Advertisement
Menu
/ goal.com

Butragueńo: Real Madryt to mój dom

Wspomnienia legendarnego napastnika

15 czerwca 1995 roku, godzina 21:45. Wicepremier rządu Narcís Serra bierze udział w długo oczekiwanej konferencji prasowej, jednak pierwszy krajowy kanał jej nie pokazuje. TVE przenosi transmisję na drugi program. Powód? Wypowiedź wicepremiera zbiegła się z jednym z najważniejszych wydarzeń roku: Emilio Butragueńo opuszcza Real Madryt, a stołeczny klub organizuje Hiszpanowi godne pożegnanie podczas meczu z Romą. Trybuny Santiago Bernabéu goszczą rodzinę El Buitre, polityków, ważne osobistości związane z hiszpańskim sportem, byłych kolegów z szatni i wszystkich trenerów, którzy mieli przyjemność kiedykolwiek pracować z Butragueńo podczas jego dwunastu lat gry w królewskim trykocie. Nawet ówczesny premier wysłał piłkarzowi telegram i absolutnie nikt w kraju nie przeszedł obok tego wydarzenia obojętnie. Nic dziwnego, mowa przecież o ostatnim meczu w białych barwach, jaki rozegrał symbol Realu Madryt i jednocześnie legenda hiszpańskiego futbolu.

Dokładnie szesnaście lat po uroczystym pożegnaniu Butragueńo udzielił wywiadu serwisowi Goal.com, aby ożywić wspomnienia z tamtej nocy. Praca w klubie pochłania go całkowicie, do tego stopnia, że nie był do końca świadomy obchodzonego jubileuszu. Lecz wraz z kolejnymi pytaniami nadeszła zaduma nad przeszłością i w końcu zrobiło się miejsce dla wspomnień.

To już szesnaście lat. Szybko minęło?
Tak, powiedzmy, że czas płynie swoim tempem i to, jak go postrzegamy, zależy od tego, jak bardzo jesteśmy zajęci, ale dla mnie tak… To była długa przerwa, choć prawda jest taka, że miałem sporo roboty.

Podczas Corazón Classic Match wydawało się, że wcale nie minęło tak dużo czasu…
Człowieku, staram się o siebie dbać, ale moje ciało nie jest już tak sprawne jak wcześniej, zapewniam cię.

Pamięta pan pożegnalne spotkanie?
Tak, dosyć dobrze. To był spokojny dzień, spotkaliśmy się na obiedzie w hotelu Eurobuilding. Rano w dniu meczu byłem na stadionie, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zjedliśmy, potem sjesja, przygotowaliśmy się do gry, było jak zwykle. Potem wszystko poszło świetnie. Wygraliśmy z Romą 4:0, miałem udział przy czterech bramkach. Zagrał Hugo Sánchez, zabrakło Míchela, ponieważ był kontuzjowany, ale poza tym praktycznie wszyscy się pojawili, nawet Gordillo. Gdy odchodziłem, tworzyliśmy wspaniały zespół. Ludzie byli bardzo serdeczni, nigdy nie myślałem, że przybędzie tylu kibiców… 85 tysięcy ludzi! To był jeden z najważniejszych dni w mojej karierze. Odchodziłem z Realu Madryt, wiedząc, że nie zagram więcej w mojej drużynie, na moim stadionie, to było bardzo wzruszające… prawdziwa noc wielkich emocji.

Przychodzą panu do głowy jakieś szczegóły? Nazwisko bramkarza Romy, sędziego…
Cóż, nie. Nie przypominam sobie nazwiska arbitra. Pamiętam, że w Romie grali piłkarze, którzy opuścili zgrupowanie reprezentacji, aby przybyć, jak Aldair i Fonseca. Jeśli chodzi o bramkarza, wiem, że w ostatniej minucie odgwizdano dla nas rzut karny, który wykonałem. Przed strzałem byłem o krok od podejścia do golkipera i powiedzenia mu „Nie myśl o tym, by obronić. Jasne?”. Koniec końców nie zrobiłem tego… a on prawie obronił! Dotknął piłki, prawie ją wybijając. Nie strzeliłem źle, ale facet rzucił się na ziemię i odbił futbolówkę. Niesamowita sprawa! A chciałem mu powiedzieć, żeby tego nie robił…

[bramkarzem był Lorieri, a sędzią Díaz Vega]

Przypomina pan sobie telegram od premiera?
Eh… Też nie. Pamiętam, że sekretarzem rządu był Cortés Elvira, a sekretarzem generalnym ligi Jesús Samper i obaj byli w loży honorowej razem z wieloma innymi ludźmi. Faktycznie, sporo znanych osobistości udało się po meczu na kolację. Wszyscy byli bardzo mili. Pamiętam incydent, który miał miejsce podczas posiłku. Jeden z gości poprosił mnie publicznie o podarowanie koszulki, która miała później służyć za przykład młodym futbolowym adeptom…

Według sprawozdań pańskie pożegnanie transmitowano na pierwszym kanale, zaś bardzo ważna konferencja prasowa wicepremiera została pokazana na drugim…
Tak, wiedziałem o tym. Tak jak mówiłem, to była piękna noc, wszystko się udało. Przypomniałem sobie pewien szczegół. Po spotkaniu klub przygotował mi niespodziankę. Wyłączono światła, Matías Prats senior wziął mikrofon, a na trybunach wyświetlono moje podobizny. W całkowitych ciemnościach wróciłem na murawę, gdzie zostałem oświetlony. Trwało to bardzo długo! Czułem się niesamowicie wyróżniony.

Míchel powiedział, że przed odejściem pragnął, żeby czas się zatrzymał, chciał wykorzystać każdą minutę. Jakie były ostatnie dni przed pańskim pożegnaniem?
Było podobnie, ale decyzja o odejściu z klubu była podjęta już w marcu, byłem więc tego w pełni świadomy. To były trudne chwile, ale staram się pokornie znosić to, co daje mi życie. Wszystkie wspomnienia z tamtego dnia są pozytywne, absolutnie wszystkie. Nie przypominam sobie żadnych przykrych momentów.

A jaki był następny dzień, po dwunastu latach w klubie, podczas których każdy poranek był taki sam?
Na początku miałem wyjechać do Japonii, ale potem pojawiła się propozycja z Meksyku, to stało się nagle. Nie minęło dużo czasu, zanim opuściłem Madryt, więc nie czułem się samotny.

Emilio, ma pan jakąś pamiątkę z pożegnalnego spotkania?
Tak, mam wszystko! Zachowałem strój, koszulkę, dekoracje, które przygotowaliśmy dla widowni, broszury, bilet, srebrną figurkę przedstawiającą Santiago Bernabéu, prezent od klubu, piłkę. Problem polega na tym, że znajduje się to w domu mojego ojca, nie wiem dokładnie gdzie [śmiech]. Ale jak widzisz, zachowałem praktycznie wszystko.

Kolekcjonował pan pamiątki po każdym meczu?
Nie, zachowałem tylko rzeczy związane z tym ostatnim. Chociaż kiedy wymienialiśmy się koszulkami z rywalami, przechowywałem je potem. Ale one także są w domu mojego ojca. Mam koszulki, z którymi wiążą się niesamowite wspomnienia, jak ta Diego Maradony, Laudrupa z meczu w Querétaro, Bariesiego z historycznych pojedynków z Milanem, Rummenigge z czasów, gdy grał w Interze, koszulki piłkarzy Juventusu… Lecz w moim domu nie ma nic, co świadczy o tym, że byłem piłkarzem. Nie ma trofeów ani zdjęć, nic.

Ma pan za sobą pewien etap, co pozwala patrzeć na wszystko z odpowiedniej perspektywy. Co zawdzięcza pan piłce nożnej?
Wszystko, absolutnie wszystko. W związkach nigdy nie ma równowagi. Zawsze jest ktoś, kto daje więcej niż ten drugi i w tym przypadku też tak było. Futbolowi, a konkretnie Realowi Madryt, zawdzięczam to, jaki jestem i to co mam. Spędziłem tutaj całą moją profesjonalną karierę, całe życie od wieku lat 18 do 32. Jeśli ludzie mnie znają, a moje losy potoczyły się dobrze, to wszystko dzięki Realowi Madryt.

Jakiś czas przed przejściem na emeryturę Zidane powiedział, że chce wrócić do piłki, ale nie wie, w jaki sposób. Panu też się to przydarzyło?
Nie. Ja już przed odejściem byłem pewien, że chcę wrócić do futbolu, a raczej do Realu Madryt. Chodziło o stanowisko kierownicze, nie chciałem być blisko murawy tylko w klubowym biurze.

W takim razie co zrobiłby Emilio Butragueńo, gdyby Real Madryt się z nim nie skontaktował?
Każdy ma jakąś życiową drogę i jeśli chodzi o mnie, oczywiste było, że będę piłkarzem, a później wrócę do Realu Madryt. Nie miałem wątpliwości. To trochę dziwne, ale tak jest. Staramy się robić, co tylko możemy w miejscu, gdzie umieści nas los, postępując zgodnie z naszymi wartościami i zasadami. To kwestia splotu okoliczności. Po jakimś czasie sam pytam siebie „Jak się tutaj znalazłem?” i nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Jest pan szczęśliwy?
Gdy byłem zawodnikiem, byłem pewien, że nie ma lepszej drużyny niż Real Madryt. Myślę, że także teraz bardzo trudne byłoby dla mnie znalezienie innego miejsca do pracy. Nie mówię, że takiego nie ma, ale byłoby skomplikowane. Nie przychodzę tutaj jak do klubu czy biura, to jest mój dom. Real Madryt stanowi część mojego życia. Jeśli zapytacie mnie, gdzie jest mój dom, powiem, że jest tam gdzie moja rodzina, lecz również przy ulicy Concha Espina. Nie przychodzę tu do pracy, przychodzę do domu.

Nie tęskni pan za byciem piłkarzem?
Nie ma niczego porównywalnego z grą w piłkę. Nie jest tak, że tęsknię, bo wiem, iż powrót nie jest możliwy, ale wątpię, bym przeżył jeszcze coś takiego jak wyjście na stadion przy 80 tysiącach kibiców. To jest niepowtarzalne.

Kiedy patrzy pan na dzisiejszych zawodników, czuje, że są oni tacy sami jak za pańskich czasów?
Futbol się zmienił, ale jego esencja nie. Kiedy ja zaczynałem grać, nie było agentów, a teraz jest nie do pomyślenia, aby piłkarz nie miał swojego przedstawiciela. W przepisach także zaszły zmiany. Wcześniej w drużynie mogli grać tylko dwaj obcokrajowcy, a resztę stanowili piłkarze z kraju. Teraz jest większa presja, większą rolę odgrywają media, piłkarze są coraz bardziej prześladowani w ich prywatnym życiu. To się zmieniło, wszystko wokół placu gry. Ale to co najważniejsze pozostało niezmienne, uczucia, obrona honoru, pragnienie ciągłej poprawy, a także solidarność. Wszystko, co jest potrzebne, by wygrywać, zostało.

Wychowankowie też się nie zmienili?
Nie zmienili się. Ja i Casillas w momencie debiutu czuliśmy to samo. Społeczeństwo się zmieniło, chłopak, który ma siedemnaście lat, jest zupełnie inny niż ja, gdy byłem w jego wieku. Nie było przecież komputerów! Pomyśl, o jakim okresie mówimy, meczów Realu Madryt nie było w telewizji. Transmitowano tylko spotkania reprezentacji i czasem w sobotę jakiś ligowy o 20. Były tylko dwa kanały: pierwszy i drugi, nic więcej. Tak było, należy o tym pamiętać. Do ośrodka treningowego przyjeżdżał dziennikarz i jeden lub dwóch fotografów, którzy robili zdjęcia na tym samym boisku, na którym my metr dalej się rozgrzewaliśmy! Dziennikarze mieli wstęp do szatni… Jak futbol mógł się nie zmienić? Może jeśli mówi się o piłkarzach kompletnych, silnych, ze zmysłem taktycznym… Należy pamiętać, że gdy zaczynałem, nie było siłowni. Na drugim piętrze były tylko jakieś przyrządy, a teraz pierwsza drużyna korzysta z fantastycznej sali gimnastycznej. Szkoleniowiec był jednocześnie trenerem, specjalistą od przygotowania fizycznego, drugim trenerem i trenerem bramkarzy. Był tylko jeden masażysta. Teraz wszystko jest bardziej profesjonalne, ale duch się nie zmienił.

A co się zmieniło w klubie?
To o czym mówiłem, wszystko stało się bardziej profesjonalnej wraz z progresem w piłce nożnej. Kiedy przybyłem do zespołu, nie było wydziału do spraw marketingu, a teraz należy do niego czterdzieści osób, które stanowią tylko część pracowników klubu. Dawniej nie było wydziału do spraw komunikacji. Gdy o tym myślimy, dochodzimy do pewnych wniosków. Real Madryt musiał przystosować się do zaistniałej sytuacji, aby wciąż być w czołówce i móc rywalizować z najlepszymi.

Duch i filozofia Realu Madryt są inne?
Nie. Duch Santiago Bernabéu i Alfredo Di Stéfano, duch zwycięzcy pozostał taki sam. Musi tak być. Chodzi o to, że trzeba się dostosować, aby walczyć o tytuł najlepszych na świecie. Należy przystosować się na płaszczyźnie ekonomicznej, żeby mieć odpowiednie środki, by stworzyć ekipę, sprowadzić wielkich piłkarzy i wciąż zwyciężać. Tak to działa.

Real Madryt jest w dobrych rękach, aby podążać tą drogą?
Jeżeli weźmiemy pod uwagę sytuację finansową, Florentino Pérez jest człowiekiem interesu, który odniósł wielki sukces. Socios mogą być spokojni. W piłce nożnej wygrywa się i przegrywa, ale teraz mamy wspaniały zespół i przy odrobinie szczęścia nadchodzący rok może być wspaniały.

Jorge Valdano uczestniczył w pańskim pożegnaniu szesnaście lat temu, a teraz pan był świadkiem jego odejścia z klubu. Będzie pan tęsknił?
Cóż, widziałem jego odejście dwa razy, także w 2004 roku… Prywatnie bardzo lubię Jorge, ale ja też byłem piłkarzem Realu Madryt i musiałem odchodzić dwa razy. Pamiętam, że podczas mojego pierwszego treningu Vicente Del Bosque był jeszcze w składzie, ale rzadko kiedy pojawiał się na boisku. Nie wystąpiliśmy więc razem w żadnym oficjalnym meczu. Przyszedł czerwiec, Del Bosque odszedł na emeryturę, a ja pomyślałem „Jeśli odchodzi on, figurki z którego podobizną kolekcjonowałem przez dziesięć lat, znaczy to, że ja też będę musiał kiedyś odejść”. Dużo się nauczyłem tego dnia, wiem, że na każdego przychodzi czas. Takie jest życie. Moim zdaniem najważniejsze jest człowieczeństwo, relacje międzyludzkie, a z Jorge mamy wspaniały kontakt i to się nie zmieni, nieważne gdzie będzie pracował ani gdzie będę pracował ja. Tak to już jest z pracą, teraz musimy być zjednoczeni, żeby nadal odnosić sukcesy.

Czy po szesnastu latach uważa pan, że to, jak opisano pana po odejściu, jest prawdą?
Kiedy ktoś odchodzi, ludzie zwykle są bardzo wielkoduszni. Na pewno miałem szczęście przeżyć jedną z najpiękniejszych epok w historii klubu. Mój styl gry był nieco odmienny, trochę dziwny. Przez całe dzieciństwo grałem na podwórku z kolegami, w domu, na ulicy, przyzwyczaiłem się do gry na małych przestrzeniach. Przed przyjściem do Realu Madryt w wieku 18 lat nigdy nie grałem na trawiastym boisku. Dziś to jest nie do pomyślenia. Jak to możliwe, że chłopak, który ma 17 lat gra na podwórku, a trzy lata później w reprezentacji narodowej?! Niemożliwe. Trzeba by chyba pozabijać wszystkich skautów… Dawniej było inaczej, zaistniało wiele sprzyjających okoliczności. Tamta Castilla była cudowna. Pamiętam parę ligowych spotkań, które oglądało jakieś 65 czy 80 tysięcy kibiców. Czasem na trybunach nie było tylu fanów podczas meczu pierwszej drużyny. Awansowałem do pierwszej ekipy, strzelałem gole, ludzie dobrze mnie przyjęli. Gdy pojawia się młody zawodnik, publiczność jest bardzo serdeczna, ale w moim przypadku dowody sympatii były szczególne. Skończyłem będąc podstawowym zawodnikiem Realu Madryt i reprezentacji Hiszpanii, nie mogło być lepiej. Nie zdobyliśmy Pucharu Europy, to prawda, ale to była wyjątkowa epoka. Minęło dwadzieścia pięć lat, szesnaście od czasu mojego odejścia i kiedy ludzie wspominają ten okres, mówią o nas. Nie można zapominać o przeszłości, dobrze jest wiedzieć, skąd pochodzisz i jak osiągnąć sukces. Należy o tym wszystkim pamiętać, szczególnie w obecnych czasach, bo to odróżnia nas od reszty. Czy pochwały były zasłużone, czy nie, to zaszczyt, że moje nazwisko zostało zapisane w kartach historii Realu Madryt.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!