich sercach robi się coraz cieplej. Czasem nawet gorąco. A że miłość niejedno ma imię, to również nastroje rozkochanych w futbolu kibiców sięgają zenitu, zwłaszcza w okresie dla piłki kopanej kluczowym. Właśnie teraz rozstrzygają się kwestie sportowych uniesień i zasłużonych upadków, a piłkarze oraz trenerzy stawiani są pod nieludzką presją wymagań kibiców i wszechobecnych mediów.
Dobre rezultaty (liczba mnoga i powtarzalność mile widziane), oprócz swojej wartości czysto sportowej, zapewniają zawodnikom, szkoleniowcom oraz piłkarskim działaczom względny spokój. Gdy zespół kroczy konsekwentnie wytyczoną przez swojego trenera ścieżką zwycięstw, na horyzoncie, oprócz sukcesu, pojawia się również obietnica wytchnienia. Wytchnienia od ciągłych analiz, porównań oraz nie zawsze pochlebnych komentarzy. Dobra gra i przekonujące wyniki sprzyjają stabilności, która warunkuje rozwój każdej organizacji. Klub piłkarski jest bardzo specyficznym przykładem instytucji, której sprawne działanie narażone jest na oddziaływanie wielu, niekoniecznie sprzyjających, okoliczności (vide barceloński Neymargate i ostatnie sankcje nałożone przez FIFA na Dumę Katalonii). Do tego wystarczy jedna dotkliwa porażka lub seria mniejszych potknięć, by presja mediów oraz lamenty kibiców sprawiły, że nawet najlepiej przygotowany, starannie nakreślony przez szkoleniowca plan gry uległ korekcie. Trybuny domagają się lepszej postawy zespołu, a dziennikarze rzucają konkretnymi nazwiskami, głośno domagając się zmian. Koło się kręci, wszyscy chcą decydować o wszystkim. Łatwo jest ulec pokusie. Zawierzyć opinii „specjalistów”. A przy okazji pozyskać trochę cennego czasu, odraczając nieuchronny dla każdego trenera wyrok. Scenariusz wielokrotnie w piłce widziany, przewidywalny do bólu. Nieobcy również kibicom Królewskich.
Przyglądając się historii szalonej ruletki na ławce szkoleniowej Los Blancos, zaobserwować można dwa sposoby postępowania z mediami. Podejście pierwsze: trener przychodzi, trener się kłóci, trener odchodzi. Podejście drugie: trener przychodzi, trener słucha życzliwych doradców, trener odchodzi trochę później. Czyli i tak źle, i tak niedobrze. Real jest klubem specyficznym, jego historia oraz instytucjonalne seńorío sprawiają, że oczekiwania są w każdym sezonie ogromne i często nieadekwatne do prezentowanego przez zespół poziomu. Nie podołało w królewskim klubie wiele trenerskich znakomitości. Najświeższym przykładem jest ubiegłoroczne rozstanie z José Mourinho. Odejście Portugalczyka spowodowane było w głównej mierze konfliktem z dziennikarzami, niezadowolonymi z jego lekceważącego podejścia do medialnej współpracy. Posada trenera Królewskich jest prawdopodobnie najbardziej wymagającym stanowiskiem pracy w piłkarskim uniwersum. Każdy, kto je zajmuje, prędzej czy później (zazwyczaj jednak szybciej) musi zmierzyć się madryckimi agentami chaosu, to jest redaktorami poczytnej Marki, ewentualnie Asa. W stolicy Hiszpanii nikt nie rozkłada nad drużyną ochronnego parasola, na co liczyć może na przykład zespół Barcelony, regularnie wspierany przez katalońskich dziennikarzy.
Drużynę Realu objął w nowym sezonie Carlo Ancelotti. Zastępujący The Special One na ławce trenerskiej Włoch skutecznie wygładzi poszarpaną linię stosunków z mediami i, co ważniejsze, zdołał utrzymać poprawne stosunki z żurnalistami także w obliczu słabszej postawy zespołu. El Pacificador, bo tak określiły trenera stołeczne gazety, otrzymał oczywiście taryfę ulgową. Miał przynieść wytchnienie, po okresie burzy i naporu nikt w stolicy Hiszpanii nie miał przecież ochoty na kolejne batalie i prowokacje. Efekt? Dość pokornie, niemal ze zrozumieniem przyjęto decyzję o posadzeniu na ławce klubowej ikony, która miała od tej pory bronić królewskiej bramki tylko w spotkaniach pucharowych.
Wraz z końcem marca w grze drużyny i jej wynikach pojawiły się pierwsze rysy. A jak uczy historia, nawet pojedyncze potknięcie wystarczy do rozpętania w Madrycie medialnej zawieruchy. Dwie następujące po sobie porażki, kończące wielomiesięczny przemarsz drużyny w kierunku mistrzostwa, stały się pretekstem do pierwszych, dość nieśmiałych jak na miejscowe standardy, komentarzy. Maszyna ruszyła. Po cichu, ale jednak. López out, Pogba, Rakitić in... Karuzela ruszyła. A może Iker? Gorszy okres gry formacji obronnej Królewskich skłonił dziennikarzy do ponownego zadania Włochowi pytania o ewentualny powrót do bramki klubowej ikony. Znany ze spokojnego usposobienia Włoch miał prawo zareagować. Zrobił to umiejętnie i bardzo dyplomatycznie. Cierpliwe powtórzył, że ligowym numerem jeden jest dla niego inny, cieszący się w miejscowej prasie trochę mniejszą popularnością, wychowanek zespołu Królewskich. A mógłby przecież użyć bardziej dosadnej argumentacji – o tym, że wypowiedzi Ancelottiego potrafią być dość pikantne, wie każdy, kto choć we fragmentach zapoznał się z jego biografią. Lata współpracy z właścicielem Milanu i opierania się urokowi pana Berlusconiego sprawiły, że madryckie media wydają się nie mieć na obecnego trenera Realu większego wpływu, nie mówiąc już o wywieraniu jakiejkolwiek presji.
„Listen, smile agree, and then do
whatever the fuck you were gonna do anyway.”
Włoch postępuje z dziennikarzami ostrożnie i bardzo inteligentnie. Otwarcie odpowiada na wszystkie pytania dotyczące obranej taktyki czy personalnych wyborów. Nigdy nie decyduje się jednak na publiczną krytykę swoich piłkarzy. Uprawia swoisty rodzaj eleganckiego PR-u, którego celem jest, podobnie jak w przypadku Mourinho, odwrócenie uwagi mediów od rzeczywistych problemów drużyny. Zbliżone pomysły, odmienne sposoby ich realizacji. Po ligowym Klasyku Ancelotti zauroczył wszystkich obrazem drużyny, która, pomimo przegranej, dzielnie stawiała czoło rywalom z Katalonii i grała, jak sam powiedział, „dobrze”. Nie wypatrywał winnych wśród panów w czerni i ich zwierzchników z piłkarskiej centrali, nie szukał boiskowych skandali. Mimo tego, zręcznie udało się Włochowi pominąć fakt, iż spotkanie na Bernabéu pokazało, że gasnąca Barcelona ciągle potrafi zdominować Królewskich na ich własnym terenie. Zdobyte dzięki indywidualnym umiejętnościom piłkarzy i rzucie karnym bramki przysłoniły braki w grze zespołowej, drużyna nie potrafiła przejąć kontroli nad boiskowymi wydarzeniami i uzyskać tak ważnej dla Włocha równowagi. Zamiast tego oglądaliśmy w El Clásico boiskowy chaos, czego konsekwencją była nieakceptowalna dla żadnego trenera gra „cios za cios”, pozbawiona asekuracji i taktycznego zamysłu. Brak boiskowej współpracy poszczególnych formacji zespołu był tego wieczora wyraźnie widoczny.
Brawa należą się Ancelottiemu za uspokojenie sytuacji akurat wtedy gdy, wspominając lata ubiegłe, medialna nagonka mogłaby daleko bardziej wpłynąć na postawę drużyny w kluczowym momencie sezonu. Spokój, rozsądek i doświadczenie utytułowanego szkoleniowca z Włoch procentują. To, że nie wylicza na konferencjach błędów piłkarzy i własnych taktycznych pomyłek nie oznacza przecież, że ich nie dostrzega. Wręcz przeciwnie. Wygrane spotkanie ligowe z Rayo i przekonujące zwycięstwo odniesione w Lidze Mistrzów nad Borussią Dortmund sprawiły, że zespół zdaje się wracać na właściwe tory. Wraz ze swoim przybyciem do Madrytu, popularny Carletto przywiózł w jednej z walizek coś, czego dawno w stolicy Hiszpanii nie obserwowano, a za czym kibice wyglądali z takim utęsknieniem: normalność.
Cytat: Robert Downey Jr.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze