Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RMPL: W krainie zraszaczy i latających świńskich łbów

Realny Mocno subiektywny Przegląd Leraksujący

Jest biało. Bieluśnie. Lepszego omenu nie mogliśmy czekać.

W krainie latających świńskich łbów spodziewać można się wszystkiego. A to pusta butelka świśnie koło ucha, zapalniczka przeleci przed nosem, ktoś kamieniem zbije szybę w autobusie pełnym królewskich piłkarzy. Przynajmniej zraszacze raczej nam na naszej połowie boiska nie grożą, w Barcelonie pogoda ma być pod psem, zimno i deszczowo.

Zresztą nie działo się w ostatnio najlepiej w Katalonii. Ostra prezesowska kampania wyborcza, wzajemne oskarżenia byłego i obecnego zarządu o niegospodarność, uczynienie z Johana Cryuffa prezesa honorowego wzorem naszego Alfredo, a następnie insygniów mu odebranie, takie śmiesznostki.

Początek sezonu również nie był komfortowy. Po stratach punktów z maluczkimi La Liga barcelońska maszyna do wygrywania wskoczyła jednak na wysokie obroty i bezceremonialnie odprawiła wszystkich kandydatów do czołowych miejsc w tabeli. Wszystkich za wyjątkiem jednego. Dziś test finalny.

Real Madryt według Mourinho również rozpędzał się powoli, teraz jednak mknie do celu z prędkością ocierającą się o barierę dźwięku. Real Madryt według Mourinho nie bierze jeńców, nie bawi się w gnanie przed sobą jasyru. On morduje na miejscu, wyrzyna nieszczęśników szybko i precyzyjnie. Rzuca się do gardła, wyrywa serce, wyszarpuje kręgosłup, zabiera jeno skalp. Tak czynił z przeciwnikami słabymi, średnimi i tymi z wagi półciężkiej. Gdyby grał w serii o Predatorach, zawsze byłby myśliwym, nigdy ofiarą.

Skoro już przy ofiarach jesteśmy. W ostatnich dwóch latach ofiara mieszkała właśnie przy Concha Espina 1. Na łowy wyruszała Barcelona. W końcu w obozie ofiary pojawiły się jęki i żale. Bo villarato, bo sędziowie myśliwemu z Katalonii polowanie ułatwiają, znaczą ofiarę, wywabiają z matecznika. Słusznie zauważył dziennikarz Alfonso Celemin – takie łzawe zachowanie Realowi nie przystoi. Dumny Real, nawet jeżeli przegrywa, nawet jeżeli wiatr mu w oczy duje i kłody pod piłkarskie korki rzuca, porażki i bicze od losu przyjmuje dumnie, na klatę, z uniesioną w górę głową.

A jęki i płacze to przecież domena naszego dzisiejszego rywala. Przykłady można by mnożyć, zresztą znacie je doskonale. I wiecie co? Znowu się zaczyna. Ostatnio pojawiły się w sieci opowieści dziwnej treści, jakieś ocierające się o groteskę raporty, spreparowane wiadomo gdzie i wiadomo po co, mówiące o tym, że Real, uwaga, ukradł Barcelonie 19 Mistrzostw Hiszpanii! Łał, Mistrzostwo Świata, bez popitki.

I to bardzo dobra wiadomość jest, ponieważ oni jęczą i łkają, gdy zaczynają się nas bać, gdy przestają czuć się pewnie. I ja to rozumiem, i wy, drodzy madridistas, również zrozumieć powinniście.

Dla środowiska barcelonismo i madridismo sytuacja, w której Barcelona jest przed Realem to sytuacja nienormalna, zakłócająca odwieczny rytm przyrody tej rywalizacji, gdzie podstawowe prawo naturalne przez boga futbolu kiedyś ustanowione brzmi: Real jest najlepszy. Barcelona od czasu do czasu najlepsza bywa.

Nasi rywale spod Pirenejów w blasku królewskiej bieli byli od zawsze. Stan inny niż przebywanie w cieniu Króla z Madrytu witają z entuzjazmem, wiedzą jednak, że wkrótce w cień znów zostaną zepchnięci. Takie wspomniane prawo naturalne, taki system naczyń połączonych, w których poziom cieczy musi się wyrównać. Jeżeli jednemu lepiej, drugiemu automatycznie gorzej, choćby był równie silny. A wtedy przyjeżdża walec i wyrównuje. Tym razem operatorem walca jest Mourinho. Wystarczy za rekomendację.

Barcelona z blasku królewskiej bieli na poważnie wychynęła ledwie raz, gdy na początku lat dziewięćdziesiątych czterokrotnie z rzędu zdobywała Mistrzostwo kraju, a najlepszy okres w historii klubu dopełniła zdobyciem Pucharu Europy w 1992 roku. Dream Team Cruyffa zachwycał, grał wspaniale, pracowali w nim spece od kopania okrągłej skórzanej najwyższej klasy.

Tyle że Real odpowiedział trzykrotnym zdobyciem Pucharu Europy w pięć lat. Ot, różnica.

I wtedy przyszedł Pep Guardiola, świetny piłkarz i trener, i bezczelnie dokonał sacrum profanum. Stanął na czele katalońskiej rebelii, rewolucji na miarę zrzucenia króla z tronu i zadeklarowania się jego następcą. Cel osiągnął, nie bez wydatnej pomocy niekompetentnych działaczy, trenerskich „nołnejmów” i przeciętnych piłkarzy zatrudnianych w Madrycie.

Wiecie, co boli? Boli to, że już zawsze będziemy słyszeć: „To my pierwsi zdobyliśmy potrójną koronę w jednym sezonie. To my pierwsi zdobyliśmy koronę poszóstną w jednym roku. Nawet jeżeli uda wam się to kiedyś powtórzyć, zawsze w tym aspekcie będziecie za nami”.

Dwa lata temu Barcelona po raz pierwszy w historii stała się większa niż Madryt. I ten stan jest nadal aktualny. Nie w kwestii klubu, w kwestii rozwoju i statusu drużyny.

Prawda, lecz nie znaczy to, że nie możemy odzyskać przynależnego nam tronu i zepchnąć Barcelonę w nasz cień. Tam, gdzie może nie czuje się najlepiej, ale zdecydowanie spędza najwięcej czasu.

To właśnie po to zatrudniliśmy najlepszych piłkarzy i najlepszego trenera na świecie. Aby uzurpatora obalić i królewskie klejnoty koronne odzyskać. Aby zasiąść na królewskim tronie, tam gdzie Realu Madryt jedyne słuszne miejsce.

Może jeszcze nie dziś, może jeszcze jutro nie będzie nasze. Barcelona to zespół o potencjale gargantuicznym, projekt gotowy, skończony. Pozostaje zmieniać detale, smarować trybiki, polerować tłoki. My jesteśmy na drogi początku, dopiero budujemy, dopiero zaczynamy budzić w sobie potwora, który wyrwie tej wielkiej hydrze łby i rzuci je na deptak pod Sagrada Familia.

Dziś chcę widzieć Świętego Ikera, kapitana Realu Madryt, Mistrza Świata i Europy, najlepszego portero świata. Chcę widzieć Sergio Ramosa w wersji z Mundialu w Afryce, niszczącego fizycznie i odważnego mentalnie, zarazem ogarniętego taktycznie. Dominatora prawej strony piłkarskiej areny zmagań. Chcę widzieć żelazny środkowy blok portugalski – Carvalho, pierwszego Mourinho adiutanta i Pepe z czasu, gdy trzy lata temu w pojedynkę gasił w zarodku barcelońskie ataki na Campo Nuevo, a nie zmógłby go nawet czołg. I Marcelo, młodego profesora katedry defensywy, zabójczego w kontrach i dryblingach, pewnego jak nigdy w obronie.

Chcę bić brawo generałowi środka pola Xabiemu Alonso, regulującemu tempo gry i posyłającemu precyzyjne podania i krosy we wszystkie strony boiska. Chcę oklaskiwać Samiego Khedirę, tę niemiecką maszynę do wybijania stalowym tłokiem futbolu z głów rywali. Podziwiać prędkość, technikę i sprytne uderzenia Ángela Di Maríi, zaskakujące podania i lekkość gry Mesuta Özila. Chcę wreszcie oddawać pokłony Panu i Władcy na murawach świata Cristiano Ronaldo. Chcę goli i błysku piłkarskiego geniuszu Karima Benzemy, nieszablonowości Pedro Leona, poświęcenia Lassa, Arbeloy i Albiola. Poświęcenia do potu krwawego od wszystkich.

Chcę Jose Mourinho najmądrzejszego z mądrych i najbardziej przebiegłego z przebiegłych, który, gdy będzie trzeba, rzuci się do gardeł tych stu tysięcy kibiców. I nie zginie.

Chcę widzieć drużynę, jedność, siłę, pewność i dumę.

Jeżeli zobaczę choć połowę tego, a mecz przegramy, pierwszy ważny test Realu Madryt według Mourinho uznam , mimo wszystko, za zaliczony. Z nadzieją graniczącą z pewnością będę patrzył w realną przyszłość.

I mam jeszcze jedną skromną prośbę na dzisiejszy wieczór. Mister Mourinho, Unleash the Kraken...

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!