RealMadryt.pl w Madrycie: Huśtawka nastrojów na Di Stéfano
Mecz Castilli widziany z wysokości trybun
Naszym dzisiejszym kierunkiem, co nie powinno dziwić wielu kibiców Realu Madryt, było Valdebebas. O godzinie 17 trening mieli tam zawodnicy pierwszego zespołu, a o 20 swój mecz miała grać Castilla. W miasteczku sportowym zjawiliśmy się około półtorej godziny przed spotkaniem, czyli też kilka minut po skończonym treningu. Po cichu liczyliśmy, że po drodze spotkamy może piłkarzy, którzy będą akurat w drodze powrotnej do swoich domów. Jak powszechnie wiadomo, to jedno z miejsc, w których najłatwiej złapać swoich piłkarskich idoli, co niejednokrotnie udawało nam się przy okazji innych wyjazdów, ale przecież nie tylko nam. Tym razem nie było tak różowo. Nie spotkaliśmy nikogo. Po prawdzie nam nie bardzo chciało się stać na rozstaniu dróg i wróżyć z fusów, czy może ktoś nadjedzie z lewej bądź prawej strony, gdyż stanie w deszczu i wietrze przy stosunkowo niskiej temperaturze nie należy jednak do najprzyjemniejszej formy spędzania wolnego czasu w stolicy Hiszpanii. Na szczęście szybko dowiedzieliśmy się, że piłkarze zostają dziś na noc w miasteczku sportowym. Wniosek z tego taki, że nie ma sensu napalać się na spotkanie Cristiano czy Ikera właśnie pod Valdebebas.
Nie pozostało nic innego, jak przejść przez bramki, które zostały otwarte na godzinę przed meczem i rozsiąść się na trybunach Estadio Alfredo Di Stéfano. Na mecz Castilli przyszło znacznie więcej osób niż na środowe spotkanie Juvenilu. Tym razem otwarto także przeciwną trybunę, która wypełniła się też fanami Tenerife, ale przede wszystkim licznie zgromadzoną grupą Ultras Sur. Już od samego początku Men in black głośno wspierali młodych zawodników i trudno dostrzec różnice między jakością dopingu wczoraj i na Bernabéu podczas przeciętnego meczu ligowego. Repertuar właściwie bez zmian. Należy dodać, że kilka razy do przyśpiewek podłączała się też kryta trybuna, na której siedzieliśmy. W tym miejscu warto też zaznaczyć, że niestety nie udało nam się otrzymać akredytacji na to spotkanie, ponieważ ilość miejsc na trybunie prasowej tego stadionu jest bardzo mocno ograniczona. A wiadomo, że w pierwszej kolejności akredytki otrzymują hiszpańscy dziennikarze. I faktycznie, trybuna dla prasy jest skromniutka, ale była wypełniona do ostatniego miejsca i prawdopodobnie zabrakło na niej też kilku innych mediów z Półwyspu Iberyjskiego. Nie ma więc co się obrażać, a szczerze powiedziawszy, to fakt, że nie musieliśmy tachać do Valdebebas jeszcze laptopa specjalnie nas nie zmartwił. Trasa od stacji metra do stadionu to jednak jakieś trzy kilometry, które trzeba pokonać pieszo, a wiadomo jak idzie się, a raczej nie idzie, gdy wiatr urywa ci głowę.
Nie ma większego sensu rozpisywać się o strzelanych golach i jako takim przebiegu meczu, bo możecie przeczytać o tym w podsumowaniu na naszej stronie. Z perspektywy trybun można wyróżnić trzy okresy gry – słabszy, lepszy i jeszcze słabszy. Na początku drużyna Królewskich zupełnie nie radziła sobie z siłą fizyczną, jaką dysponował rywal i w pierwszej połowie nie stwarzała jakiegokolwiek zagrożenia, a przecież mogło i powinno być znacznie gorzej niż to skromne 0:1. Goście zmaścili przynajmniej trzy setki. W drugiej połowie młodzi canteranos otrząsnęli się i w po kilku niezłych akcjach wreszcie wyszli na prowadzenie, ale przez fatalną końcówkę gol dla gości wisiał w powietrzu. No i zawisł…
Jeśli chodzi o indywidualne występy, bo to często łatwiej określić z trybun niż sprzed telewizyjnego odbiornika, nikt nie zachwycił. Nieźle grał Burgui, który indywidualnymi akcjami starał się rozstrzygnąć losy meczu, ale często brakowało mu partnerów do rozegrania w końcowych fazach akcji. Co ciekawe i paradoksalne, bardzo słabo grali obaj strzelcy bramek. Zwłaszcza w pierwszej połowie De Tomas rzadko pokazywał się do gry, a kiedy już otrzymywał piłkę, zachowywał się jak „typowy Morata” – oczy w piłkę y vamos. Najtragiczniej spisywał się jednak Casado, który zawalił drugiego gola i zdecydowanie za długo holował piłkę, kiedy trzeba było gonić wynik. Jeśli tak ma grać kapitan Castilli, wyniki drużyny w tym sezonie nie mogą dziwić. Nie możemy sobie przypomnieć udanego zagrania Jorge. Lewy obrońca irytował nawet stałych bywalców Di Stéfano, którzy łagodnie mówiąc nie wyrażali się najpochlebniej o jego grze, a popularne hiszpańskie słowo na literę „p” niejednokrotnie przestrzeliwało nasze uszy.
Pod koniec meczu oczywiście przyjrzeliśmy się zachowaniu kibiców Królewskich. Wiemy, że madridistas notorycznie wychodzą z Bernabéu przed 90. minutą, by zdążyć na metro i ominąć tłumy . W Valdebebas jest niemal identycznie. 88. minuta, 120 sekund do końca, a oni odwracają się plecami od zawodników i z uśmiechem na ustach po prostu opuszczają obiekt w ślamazarnym tempie. W takich momentach jeszcze mocniej kibicujemy Castilli – gdyby wpadło jakieś golazo w samej końcówce, cieszylibyśmy się podwójnie. Żenujące zachowanie, które chyba nigdy nie przestanie nas irytować.
W całkiem pokaźnej liczbie pokazali się fani Tenerife, którzy byli wymieszani po całym stadionie, ale nie ukrywali szczególnie barw klubowych. Kiedy „kibice” Realu Madryt wychodzili w stronę stacji metra, Kanaryjczycy oklaskiwali swoich idoli, dziękując za walkę do końca. Poza fanami obu drużyn na trybunach dostrzegliśmy też dwie znane nam twarze. Pierwszą był Miguel Pardeza, którego większość powinna kojarzyć z pomeczowych wypowiedzi, a drugim Anton Meana, wiceszef Radio Marca, przodownik w zadawaniu najgłupszych pytań podczas konferencji prasowych trenerów Realu Madryt. Trudno było go jednak nie dostrzec, gość nosi czerwone okulary w kształcie rombów. Co kraj to obyczaj, co moda to moda.
Cena za takie przyjemności? 20 euro. Naszym zdaniem to zbyt wygórowana stawka jak na tak dolnolotny futbol. Tym bardziej, że bilet choćby na mecz koszykarzy w Eurolidze to kosz jedynie 10 euro. Dwa razy mniej kasy, ale jakość gry przynajmniej dwa razy lepsza. Gdyby nie fakt, że w meczu padły jakieś gole i gdyby nie obecność głośno dopingujących Ultrasów, to chyba w ostatecznym rozrachunku żałowalibyśmy wizyty na Estadio Alfredo Di Stéfano, a tak opuszczaliśmy stadion z mocno ambiwalentnymi odczuciami. Ale może to po prostu przez tę ponurą pogodę… Na szczęście dziś od samego rana świeci słońce i obyśmy opuszczali Calderón w lepszych nastrojach, czego sobie i Wam życzymy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze