Wciąż bezbłędni
Koszykarze wygrywają po raz trzynasty z rzędu
Nuda wypędzona z Palacio de los Deportes. Po październikowym starciu z Caja Laboral miejscowa drużyna pokonywała każdego ligowego przeciwnika bez większych komplikacji. Drugi w klasyfikacji Valencia Basket Club stanął na wysokości zadania – utrudnił rywalom zadanie i bliski był sukcesu. Zacięta końcówka doprowadziła jednak do kolejnego zwycięstwa Królewskich (87:84). Trzynastego z rzędu.
Wiele pisano o możliwej absencji Rudy'ego Fernándeza. Ostatecznie Hiszpan opuścił nawet rozgrzewkę i od razu zajął krzesełko obok ławki rezerwowych, dając do zrozumienia, że tego wieczoru będzie jedynie widzem. W trakcie samej rywalizacji niejednokrotnie upominano się o punkty hiszpańskiego skrzydłowego, lecz i bez nich drużyna radziła sobie nie najgorzej. Mimo bardzo dobrego zachowania graczy z Walencji w defensywie, trafienia Nikoli Miroticia pozwoliły wypracować blisko dziesięciopunktową przewagę (20:11).
Kłopoty gospodarzom sprawiły zmiany, uniemożliwiające stabilność, płynność podczas rozgrywania. Koszykarzom trudno było zagrać coś składnego, pojawiły się pierwsze błędy. Ofensywa koncentrowała się wyłącznie na czekaniu, nie kreowaniu. Dopiero po kilku minutach wspólnej gry wrócił poziom pozwalający na pewniejszą przewagę (41:28).
Odpoczynek w przerwie podziałał dla obu zespołów budująco. Widowisko wznowiono trzema celnymi rzutami z dystansu, przy akompaniamencie szybkiej, efektownej gry. Niewątpliwa korzyść dla spektaklu, niekoniecznie dla Królewskich. Valencia wykorzystała dość długą obecność na parkiecie Rafaela Hettsheimeira, wciąż szukającego w nowej drużynie swojego miejsca, i podgoniła wynik. Pablo Laso zareagował, wydelegował do gry Mirzę Begicia, lecz było już za późno. Jeszcze przed końcem trzeciej kwarty – bardzo słabej, szczególnie defensywnie, w wykonaniu graczy Realu Madryt – goście wyszli na prowadzenie.
Madrycka publiczność musiała zostać do końca, bowiem czwarta odsłona meczu zapowiadała się iście walecznie. Los Blancos szybko odrobili stracone punkty, zyskując pewien komfort. Nie potrwał on jednak długo, bowiem rywale popisali się celnymi rzutami zza obwodu. Madryt nie znalazł na to odpowiedzi, bardzo nieumiejętnie dobierając pozycje rzutowe, zwłaszcza z dystansu. Wraz z niepoukładaną obroną zwiastowało to bardzo nerwowe minuty.
Wreszcie Palacio de Deportes de la Comunidad de Madrid mogło doświadczyć ciekawego zakończenia meczu. Żadnemu z zawodników nie można odmówić walki, jednakże kilku po stronie madryckiej skupiło sie na wymuszaniu przewinień rywali, wręcz nabieraniu arbitrów. Bez nazwisk, wszak jeden z nich rzucił aż osiemnaście punktów. Punktem kulminacyjnym tej wyrównanej rywalizacji była trójka Sergiego Llulla, zdobyta kilkadziesiąt sekund przed końcową syreną. Valencia zdołała na nią odpowiedzieć, lecz nie doprowadziła do remisu.
Trzynaście do zera.
87 – Real Madryt (20+21+17+29): Llull (14), Pocius (2), Suárez (4), Mirotić (16), Hettsheimeir (6) – Draper (2), Carroll (10), Rodríguez (3), Slaughter (2), Begić (10), Reyes (18).
84 – Valencia Basket Club (11+17+29+27): San Miguel (-), Doellman (19), Dubljević (21), Kelati (7), Martínez (6) – Ribas (5), Marković (5), Pietrus (3), Gelabale (11), Lauvergne (7).
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze