Ramos: Jeden błąd i odpadamy
Hiszpan w długiej rozmowie z <i>Guardianem</i>
Wyobraź sobie scenę. Cisza na stadionie, gdy sam idziesz w kierunku piłki. Od linii środkowej do pola karnego. To półfinał mistrzostw Europy, szansa na osiągnięcie czegoś, czego nie dokonała żadna inna drużyna, ale twój kraj nie żyje tyle w nadziei, ile w oczekiwaniu. W karnych jest remis, ty podchodzisz w czwartej serii. Jeśli spudłujesz, praktycznie wylatujesz, ponosisz porażkę. Wiesz o tym, bo byłeś w tym miejscu przedtem, prawie dokładnie dwa miesiące wcześniej: w półfinale Ligi Mistrzów, w czwartym karnym, też długo szedłeś do piłki...
Wtedy posłałeś piłkę wysoko nad poprzeczką i naraziłeś się na milion żartów. Nawet bramkarz Bayernu Monachium, Manuel Neuer, do tego dołączył. Twoje pudło wyrzuciło Real Madryt. Finał Ligi Mistrzów odpłynął. A twój klub nie był tam od dekady, 10 lat czeka na 10. tytuł, ty też praktycznie nie przestałeś o tym myśleć. Teraz znowu tu jesteś. Od Madrytu w kwietniu, od Bayernu przeciwko Realowi, do Doniecka w czerwcu, do Portugalii przeciwko Hiszpanii. Presja jest dusząca. Podbiegasz i...
Uśmiech Sergio Ramosa jest coraz szerszy z każdym kolejnym zagłębieniem się w tę historię. Podbiegasz i podcinasz?! Strzelasz na Panenkę. Ramos ma tatuaż, po angielsku, zapożyczenie od Nelsona Mandeli, który stwierdza, że jest posiadaczem "niezwyciężonej duszy, kowalem swojego losu". Sam mówi, że miał wbity w serce cierń, który został wyjęty przez ten słynny rzut karny, który tym razem wpadł do siatki. Katharsis nie oddaje tego nawet w połowie.
Teraz się z tego śmieje. - Ten moment naznacza na zawsze, po doświadczeniu w Lidze Mistrzów i wszystkim, co powiedzieli ludzie. W takich chwilach, gdy presja i odpowiedzialność są przytłaczające, zawsze dawałem radę. W kwietniu kiedy postawiłem swoją lewą stopę, piłka podskoczyła i wstawiłem prawą stopę pod nią. Nie było tak, że byłem nerwowy czy nie wytrzymałem i boli, że ludzie tak mówią. Kiedy tego wieczoru wróciłem do domu, powiedziałem ojcu i bratu René: "Następny karny, na Panenkę, zobaczycie, wkrótce się zamkną".
Ramos nie wiedział, że szansa przyjdzie tak szybko, ale ćwiczył w bazie Hiszpanów na EURO w Gniewinie. - Nie w polu karnym, bo wokół były kamery - tłumaczy. - Ćwiczyłem jednak samo zagranie, podcięcie. Pamiętam, jak Vicente [Del Bosque] mówił: "Nie odważysz się!". Odpowiadałem: "Zobaczy pan!". Kiedy tak zrobiłem, wszyscy mówili "Co za bzdura!" czy "Gniewasz się?". Jednak jeśli przemyśli się to na spokojnie, to jest logiczne. Bramkarz nie spodziewa się czegoś takiego po tym, co przeszedłeś. A jeśli uderzysz mocno, możesz przestrzelić. Jeśli lekko trącisz piłkę, trudniej spudłować. Bramkarz mógł zostać na miejscu i powiedzieć gracias, jasne, ale na 80000 golkiperów 79999 pomyślałoby, że uderzę na siłę.
- Tylko Navas i Chori [Albiol] wiedzieli o tym. Kiedy skończyła się dogrywka, podszedł do mnie i powiedziałem: "Nadszedł ten moment".
Reszta to już znana historia. Hiszpania została pierwszą reprezentacją, która wygrała trzy wielkie turnieje z rzędu, a Ramos, który biega w kadrze z "15" ku pamięci Antonio Puerty, wygrał już wszystko, co można, oprócz Ligi Mistrzów. Mimo wszystko wokół EURO 2012 było ciszej, mniej wybuchowo. To była swojego rodzaju ulga.
- Pierwsze EURO celebrowaliśmy intensywniej, bo Hiszpania nie wygrała wtedy niczego od dłuższego czasu, a szczytem był potem Mundial - mówi Ramos. - Wtedy mówiono ludziom, żeby nie przyjeżdżali do Madrytu, bo nie ma więcej miejsca. Naprawdę zjednoczyliśmy kraj i ludzie ze swoimi problemami potrzebowali tego. To nakłada na ciebie odpowiedzialność, bo jesteśmy świadomi swojej władzy społecznej i tego, co reprezentujemy, ale także daje radość.
- Nasz margines błędy staje się coraz mniejszy. Ludzie oczekują od nas teraz wygranych, a jeśli tak nie jest... - zatrzymuje się na chwilę stoper. - Tym razem było inaczej, normalniej, ale nie możemy zapominać, jak ciężko jest coś wygrać. Ludzie oczekują od nas wygrywania, przez cztery, pięć, sześć lat z rzędu, ale to już nie jest normalne.
Ta podróż została także naznaczona napięciem między graczami Realu i Barcelony, pojawił się prawdziwy strach przed tym, że klubowy konflikt zniszczy reprezentację. - Były chwile zwątpienia - przyznaje Sergio. - Było wiele utarczek. Vicente dobrze sobie z tym poradził i my sami zobaczyliśmy, że trzeba to rozwiązać. Mieliśmy spotkanie. Hiszpania to głównie 6-7 piłkarzy z Barcelony i 5-6 z Realu. To była zbyt ważna sprawa, żeby ją zniszczyć.
- Piqué i ja mieliśmy swoje różnice, ale teraz nasze stosunki są dobre. Niekoniecznie chodzi o przyjaźń czy jakieś kluczowe uczucie. Chodzi o zawodowe zaangażowanie. Nie chodzę z nim na piwo, kiedy pojawia się w Madrycie czy ja w Barcelonie. Grając dla Realu, jest trudniej, bo żyjesz praktycznie razem z całą drużyną. Jest codzienny kontakt i mogą występować częstsze starcia, ale też bliższe stosunki. Na kadrze spotykasz się 3-4 razy do roku, czasami na miesiąc [w przypadku turnieju]. Wtedy da się rozwiązać problemy.
- Wziąłem Piqué na bok i pogadaliśmy: "Przestańmy być dziećmi, przestańmy być tacy głupi i nieprofesjonalni. Obaj. Jesteśmy dwoma wielkimi zawodnikami, ale ty nie zagrasz dobrego turnieju bez mojej pomocy, a ja bez twojej" - opowiada Hiszpan. Razem, wobec absencji Puyola, mieli doskonały turniej. To pewnie dziwna para, ale pokazująca perfekcyjne partnerstwo.
Dla Ramosa to były trudna przemiana, ale jest już kompletna. Wymienia Claudio Caniggię jako swojego dziecięcego idola - "ta, Argentyńczyk z długimi włosami", przypomina ze śmiechem - i mówi też o Tedzie McMinnie, szkockim skrzydłowym Sevilli. Ramos zaczynał jako atakujący, grywał w środku pola, Mundial wygrał jako prawy obrońca, przyznając, że w sukcesie zabrakło mu czegoś - konkretnie bramki. Pasuje do tego karny na Panenkę: praca obrońcy z duszą napastnika. Jednak teraz pojawiła się też dojrzałość. Ramos często mówi o liderowaniu, o prowadzeniu drużyny, o przejmowaniu odpowiedzialności.
Stoper w superlatywach wypowiada się o Joaquínie Caparrósie, człowieku, który pozwolił mu zadebiutować w wieku 17 lat w Sevilli, i Luisie Aragonésie, który dał mu szansę w kadrze w wieku 18 lat. Także o Del Bosque opowiada z ciepłem, ale pojawia się też mocne odczucie samorozwoju. - Vicente jest blisko ciebie, zawsze komunikuje się z tobą, ale daje też przestrzeń, żeby nie obarczać, żeby nie naciskać tak, jak inni trenerzy w stylu Capello czy Mourinho, którzy mają inny sposób na dojście do tego samego celu. Ostatecznie najbardziej liczą się jednak twoje własne wymagania. Trener może zachęcić cię pochwałą lub krytyką, ale ty sam musisz tego chcieć.
- Szkoleniowcy używali mnie jako swojego rodzaju zapchajdziury. "Potrzebujemy napastnika", jestem napastnikiem. "Potrzebujemy pomocnika", jestem pomocnikiem. Prawe skrzydło, pivot, stoper, lewy obrońca, prawy obrońca. Nigdzie nie czułem się niekomfortowo. Mogę z chęcią zagrać znowu na prawej stronie, jeśli będzie trzeba, ale teraz najlepiej czuję się na środku obrony. Jeśli jesteś w centrum defensywy, to prowadzisz, organizujesz, masz miejsce w hierarchii, swój status, ty ustawiasz bocznych obrońców. Rozwinąłem się intelektualnie, także emocjonalnie. W Madrycie szybko się uczysz. Każda lekcja tutaj to trzy gdzieś indziej. Teraz jestem stoperem.
W środę oznacza to starcia z Rooneyem i Van Persie'm. - Van Persie jest w bardzo, bardzo dobrej formie. Nie widzieliśmy go tak dobrego od wielu lat. Jest szybki, dobrze uderza, jest ciągłym utrapieniem.
- Rooney jest inny. Ciężko pracuje, trudny do ogrania. Cieszą go fizyczne starcia. Wolę coś takiego, żeby być szczerym. Lubię, kiedy obrońca walczy z napastnikiem, lubię to wyzwanie. Jednak mobilność Rooneya jest trudna, nie zawsze wiesz, jak daleko wyjść, żeby go przycisnąć. Wychodzi głębiej lub schodzi na skrzydło, a ty zastanawiasz się czy za nim iść. Tutaj kluczowa jest komunikacja z drugą linią. Jeśli się cofa, to jest pewien punkt, za którym stoper nie może za nim iść i odpowiedzialność spada na pomocników. Wyjście za daleko oznacza zostawienie zbyt dużej przestrzeni.
- Ale Manchester to nie tylko oni, to cała ekipa. Masz też Chicharito, który wchodzi na 30 minut i strzela po 2-3 bramki. I to nie jest przypadek.
- Cieszyłem się z wylosowania United. Prawdopodobnie są w Anglii tym, czym w Hiszpanii jest Real: mają swoją wartość i historię. Mają to, co zawsze reprezentowali, filozofię, ideały, które wpajają zawodnikom są podobne.
- Niewiele starć może równać się do tego meczu. I wolę grać z nimi niż z drużyną, która nie jest tak wielka, ale przyjeżdża i cię zaskakuje. Poza tym lubię angielską piłkę.
Na tyle, żeby się tam przenieść? - Kiedy ma się gorszy okres, to przez głowę przechodzą różne myśli i były czasy, gdy miałem oferty z Anglii i Włoch, ale ojciec raz mi powiedział: "Jeśli kiedykolwiek masz gdzieś odchodzić, to zrób to frontowymi drzwiami z wysoko podniesioną głową, a nie wtedy, gdy sprawy idą źle". Moim marzeniem jest dalsza gra tutaj, ale to prawda, że Anglia jest atrakcyjna. Przyjaciele, którzy tam grają, zawsze ciepło o niej mówią i to byłoby dla mnie nowe doświadczenie.
- Ojciec oglądało wiele meczów i często mówił mi, kiedy byłem dzieckiem: "Chodź, obejrzyj to. Popatrz na tego gościa...". Nie mówię, że mnie zmuszał, ale coś w tym stylu. Powtarzał: "Dzisiaj grają ci i ci, oglądaj tego gracza" - opowiada Ramos. A kogo wspierał ojciec? - Manchester United! - Sergio się uśmiecha. Więc będzie miał podzieloną lojalność? - Haha, nie! Mój ojciec zawsze miał słabość wobec Manchesteru, ale moja rodzina to fani Sevilli, teraz także Realu Madryt.
United stoją na drodze do jedynego trofeum, które opiera się Ramosowi, które określa jego klub i na którym skupia się w tym sezonie Real wobec 16 punktów straty do Barcelony w Lidze. To trudny rok, media studiują wszelkie przypadki, ukryte zamiary i polityczne rozgrywki. Padło wiele oskarżeń, mówiono o konfliktach i starciach, o nieszczęśliwym Cristiano Ronaldo, o gniewie Mourinho i jego ultimatum. Wszystko odbywało się w świetle reflektorów.
Ramos też było w to zaangażowany. Kiedy nałożył koszulkę Özila pod swoją, hiszpańskie media zinterpretowały to jako rzucenie wyzwania trenerowi, chociaż on mówi coś innego. - Miejmy nadzieję, że Mourinho zostanie, chociaż to jego decyzja. Jest wielkim trenerem i mieliśmy szczęście, że do nas przyszedł. Decyzja należy do niego, wszystko zależy od niego - mówi Ramos. - Ten sezon naznaczony jest bardziej tym, co mówią ludzie, niż tymi faktycznymi konfliktami. Nie możesz tego słuchać, bo jeśli to robisz, to nie masz życia. Ja nie oglądam piłkarskich debat w telewizji, prawie w ogóle nie słucham radia i nie czytam gazet.
Puchar Mistrzów to wielka obietnica, nadzieja, cel, wobec którego reszta jest podrzędna. Ramos, jako kapitan, odgrywa kluczową rolę w utrzymywaniu koncentracji na potencjalnie historycznym trofeum znanym tylko pod jedną liczbą: décimą, dziesiątką. - Nie nazwałbym tego obsesją - stwierdza zawodnik. - Nie wygraliśmy tego od dłuższego czasu i wszyscy mówią, że to będzie rok décimy... Oczywiście my też to odczuwamy, ale jesteśmy świadomi, jak trudne to jest, jeden błąd i odpadamy. Mimo wszystko pragnienie jest intensywne i finał na Wembley byłby czymś maksymalnym.
Jednak najpierw United. I kto wie, może karne. Może nawet na Panenkę. Czy Ramos to powtórzy? - Tak, oczywiście - odpowiada, po czym się zatrzymuje, uśmiecha i coś dodaje. - Cóż, może nie tym razem. Teraz będą wiedzieć.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze