Olé: Legendy też umierają
Tekst z magazynu <i>ĄOlé!</i>
Autorem poniższego artykułu jest Piotr Dyga, redaktor Magazynu ĄOlé!
Gdy José Mourinho odstawił Ikera Casillasa od składu na długie miesiące sezonu 12/13, wielu obserwatorów twierdziło, że to taka zachcianka Portugalczyka, uszczypliwość w stosunku do kapitana klubu, który trener lada moment opuści. Ostatnie decyzje Carlo Ancelottiego zwolenników teorii o złym The Special One i dobrym Ikerze z pewnością nie ucieszyły.
Zastanawiając się nad sytuacją Ikera Casillasa w Realu Madryt, nie sposób nie oprzeć się na osobie José Mourinho. Aktualny trener londyńskiej Chelsea nie dogadywał się z pochodzącym z Mostóles zawodnikiem, wyraźnie nie było im po drodze. Ta przez większą część sezonu skrywana nienawiść musiała w końcu wypłynąć na powierzchnię. Szkoleniowiec posadził legendę klubu na ławce, między słupki wpuścił Antonio Adána, a pytany o to, dlaczego zrobił to, co zrobił, odpowiadał butnie: „Dla mnie i dla mojego sztabu Adán jest lepszy niż Iker Casillas”. Nikt słów Portugalczyka na poważnie oczywiście nie brał, bo przecież nawet gdybyśmy zapytali rodziców Antonio o to, czy uważają swojego syna za lepszego zawodnika od kapitana Los Blancos, pewnie by zaprzeczyli. To był cios, który miał Świętego zaboleć, miał mu pokazać miejsce w szeregu. Casillas szybko wrócił między słupki, ale potem złapał kontuzję, do klubu sprowadzono spalającego się na ławce Sevilli Diego Lópeza i… Cóż, resztę historii zna każdy.
Diego López wrogiem publicznym numer jeden
Wychowanek Realu Madryt znalazł się w paskudnym położeniu. Przyszedł do szatni, w której rządził jego rywal do miejsca w składzie, siłą rzeczy nie był zintegrowany z grupą, a jego największym sprzymierzeńcem był trener, o którym wiadomo było, że klub po sezonie opuści. Doprawdy trudno wyobrazić sobie gorszą sytuację. A mimo to Diego robił swoje, ciężko pracował na treningach, zaliczał kolejne doskonałe mecze, zapewniał pewność w obronie. Absolutnie niczego nie można mu było zarzucić, żadnej złej wypowiedzi, ani jednego nieodpowiedniego słowa, gestu, nawet krzywego spojrzenia. A mimo to w opinii znaczącej części kibiców były bramkarz Villarrealu stał się po prostu wrogiem, kimś, kogo należy wygwizdywać. Mimo że Real Madryt nie zdobył w poprzednim sezonie żadnego znaczącego trofeum, trzeba jasno stwierdzić, że gdyby nie sprowadzony w styczniu z Sevilli bramkarz, w ogólnym rozrachunku rozgrywki 12/13 byłyby dla Los Blancos znacznie gorsze, znacznie boleśniejsze.
Ale nawet to nie zapewniło Galisyjczykowi spokojnego lata. Media niemal za pewnik przyjęły to, że w pierwszych meczach o punkty między słupkami stanie Iker Casillas, nie było co do tego żadnych wątpliwości. Za rządów Carlo Ancelottiego wszystko miało wrócić do normy. Dlatego też od czerwca do sierpnia praktycznie codziennie pojawiały się informacje o tym, że López odejdzie z klubu, mówiło się o ofertach z Anglii, z Włoch, o zainteresowaniu innych hiszpańskich klubów. Diego rzekomo miał obawiać się rywalizacji z Casillasem. Bycie wygwizdywanym przez własnych kibiców z pewnością również było dobrym argumentem za ucieczką. Ostatecznie jednak ucieczki nie było. Pytany na konferencjach prasowych o możliwe odejście, López zawsze odpowiadał tak samo: nie po to podpisywał paroletni kontrakt, żeby teraz zwiać po pół roku.
Nowa sytuacja Casillasa
Casillas do pierwszej drużyny Realu Madryt przebił się czternaście lat temu, miał osiemnaście lat. Trudno wyobrazić sobie, żeby teraz jakiś ledwie pełnoletni golkiper wdarł się do składu czołowej drużyny świata. Iker tego dokonał, chociaż jeszcze przez długi czas musiał radzić sobie z tym, że koledzy nie w pełni mu ufali. Wymowny jest fakt, że podczas debiutu Ikera w wyjazdowym meczu z Athletikiem Fernando Hierro, kapitan drużyny z Madrytu, zabronił młodemu bramkarzowi wykopywać piłkę z piątego metra. Za każdym razem futbolówkę do ataku wprowadzał albo sam Fernando, albo drugi ze stoperów, Julio César. Casillas przeszedł długą drogę od tamtego wystraszonego chłopaka, który po meczu jechał na obiad do McDonalda, do człowieka, który w wielkiej piłce wygrał dosłownie wszystko. Przez dekadę, od sezonu 02/03 do sezonu 12/03, pozycja urodzonego w Mostóles gracza była niepodważalna, nikt nigdy nawet nie zbliżył się do wygryzienia go ze składu. Jeśli Casillas nie grał, to działo się tak dlatego, że potrzebował odpoczynku albo był kontuzjowany. Nie doceniamy tego, jak długo Iker był numerem jeden w bramce Realu, bo dla nas on był tam zawsze. Inni piłkarze wybijali się na wybitność, upadali, podnosili się, znów upadali, a w bramce Królewskich nic się nie zmieniało. Odszedł Raúl, odszedł Guti, odeszli Roberto Carlos i Míchel Salgado, a Casillas trwał.
Dla madrytczyka sytuacja, w której nagle traci grunt pod nogami, z pozycji pierwszego bramkarza spada do roli zmiennika, musiała być ekstremalnie trudna. Zwłaszcza że nie było mowy o żadnym okresie przejściowym, żadnej walce, niczym. Casillas praktycznie z dnia na dzień został odcięty od wyjściowej jedenastki. I od razu jasne było, że za rządów José Mourinho do tej jedenastki już nie wróci. Hektolitry wylanego na treningach potu nic by nie dały, bo Portugalczyk chciał wystawiać Diego Lópeza, a Diego López bronił wyśmienicie. Iker musiał się przystosować, ale wyszło mu to niebyt dobrze.
Śmierć legendy?
Bohater jednego z najnowszych filmów o przygodach Batmana, Harvey Dent, powiedział kiedyś: „Możesz umrzeć jako bohater, albo żyć na tyle długo, by stać się czarnym charakterem”. Iker Casillas powinien wziąć sobie do serca ten cytat. Nikt nie zabierze mu sezonów fantastycznej gry, masy trofeów i setek rozegranych meczów, ale zachowanie takie jak ostatnio bardzo szybko może sprawić, że gwizdy, które teraz rozkładają się na obu bramkarzach równomiernie, niedługo skupią się Ikerze. O jakie zachowanie chodzi? Przede wszystkim o obrażanie się na cały świat, o brak odwagi, o milczenie wtedy, gdy trzeba mówić, o stanie w miejscu wtedy, gdy trzeba coś robić. Od kapitana, od następcy Raúla, Hierro i Redondo, oczekuje się czegoś więcej niż tylko wyburczanych pod nosem zapewnień o tym, że rywal do walki o miejsce między słupkami jest znakomitym zawodnikiem. Media codziennie bombardują nas informacjami o sprawie Casillas-López, robią to do znudzenia. Wszyscy są sprawą zmęczeni, wszyscy mają jej dość. A przecież dałoby się to bardzo łatwo rozwiązać. Sytuacja jest prosta — pierwszym bramkarzem Realu Madryt jest Diego, Carlo Ancelotti dał to do zrozumienia wiele razy. Casillas musi to zaakceptować. Gdyby kapitan zwołał konferencję prasową, na której uciąłby wszystkie spekulacje o konfliktach w szatni, o transferach, o odmowie trenowania z Lópezem, sprawa by ucichła. Gdyby — wyobraźcie to sobie — Iker zaprosił Diego i jego żonę na kolację do restauracji, porozmawialiby sobie, wyjaśnili sytuację, pośmialiby się, powspominali dawne czasy, a przy okazji (zupełnie przypadkowo oczywiście) dali się sfotografować dziennikarzowi, dajmy na to, „Marki”… To nie są trudne rozwiązania, to nie są rozwiązania bolesne. Ale właśnie takich ruchów oczekiwać powinno się od kapitana. Skoro Casillas parę lat temu zadał sobie tyle trudu, by ugłaskać Xaviego i resztę reprezentantów z Barçy, to dlaczego teraz nie robi tego samego na własnym podwórku?
Mit Casillasa — człowieka moralnie i charakterologicznie bez skazy — powoli upada. I za ten upadek nie jest odpowiedzialny ani Mourinho, ani Ancelotti, ani Diego López. Casillas sam sobie wyrządza krzywdę. Oczywiście nie jest tak, że kapitan Królewskich jest winnym całego zła tego świata. Iker nie jest wcieleniem szatana, nie jest źródłem wszystkich problemów w Madrycie. Inni też mają sporo na sumieniu. Nie jest przecież tajemnicą chociażby to, że sierpniowe plotki o tym, że Święty opuści Madryt puścił w obieg dziennikarz, który jest dobrym znajomym Diego Lópeza i przyjacielem jego żony. W tej całej sytuacji nikt nie ma czystych rąk, nikt nie ma czystego sumienia.
Cały ambaras polega jednak na tym, że to kapitan powinien być tym, który będzie prostował sytuację i rozwiązywał problemy. A kapitan Realu Madryt, zamiast umyć ubrudzone dłonie i pomóc oczyścić się kolegom, z posępną miną patrzy, jak sprawy przybierają coraz gorszy obrót. Trudno będzie to wybaczyć.
Artykuł pochodzi z Magazynu „ĄOlé!” — internetowego czasopisma stworzonego przez pasjonatów hiszpańskiej piłki. Chcecie poczytać o sytuacji w La Liga oraz nieznanych dotąd smaczkach tamtejszego futbolu? Zapraszamy do zapoznania się z wrześniowym wydaniem: TUTAJ. Naprawdę warto! Magazyn znajdziecie również na Facebooku i Twitterze.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze