Podsumowanie 17. kolejki La Liga
Zakończenie roku kalendarzowego w Hiszpanii
Jeden z naszych użytkowników i redaktor serwisu swiatpilki.com, kluchman, podsumowuje 17. kolejkę ligi hiszpańskiej. Zapraszamy do lektury.
Zakończyła się ostatnia w tym roku kalendarzowym, siedemnasta kolejka hiszpańskiej Primera División. W dziesięciu meczach padło aż 37 bramek i nie było ani jednego bezbramkowego remisu. Poniżej prezentujemy podsumowanie wydarzeń na wszystkich boiskach. Skróty z tych spotkań znajdują się tutaj.
Elche CF – Málaga CF 0:1 (Camacho 6’)
Sędziował: Del Cerro Grande
Siedemnasta kolejka La Liga rozpoczęła się w piątkowy wieczór, gdy na Estadio Martínez Valero zespół Elche zmierzył się z Málagą. Oba zespoły odpadły w minionym tygodniu z rozgrywek Copa del Rey. Gospodarze przegrali także dwa ostatnie mecze w lidze, ale mimo to Fran Escriba, trener beniaminka, wyraził zadowolenie z sytuacji zespołu. Málaga ma nieco większe ambicje niż tylko utrzymanie się w najwyższej klasie rozgrywkowej, więc ostatnie zwycięstwo z Getafe po serii słabych wyników pozwoliło choć na chwilę zmniejszyć presję ze strony niezadowolonych fanów. Jednak pomimo widocznej ostatnio poprawy w grze, spotkanie w Elche nie zapowiadało się dla Bernda Schustera i jego podopiecznych na łatwe, bowiem Málaga przystępowała do niego bez choćby jednej wyjazdowej wygranej w tym sezonie, a w dodatku zawieszony za kartki był Eliseu. Ekipa z Andaluzji ma problemy także poza boiskiem. W ostatnich dniach prawnicy Martina Demichelisa ujawnili, iż Málaga wciąż jest winna Argentyńczykowi 400 tysięcy euro pensji. Jeśli zobowiązania wobec piłkarza nie zostaną szybko uregulowane, Hiszpanie nie będą mogli pozyskać żadnego nowego zawodnika w zimowym okienku transferowym.
Sam mecz świetnie zaczął się dla ekipy gości. Już w pierwszych minutach Ignacio Camacho umieścił piłkę w siatce po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Faktem jest, że to Elche miało w tym meczu inicjatywę, ale tak jak w większości spotkań tej drużyny nie przekładało się to na stwarzanie dogodnych okazji strzeleckich pod bramką Willy'ego Caballero, a gdy sytuacja tego wymagała, argentyński bramkarz spisywał się bez zarzutu. Elche rozgrywało głównie w środku boiska, a piłkarzom Bernda Schustera najwyraźniej to odpowiadało, bo Malaga ograniczyła się do spokojnej defensywy i sporadycznych kontrataków. Gospodarzom nie można zarzucić braku ambicji i to właśnie ta ambicja prawdopodobnie zgubiła Damiana Suareza. Prawy obrońca Elche zdecydowanie przesadził w walce o piłkę na połowie przeciwnika i około 60 minuty meczu sędzia pokazał mu drugą żółtą, a następnie czerwoną kartkę. Ta sytuacja nieco zmieniła obraz gry, bo goście zaczęli kontratakować częściej i znacznie groźniej. Mimo to wynik nie uległ zmianie, a Malaga przełamała fatalną serię spotkań na wyjeździe bez wygranej, kończąc rok z dwudziestoma punktami na koncie w ligowej tabeli.
Villarreal CF – Sevilla FC 1:2 (Perbet k. 88’ – Cala 24’, Bacca 71’)
Sędziował: Gil Manzano
Przed meczem z Sevillą Villarreal miał serię czterech spotkań bez zwycięstwa na własnym stadionie, wliczając w to rozgrywki Copa del Rey. Oficjalnie trener i piłkarze zespołu z El Madrigal od dłuższego czasu utrzymują, że nie myślą o Lidze Mistrzów, ale w rzeczywistości czwarte miejsce wciąż jest w zasięgu ekipy Marcelino Torala. Cani nadal leczy kontuzję, ale karę zawieszenia za piątą żółtą kartkę w sezonie ma już za sobą Bruno Soriano. Sevilla wydawała się być w ostatnich tygodniach w dobrej formie. Takie postrzeganie zespołu zostało popsute przez sensacyjne i rozczarowujące odpadnięcie drużyny Unaia Emery'ego z Pucharu Króla po dwumeczu z występującym w Segunda División B Racingiem Santander i to pomimo faktu, że Sevilla wygrała pierwszy mecz na El Sardinero. W Sevilli lista kontuzjowanych jest dość długa, a ostatnio dołączył do niej także Alberto Moreno. Ponadto Diogo Figueiras musi odcierpieć karę czterech meczów zawieszenia za obrazę sędziego w meczu pucharowym.
Tak jak się spodziewano, José Castro już formalnie jest prezesem klubu ze stolicy Andaluzji. Zdaniem mediów wcześniej na przyjęcie tej posady miał nie zgodzić się José María Cruz. Nowy prezes będzie musiał jakoś przekonać do pozostania w zespole Ivana Rakiticia. Chorwat kilka dni temu wywołał zamieszanie stwierdzając, że w ciągu ostatnich trzech lat wiele się zmieniło, a brak sukcesów jest dla niego frustrujący. Rakiticiem mogą interesować się kluby Premier League, ale prezydent Castro zareagował na całą sytuację szybko, stwierdzając, iż pomocnik ma klauzulę odejścia w wysokości 40 mln euro i obniżenie tej kwoty nie będzie negocjowane. Wyraził także nadzieję na przedłużenie wygasającego w 2015 roku kontraktu Chorwata. Tak czy inaczej, temat przyszłości Rakiticia może być w najbliższych miesiącach jednym z ciekawszych dla dziennikarzy.
W samym meczu zdecydowaną inicjatywę miał zespół Villarrealu. Gospodarze dobrze panowali nad piłką i zmusili Sevillę do dość defensywnej gry. Gracze trenera Emery'ego naprawdę dobrze odnaleźli się w tych warunkach i nie dopuszczali do wielu groźnych sytuacji pod bramką Beto. Podczas gdy Villarrealowi brakowało podań kluczowych, goście byli bardzo niebezpieczni przy stałych fragmentach gry i dzięki temu objęli w tym spotkaniu prowadzenie, a nawet mogli je podwyższyć. Ta sztuka udała się jednak dopiero około siedemdziesiątej minuty po fatalnym błędzie Musacchio. Od kilku tygodni kibice Żółtej Łodzi Podwodnej przypominają Alejandro Sabelli, że środkowy obrońca ich zespołu jest Argentyńczykiem, domagając się jego powołania do reprezentacji. Sam Musacchio co prawda gra dobrze, lecz dość nierówno i jego prezent dla Carlosa Backi nie był pierwszym w tym sezonie – jeszcze gorzej zachował się przy jednej z bramek w meczu z Getafe. Po tym jak Cala sfaulował w polu karnym Juanmę Costę i otrzymał czerwoną kartkę, a wprowadzony z ławki rezerwowych Perbet wykorzystał rzut karny, zapowiadało się na emocjonującą końcówkę. Gracze Sevilli zrobili dużo, by tak się nie stało i bardzo pewnie utrzymali korzystny dla siebie wynik do ostatniego gwizdka Gila Manzano, a Villarreal przedłużył swoją niechlubną passę bez zwycięstwa na El Madrigal do pięciu spotkań.
Real Betis – UD Almería 0:1 (Azeez 4’)
Sędziował: Martinez Munuera
W środę Betis z problemami zapewnił sobie awans do następnej rundy Copa del Rey po remisie na własnym stadionie z trzecioligową Lleidą, ale w meczu z Almeríą akceptowalny był tylko jeden wynik – zwycięstwo. To nic, że ostatnio ze składu z powodu kontuzji uda wypadł jeden z liderów defensywy, Antonio Amaya. Juan Carlos Garrido musiał w końcu zdobyć trzy punkty, bo choć czasu od jego przyjścia minęło niewiele, to nie pokazał nic, co kazałoby sądzić, iż źle odbierana przez kibiców zmiana trenera na Benito Villamarín była posunięciem słusznym. W każdym razie tak zwany efekt nowej miotły w Betisie się nie sprawdza. Latem w ekipie Verdiblancos doszło do wielu zmian kadrowych, w znacznej większości nieudanych. Joan Verdu nie jest nawet w połowie tak dobry jak Beńat Etxebarria w poprzednim sezonie. Teraz też w cieniu krytyki dla klubowego zarządu panuje raczej atmosfera oczekiwania na zimowe okienko transferowe i na to, kto dołączy do drużyny, aby ją wzmocnić i spokojnie utrzymać w Primera División. Almería także zdołała awansować do kolejnej rundy Pucharu Króla i także potrzebowała punktów. Szczęśliwy okres, gdy zespół wygrywał kilka meczów z rzędu i znajdował się ponad strefą spadkową, już minął. Odejście z drużyny Pellerano, o którym pisano tydzień temu, nikomu zadania nie ułatwiło, ale Almería miała w tym meczu dokładnie taki sam cel, jak jej rywale.
Mecze wygrywane przez Almeríę mają jedną wspólną cechę. Zespół ten potrafi długimi okresami nawet rozpaczliwie, ale skutecznie bronić się po objęciu prowadzenia. Tak samo było i w Sewilli. 21-letni Ramon Azeez strzelił swoją pierwszą bramkę w Primera División, po czym Betis usiłował odwrócić wynik. Czasu było dużo, ale pomimo wielu strzałów nie udało się zdobyć nawet punktu. Gdy jest naprawdę gorąco, chłodną głowę zawsze potrafi zachować Esteban. Doświadczony bramkarz Almeríi puścił już w tym sezonie wiele goli, ale mimo to jest jednym z najpewniejszych golkiperów w La Liga. Na Benito Villamarin nie po raz pierwszy w tym sezonie był jednym z głównych bohaterów. Dużo więcej spokoju mógł gościom dać w 71. minucie Oscar Diaz, lecz po jednej z kontr swojego zespołu i dobrym podaniu od Aleixa Vidala, napastnik Almeríi fatalnie spudłował z kilku metrów. Najlepszy strzelec zespołu, Rodri, tym razem zasiadł na ławce rezerwowych, ale można spodziewać się, że tej okazji by nie zmarnował. Tak czy inaczej, tym razem stare piłkarskie porzekadło, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, nie sprawdziło się i chyba najwyższa pora, aby perspektywę spadku Betisu do Segunda División zacząć traktować poważnie. W końcu Verdiblancos nie wygrali żadnego z dziewięciu ostatnich meczów w lidze. Dzień po meczu z Almeríą pracę stracił dyrektor sportowy Betisu, Vlada Stošić, który zajmował to stanowisko od 2010 roku. To właśnie Stošić był najbardziej krytykowany przez kibiców zespołu i to jego winiono za obecną sytuację Betisu w największym stopniu. Zmiany w klubie są więc ostatnio naprawdę duże i można tylko z zainteresowaniem przyglądać się, jakie będą tego efekty.
Atlético Madryt – Levante UD 3:2 (Godín 29’, Diego Costa 47’, 77’ – Ivanschitz 1’, Pedro Ríos 56’)
Sędziował: José Luis González González
Levante ostatnio przełamało serię słabych rezultatów i poradziło sobie z Elche, a następnie wyeliminowało z rozgrywek pucharowych Recreativo Huelva. Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że zawodnicy Joaquina Caparrosa mogą coś ugrać na Vicente Calderon i to wcale nie dlatego, że problemy z brzuchem Baby Diawary okazały się poważniejsze niż przewidywano. Atlético w tym sezonie po prostu nie zawodzi i pozycja drużyny Rojiblancos w tabeli nie jest przypadkiem. Zespół Diego Simeone gra nie tylko bardzo dobrze i solidnie, ale co najważniejsze, także regularnie. Bynajmniej nie znaczy to, że nie ma problemów. Przed meczem z Levante Filipe Luis, Koke, Gabi, Juanfran, Arda Turan i Raul Garcia mieli na swoim koncie cztery żółte kartki. Każda następna oznaczała nieuchronne zawieszenie na jeden mecz, a zbliża się powoli spotkanie na szczycie z Barceloną. Przed nim jednak jest jeszcze wyjazd na La Rosaleda, była więc szansa, aby ktoś z tej bardzo ważnej dla drużyny szóstki „wyczyścił” sobie konto i mógł spokojnie wystąpić w styczniowym hicie.
Mecz bardzo niespodziewanie zaczął się od gola dla zespołu gości. Thibaut Courtois został pokonany przez Andreasa Ivanschitza i tym samym Atlético zakończyło swoją trwającą cztery mecze passę bez straty gola na własnym stadionie w lidze. Później Atlético zabrało się ostro do pracy i całkowicie zdominowało drużynę Levante. Nieustanny napór dał pożądane efekty i już na początku drugiej połowy Los Colchoneros objęli prowadzenie. Po tym wydarzeniu trudno było spodziewać się, iż gracze Diego Simeone będą mieć w tej kolejce jeszcze jakieś znaczące problemy. Te nastąpiły szybko, bo już w 56. minucie. Łatwa strata Koke w środku pola, szybka kontra i Pedro Rios precyzyjnym strzałem doprowadził do remisu. Pomocnik Atlético rozgrywał jeden z najsłabszych meczów w tym sezonie i prawdopodobnie przerwa świąteczna dobrze mu zrobi. Ostatecznie Rojiblancos nie sprawili swoim kibicom nieprzyjemnego psikusa. Diego Costa z rzutu karnego zdobył swoją dziewiętnastą bramkę w Primera División i zapewnił gospodarzom trzy punkty, ale marzenia o objęciu pozycji lidera, przy założeniu zwycięstwa Barcelony z Getafe, musiały zostać odłożone na później. Spośród sześciu wyżej wymienionych zawodników Atlético żółte kartki zobaczyli tylko Raul Garcia i Gabi. Pozostali, jeśli chcą pomóc kolegom w meczu dziewiętnastej kolejki z Barceloną, będą musieli bardzo uważać w spotkaniu z Malagą.
Granada CF – Real Sociedad 1:3 (Piti 37’ – Vela 29’, 64’, Griezmann 42’)
Sędziował: Clos Gómez
Pomimo odejścia z klubu Guilherme Siqueiry, po szesnastu kolejkach Granada wyróżniała się przede wszystkim dobrą grą w defensywie. Drużyna znajdowała się w środku tabeli, ale straciła tyle samo bramek co Real Madryt. Mimo odpadnięcia z Pucharu Króla po dwumeczu z Alcorcónem, Granada na pewno jest tam, gdzie chciała być, czyli dość daleko od strefy spadkowej. W San Sebastian sytuacja jest coraz lepsza. W ostatnich ośmiu meczach w lidze Real Sociedad zdobył dziewiętnaście punktów, przegrywając tylko na Estadio Santiago Bernabéu z Królewskimi. Kilka dni temu najlepszy strzelec zespołu, Antoine Griezmann, pojawił się na treningu w stroju świętego Mikołaja i wszystkim kolegom wręczył prezenty. Atmosfera w szatni jest więc znakomita, a mecz z Granadą był szczególny dla Carlosa Veli. Meksykanin na pewno chciał uczcić zwycięstwem swój setny mecz w barwach drużyny z Zubiety.
Vela swój jubileusz mógł świętować nie tylko ze względu na trzy punkty, ale także dwa zdobyte przez siebie gole. Tym sposobem Real Sociedad wyprzedził w tabeli zespół Villarrealu i jest już na piątej pozycji. Dzieje się więc coś, co po pierwszych kolejkach wcale nie było takie oczywiste. Baskowie znów włączyli się do walki o czołową czwórkę, a to czyni zbliżające się derby z Athletikiem Bilbao niezwykle interesującymi. Jagoba Arrasate w końcu ma spokój od krytyki, której także na Świecie Piłki mu swego czasu nie szczędziliśmy. Faktem jest, że nareszcie jego drużyna robi to, czego się od niej wymagało od początku rozgrywek. Z jednym wyjątkiem. Arrasate uczynił Sociedad drużyną grającą dość bezpośredni futbol, a to spora odmiana w porównaniu z tym, co zespół prezentował pod wodzą Philippe'a Montaniera. Nie inaczej było w sobotę w Granadzie. To znani raczej z kontrataków gospodarze prowadzili w tym meczu grę, lecz skuteczność Veli i niezawodność Griezmanna pozwoliły przyjezdnym na spokojne zwycięstwo. Granadzie na pocieszenie pozostała tylko bardzo ładna bramka strzelona przez Pitiego.
RCD Espanyol – Real Valladolid 4:2 (Sergio García 4’ k., Stuani 37’, Víctor Sánchez 67’, Stuani 70 – Javi Guerra 75’, Víctor Pérez 89’)
Sędziował: Mateu Lahoz
Espanyol to drużyna zupełnie nieprzewidywalna i nigdy nie wiadomo, czego się po niej spodziewać. Zespół Javiera Aguirre osiąga bardzo nieregularne wyniki i choć stara się grać ofensywnie, ma styl dość trudny do zdefiniowania. Widać to także po zainteresowaniu meczami tej drużyny. Gdy w ramach Copa del Rey na Cornella-El Prat przyjechał Real Jaen, na trybunach pojawiło tylko 5174 kibiców. To najniższa frekwencja w historii tego stadionu. Real Valladolid natomiast odpadł z rozgrywek pucharowych po dwumeczu z Rayo Vallecano, a w dodatku stracił na sześć tygodni środkowego obrońcę, Gilberto Alcatraza. Klub zaangażował się w akcję walki z rakiem piersi i z tej okazji piłkarze Valladolid zagrali w Barcelonie w specjalnych różowych koszulkach. Trykoty wykonane przez duńską firmę Hummel trafiły także do sprzedaży, a część uzyskanego w ten sposób dochodu, zostanie przekazana właśnie na badania związane z rakiem piersi.
Po tym, co Valladolid pokazał na boisku wczesnym niedzielnym popołudniem, te różowe koszulki mogą nie cieszyć się dużym powodzeniem nawet wśród fanek tego zespołu. Espanyol zdecydowanie przeważał właściwie przez całe spotkanie z wyjątkiem ostatnich kilkunastu minut, co przypieczętował pewnym triumfem. W dodatku w drużynie gości kolejnej kontuzji nabawił się Patrick Ebert. Podopiecznych Juana Ignacio Martineza zgubiły łatwe straty na własnej połowie boiska. Espanyol bezlitośnie korzystał z powstających w ten sposób luk w defensywie rywala. Jednak łatwe oddanie inicjatywy po zdobyciu czwartego gola kosztowało gospodarzy nieco nerwów. W tych okolicznościach zespół Valladolid do ostatniej minuty pragnął zminimalizować rozmiary porażki i udało mu się dwukrotnie pokonać Kiko Casillę.
Getafe CF – FC Barcelona 2:5 (Escudero 10’ Lisandro 15’ – Pedro 35’, 41’, 43’, Cesc 68’, 72’)
Sędziował: Undiano Mallenco
W Barcelonie głośno komentowano słowa Lionela Messiego, który dość otwarcie skrytykował wiceprezydenta klubu, Javiera Fausa. Mimo to Sandro Rosell chciałby dać argentyńskiemu napastnikowi podwyżkę. Uważa bowiem, że Messi, będąc najlepszym piłkarzem świata, powinien być także najlepiej wynagradzanym. Retoryka zupełnie jak z ust Florentino Pereza na temat Cristiano Ronaldo. Jednak na razie nową umowę podpisał tylko Andres Iniesta i to aż do 2018 roku. W momencie jej wygaśnięcia pomocnik Blaugrany będzie miał 34 lata. Oczekuje się także, że Victor Valdes wróci do gry na mecz z Atlético. Natomiast z Getafe nie mogli wystąpić nie tylko, jak już można było do tego przywyknąć, Messi i Valdes, ale także kontuzjowany Xavi i zawieszony za kartki Neymar. Osłabienia spore, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Brazylijczyk był ostatnio wiodącą postacią w drużynie Gerardo Martino. Mimo to raczej niewielu spodziewało się, że bardzo przeciętne ostatnio Getafe zdoła coś ugrać w tym meczu.
Luis Garcia zapowiadał, że ten mecz dla jego drużyny może być podobny do tego z Villarrealem. Czyli w skrócie: cofnięcie się, kilka kontr i liczenie, że rywal nie będzie trafiał, bo zwycięstwo na El Madrigal było ogromną niespodzianką, zwłaszcza biorąc pod uwagę przebieg wydarzeń na murawie. Jednak drużynie spod Madrytu trudno jest kontrolować spotkania poprzez grę piłką nawet ze słabszymi rywalami, bo nie ma do tego odpowiednich piłkarzy na pozycjach defensywnych i w środku pomocy. W spotkaniu z Barceloną Getafe szybko objęło dwubramkowe prowadzenie, plan działał bardzo dobrze, bo Barcelona popełniała błędy z tyłu, a gospodarze potrafili wykorzystać swoje szanse. Gdy cofnęli się do nieco głębszej defensywy, zostali rozstrzelani przez Pedro i już do przerwy przegrywali jednym golem. W drugiej połowie niespodzianek nie było. Getafe nie miało pomysłu na dalszą fazę meczu, dwie bramki dołożył Cesc Fabregas i Barcelona skończy rok 2013 na pozycji lidera. W ostatnich dziewięciu latach, gdy Blaugrana wygrywała na Coliseum Alfonso Perez, zdobywała także tytuł mistrzowski. W przeciwnym wypadku ligę wygrywał Real Madryt. Czy ta prawidłowość zostanie podtrzymana również w bieżącym sezonie? Przekonamy się za kilka miesięcy. Tym razem w grze jest jeszcze Atlético, którego z całą pewnością nie można lekceważyć.
Athletic Bilbao – Rayo Vallecano 2:1 (San José 33’, Mikel Rico 66’ – Bueno 61’)
Sędziował: Iglesias Prieto
Rayo zdołało pokonać Real Valladolid w Pucharze Króla, ale w lidze spisuje się słabo. Drużyna wciąż popełnia banalne indywidualne błędy w defensywie i nie znalazła lidera w ataku, przez co jej ofensywny futbol nie przekłada się na dobre wyniki. Podobno w klubie liczą, że na zasadzie wypożyczenia uda się odzyskać z Atlético Léo Baptistão. Na San Mamés Rayo przyjeżdżało w roli drużyny skazywanej na porażkę. Athletic na własnym stadionie w tym sezonie jeszcze nie przegrał i zespół Ernesto Valverde na pewno chciał dobrą passę podtrzymać. Zwłaszcza, że pojawiła się szansa, aby znacznie umocnić się na czwartej pozycji w tabeli, zyskując cztery punkty przewagi nad piątym Realem Sociedad i pięć punktów nad Villarrealem. Athletic nadal kontynuuje proces podpisywania nowych kontraktów ze swoimi zawodnikami. Ostatnio z baskijskim klubem do 2018 roku związał się Aymeric Laporte. 19-letni stoper już teraz jest fundamentem defensywy swojej drużyny i jednym z najlepszych obrońców w całej lidze.
Paco Jémez mówił, że jego zespół musi wierzyć, iż zwycięstwo na San Mamés jest możliwe i to przy zachowaniu wierności swojemu stylowi. Athletic od początku pragnął udowodnić trenerowi rywali, że ten jest w błędzie i o stracie punktów przez gospodarzy nie ma mowy. Baskowie ruszyli do zdecydowanych ataków i choć często brakowało im skuteczności w dogodnych sytuacjach bądź też dokładnego ostatniego podania, w końcu w pełni zasłużenie objęli prowadzenie. Nie znaczy to jednak, że Rayo nie miało swoich szans. Po jednej z nich nawet udało się wyrównać. Athletic popełnił błąd przy wyprowadzeniu piłki z boku własnego pola karnego, a chwilę później Alberto Bueno mógł cieszyć się z gola. Radość błyskawic nie trwała długo, bo już pięć minut później ponowne prowadzenie dał gospodarzom pozyskany przed tym sezonem z Granady Mikel Rico. Rayo w czterech ostatnich meczach ligowych zdobyło zaledwie jeden punkt i wciąż znajduje się w strefie spadkowej. Mimo to strata punktowa do bezpiecznych lokat jak na razie nie jest duża.
Valencia CF – Real Madryt 2:3 (Piatti 34’, Mathieu 62’ – Di María 28’, Ronaldo 40’, Jesé 82’)
Sędziował: F. Teixeira Vitienes
W Valencii szykują się spore zmiany. Po meczu z Atlético pożegnano Miroslava Đukicia, a trenerem tymczasowym został szkoleniowiec rezerw, Nico Estévez. W środku tygodnia Los Ches grając naprawdę silnym składem, z niemałymi problemami zdołali wyeliminować Gimnastic Tarragona z Pucharu Króla. Wszystko wskazuje na to, że w nowym roku zespół poprowadzi występujący przed laty w hiszpańskich klubach jako piłkarz, Juan Antonio Pizzi, który od początku był faworytem mediów do tego stanowiska. Argentyński trener niedawno zdobył tytuł mistrzowski z San Lorenzo i jest już w Walencji, czekając na porozumienie między klubami. Na Mestalla wraca także Roberto Ayala, który ma dołączyć do dyrekcji klubu. Nie ma w tym wszystkim przypadku, bo jeszcze niedawno spekulowano, iż Valencia swój nowy projekt oprze na zawodnikach młodych, możliwie dobrych i tanich. Tylko na tyle bowiem pozwala sytuacja finansowa klubu. Oczywiście ci piłkarze mieliby przychodzić między innymi z Ameryki Południowej, a kto lepiej zna tamtejszy rynek niż trener na nim pracujący? Klub już wcześniej wykupił z Vitorii Setubal 19-letniego środkowego obrońcę, Rubena Vezo. Media z transferem do Valencii łączą także młodziutkiego Angela Correę, grającego pod skrzydłami Pizziego w San Lorenzo. Wcześniej spekulowano, że tego 18-letniego napastnika chętnie widziałby w swoim zespole Diego Simeone.
Sytuacja finansowa Valencii może się jednak wkrótce zmienić. Klub chciałby wykupić singapurski miliarder, Peter Lim, ale cała sprawa musi zostać rozstrzygnięta w ciągu kilku tygodni, ponieważ inwestor zamierza wydać niemałe pieniądze na wzmocnienie składu już w zimowym okienku transferowym. Hiszpańskie kluby różnie wychodziły na współpracy z zagranicznymi bogaczami. W Racingu Santander obiecano gruszki na wierzbie, tymczasem pan Syed okazał się oszustem i klub obecnie walczy o powrót do drugiej ligi. Malaga równie szybko wybiła się ponad przeciętność, jak do bycia ligowym średniakiem powróciła. Tyle że Valencia to znacznie bardziej renomowany klub, który jeszcze niespełna dekadę temu zdobywał mistrzostwo kraju. Peter Lim za pośrednictwem Jorge Mendesa miał złożyć świetną propozycję, dzięki której uregulowany zostałby dług klubu wobec Bankii, a inwestor sfinansowałby także dokończenie budowy nowego stadionu. Singapurczyk wydaje się być człowiekiem wiarygodnym ze względu na swoją współpracę z klubami Premier League na rynku azjatyckim. Valencii chyba w tym momencie nie może zdarzyć się nic lepszego niż dojście z Azjatą do porozumienia, lecz nie wszystko w tej sprawie zależy od klubu. Dużo do powiedzenia ma też Bankia. My ze swojej strony oczywiście trzymamy kciuki, bo kolejny silny zespół może hiszpańskiej piłce tylko pomóc. Podobno Peter Lim chciałby już w tym sezonie wprowadzić Valencię do Ligi Mistrzów. Plan bardzo ambitny, lecz chyba także mało realny. Czwarty Athletic Bilbao ma obecnie nad Valencią 13 punktów przewagi. Tyle samo, ile sam traci do Barcelony i Atlético.
W Madrycie tematem numer jeden jest przyszłość Xabiego Alonso. Bask wciąż nie przedłużył wygasającego w czerwcu kontraktu z Królewskimi i obecnie coraz mniej wskazuje na to, że w ogóle to zrobi. Już za kilka dni będzie mógł zupełnie bez przeszkód negocjować z dowolnym klubem, a zainteresowanie na pewno wyraża wiele zespołów. Alonso wciąż jest jedną z najważniejszych postaci w Realu Madryt, a szykowany na jego następcę Asier Illarramendi, pomimo niemałych umiejętności, wciąż musi dojrzeć jako człowiek i jako piłkarz, by móc pełnić aż tak ważną rolę w zespole o najwyższych ambicjach. Mimo to Xabi Alonso z Madrytu jeszcze nie odszedł, a niezależnie od tego, jaką ostatecznie podejmie decyzję, raczej będzie grał regularnie. Przynajmniej do czasu, gdy Real walczy w tym sezonie o tytuły. Mimo wszystko odejście reprezentanta Hiszpanii z Estadio Santiago Bernabéu mogłoby spowodować dziurę dotkliwszą i trudniejszą do natychmiastowego załatania, niż transfer Mesuta Özila do Arsenalu.
W meczu z Realem Valencia pokazała to, czego bardzo brakowało jej od początku sezonu – determinację i wolę walki. Przełożyło się to na bardzo wyrównany mecz, bo choć Real Madryt przeważał w posiadaniu piłki, jego akcje często były zbyt wolne, przewidywalne lub po prostu niedokładnie rozegrane. Piłkarze Carlo Ancelottiego zdobyli więc bramkę po indywidualnej akcji Di Marii, a później po raz drugi objęli prowadzenie po stałym fragmencie gry. Grająca w ofensywie prostymi środkami Valencia była naprawdę groźna, a obrona Realu kolejny raz w tym sezonie pokazała, że daleko jej do bycia monolitem nie do skruszenia. Czynnikiem, który decyduje o obecnej pozycji Los Blancos w tabeli, poza wynikami bezpośrednich meczów z Atlético i Barceloną, z całą pewnością jest liczba traconych bramek. Zdecydowanie zbyt duża jak na drużynę, dla której zawsze liczy się tylko pierwsze miejsce. Dziś Real traci średnio prawie połowę gola na mecz więcej niż w sezonie, gdy zdobywał mistrzostwo Hiszpanii pod wodzą Jose Mourinho. Królewscy na Mestalla ostatecznie wygrali i to już po raz piąty z rzędu, ale męczyli się do samego końca. Świetne podanie Modricia i błąd Guaity wykorzystał Jese Rodriguez, po czym pomimo starań graczy Valencii, wynik już się nie zmienił. Okoliczności, w jakich padła zwycięska bramka oraz fakt, że w pierwszej połowie Cristiano Ronaldo trafił do siatki, będąc na pozycji spalonej, nie ma dla Madrytu większego znaczenia. Liczą się tylko te bezcenne trzy punkty, bo powiększenie się straty do Barcelony i Atlético mogłoby bardzo zminimalizować szanse zespołu na końcowy ligowy triumf.
Celta Vigo – CA Osasuna 1:1 (Augusto Fernández 34’ – Armenteros 17’)
Sędziował: Delgado Ferreiro
Celta to, podobnie jak Rayo, zespół z dolnej części tabeli, który stara się grać ofensywnie i dość długo utrzymywać przy piłce. Często próbuje też wyprowadzać piłkę spod własnego pola karnego krótkimi podaniami. Takie nastawienie sprawia, że nawet w meczach z silnymi rywalami, jak drużyny liderujące dziś w tabeli, prowadziła bardzo interesujące i otwarte pojedynki, ale z drugiej strony właśnie to było przyczyną zguby zespołu w spotkaniu przeciwko Barcelonie. Trener Luis Enrique ma dość ograniczony potencjał kadrowy, więc efekty tej fantazji nie zawsze są zadowalające. Wystarczy przypomnieć, że na pierwsze zwycięstwo Celty na Estadio Balaidos w tym sezonie fani musieli czekać aż do piętnastej kolejki i spotkania z Almerią. Niedługo później udało się wygrać też pierwszy mecz pucharowy przeciwko Athleticowi Bilbao, ale rewanż na San Mamés był dla przyjezdnych znacznie mniej udany. Do meczu z Osasuną Celta przystępowała poważnie osłabiona brakiem swojego najlepszego (obok Alexa Lópeza) strzelca, Charlesa, który kolejkę wcześniej ujrzał czerwoną kartkę.
Osasuna po bardzo słabym początku sezonu w końcu odnalazła pewność siebie i gra zauważalnie lepiej. Bynajmniej nie znaczy to, że drużyna Javiego Gracii przestała być jednym z głównych kandydatów do spadku, ale udany dwumecz przeciwko Maladze w Copa del Rey i ligowy remis z Realem Madryt poprawiły morale w zespole. W meczu z Celtą to właśnie Osasuna miała więcej sytuacji strzeleckich. Co prawda ekipie gości nie udało się zdobyć trzech punktów, ale brak porażki w czterech oficjalnych spotkaniach z rzędu jest w przypadku tej drużyny wart odnotowania.
Tekst ukazał się także na swiatpilki.com.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze