Złote pokolenie wcale nie takie złote
Drugiej Barcelony nie będzie, felieton o ostatnich bojach Castilli
Niedzielny remis pieczętujący porażkę z Alcoyano powinien otworzyć nam oczy. Musimy zapomnieć o zapewnieniach szalenie obiektywnych madryckich gazet wieszczących powrót Quinta del Buitre (bez „Sępa” i właściwie nie piątki, tylko czwórki, albo i trójki), o propagandzie oficjalnej strony klubu, o słowach Torila i Karanki. Zaufajmy własnym oczom.
Brak awansu do kolejnej fazy play offów jest wielkim rozczarowaniem. Nie dlatego, że opętani duchem madridismo niejako z zasady ślepo wierzymy w potęgę Castilli. Nie dlatego, że gra w Segunda byłaby pięknym prztyczkiem w nos wpatrzonej w La Masíę Barcelony. Nie dlatego wreszcie, że awans był jakoś szczególnie bliski.
Pokonanie Alcoyano było psim obowiązkiem tych chłopaków. Nic nie usprawiedliwia drużyny, która tak mocna kadrowo, tak świetnie przygotowana, żyjąca w cieplarnianych warunkach Valdebebas i trenująca z najlepszymi graczami globu na najlepszych murawach świata, przegrywa z Alcoyano, zespołem, który w La Liga grał tylko przez cztery sezony grubo ponad pół wieku temu, który swą szarą egzystencję prowadził zazwyczaj w lidze czwartej, dla którego piłkarzy niedawna wizyta na Bernabéu była ukoronowaniem całej kariery.
Nie skłamię, jeśli powiem, że żaden z graczy z Alco nie góruje umiejętnościami nad swoim odpowiednikiem w Castilli, żaden nie zrobi takiej kariery - poziom z jakiego do futbolu wskakują nasi canteranos jest dla nich szczytem marzeń. A jednak to oni awansowali.
Awansowali, bo chcieli tego dokonać. Oglądając pierwszy mecz, miałem nieodparte wrażenie, że Castilla oczekiwała promocji do następnej rundy podanej na złotej tacy, bez najmniejszego wkładu własnego, bez kropli potu, o kropli krwi nawet nie wspominając. Absurdalnie wyglądały kolejne akcje z pierwszego, przegranego 0:2 meczu: odbiór - Sarabia - Morata - strata. I tak w nieskończoność.
Bezwstydny bramkarz rywali Maestro, nie chciał wrzucić piłki do własnej siatki. Niemili obrońcy nie tworzyli szpaleru, otwierając drogę w pole karne. Pomocnicy robili coś poza przyglądaniem się. Na to canteranos nie byli przygotowani.
Nie wiem, czy przytłoczyła ich atmosfera Santiago Bernabéu. Jeśli tak, to nie jest to żadne pocieszenie, bardziej zarzut. Przecież oni stoją na progu wielkiego futbolu, w każdej chwili mogą dostać powołanie na mecz pierwszej drużyny, wielkie stadiony mają ich motywować, nie załamywać. Może błąd popełnił Alberto Toril? Może nie był w stanie ostudzić gorących głów rozpalonych wspomnieniami osiemnastu spotkań bez porażki?
Z meczów barażowych można wyciągnąć parę wniosków. Álvaro Morata jest bardzo daleki od formy umożliwiającej mu chociażby marzenie o byciu trzecim napastnikiem w układance Mourinho. W play offach imponował sumiennością, z jaką marnował doskonałe okazje – gdyby był tak dobry, jak sądziliśmy, miałby dwa hat tricki i już szykowałby fikuśne pióro do podpisywania wieloletniego kontraktu z Los Blancos. Na razie gra na poziomie drugiej ligi.
Podobnie sprawy mają się z innymi zawodnikami. Szansę na karierę w Primera División ma kilku, żaden nie nadaje się do pierwszej drużyny. Juan Carlos, Fran Rico, Denis, Nacho czy Juanfran powinni odejść i albo grać ogony w meczach La Liga, albo całe spotkania w Segunda División. Carvajal i Álex powinni jeszcze przez rok zostać w Castilli – mam nieodparte wrażenie, że ich talenty, chociaż ciągle przyczajone, mają wielką ochotę wybuchnąć.
A Pablo Sarabia powinien zabrać Moracie wspomniane fikuśne pióro i w swoim mieszkaniu oczekiwać wizyty Floro Péreza. To, moi drodzy, nie jest Miguel Palanca czy inny Marcos Tebar. To nie jest nawet Álvaro Negredo. To jest talent! W barażach zawsze był najlepszy na murawie, zawsze groźny, zawsze kontrolujący boiskowe wydarzenia. Jego podania, technika, przegląd pola… wszystko jest na poziomie pierwszej drużyny. Tam jest jego miejsce.
Pablito to nominalny skrzydłowy ostatnio coraz częściej ustawiany na pozycji mediapunta. Wydaje się, że tam też jest jego miejsce. Jego postura i siła wieloletniego bywalca magadańskich obozów pracy przymusowej sprawia, że serce się kraja na samą myśl o krzywdach, jakie mogliby przy liniach bocznych wyrządzić mu rzeźnicy z rodzaju Tomáša Ujfalušiego czy Koikiliego. W środku pola, pod czujnym okiem i w opiekuńczych ramionach Xabiego może w ciągu kilku lat stać się graczem kluczowym. Niech Madryt odda Canalesa, sprzeda Kakę, niech zaufa Sarabii.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze