Człowiek, który zatrzymał Anglię, prawie zastopował Real
Polski wątek w historii Hérculesa
Zapewne niewielu kibiców piłki nożnej w Polsce wie, że historia Hérculesa ma również polski wątek. Otóż w sezonie 1981/1982 barw blanquiazules bronił Jan Tomaszewski. Co więcej, człowiek, który zatrzymał Anglię (pamiętny mecz na Wembley), był bliski zatrzymania również Królewskich. Przeczytajmy, co o meczach z Realem Madryt ma do powiedzenia popularny „Tomek”.
Pańska przygoda z Primera División nie jest powszechnie znana. Proszę powiedzieć, jak trafił pan do Hérculesa.
Po grze w Germinalu Beerschot praktycznie zakończyłem karierę, ale wtedy przyszła oferta z Alicante. Oczywiście pojechałem do Hiszpanii i od początku sezonu 1981/1982 zacząłem grać w tej drużynie. Wszystko dobrze szło do pojedynku z Realem na Estadio Santiago Bernabéu. Przegraliśmy 1:2, zagrałem dobre spotkanie, byłem przez wszystkich chwalony, okrzyknięto mnie nawet graczem meczu. W takiej atmosferze pojechałem na zgrupowanie reprezentacji przed decydującym o awansie na mistrzostwa świata w Hiszpanii meczem z NRD w Lipsku (3:2 dla Polaków – przyp. red.). Wcześniej zapewniono mnie, że jestem przewidziany do gry w pierwszym składzie, taką informację przekazał mi konsul w Madrycie. Wtedy nie było jednak takich możliwości jak teraz, że bez problemu można obejrzeć wszystkie mecze. Dlatego po przyjeździe selekcjoner Antoni Piechniczek podszedł do mnie i zapytał, jak zagrałem z Realem. Odmówiłem odpowiedzi, bo stwierdziłem, że jeśli powiem, że źle, to usiądę na ławce, a jeśli, że dobrze, to mnie wystawi. A ja tak nie chciałem. Ostatecznie to Józek Młynarczyk wszedł do bramki. Mimo naszego zwycięstwa, byłem niesamowicie zły. Myślałem sobie: „Po jaką cholerę ja tutaj w ogóle przyjeżdżałem”. Tym bardziej że mój kontrakt z Hérculesem nie uwzględniał zwolnień na mecze reprezentacji, ale jakoś to załatwiłem. Na moją zgubę… Nie dość, że opuściłem mecz ligowy, który był rozgrywany tego samego dnia (3:1 z Betisem – przyp. red.), to siedząc na ławce rezerwowych w Lipsku – a była to już jesień – nabawiłem się bólu korzonków, połączonych prawie że z dyskopatią. Wszystkiemu winna była zmiana temperatur, bo w NRD było zimno jak cholera, a w Alicante było ponad 20 stopni. Gdy wróciłem do Hiszpanii, to rozegrałem jeszcze kilka meczów, ale gdy przyszło do spotkania z Realem Sociedad San Sebastian na wyjeździe, to na rozgrzewce zgłosiłem swoją niedyspozycję. Później cały czas się leczyłem, trudno mi było poradzić sobie z tymi dolegliwościami.
Na pana miejsce wskoczył Enrique Sala, który grał w ośmiu kolejnych meczach.
Potem też jednak złapał kontuzję i ja wszedłem do bramki na mecze z Athletikiem Bilbao i Realem u siebie (odpowiednio 1:3 i 0:1 – przyp. red.). Po raz drugi minimalnie przegraliśmy z Królewskimi, tracąc bramkę w końcówce po samobójczym strzale Cartageny. Wcześniej udało mi się obronić rzut karny w wykonaniu Uliego Stielike.
To był pana ostatni występ w barwach Hérculesa.
Tak, bo Sala wrócił do zdrowia, a ja na ławkę rezerwowych, a nawet trybuny, bo i na nich zdarzało mi się siedzieć. Co prawda miałem dwuletni kontrakt, ale po tamtym sezonie rozwiązałem go za porozumieniem stron, bo stwierdziłem, że czas wracać do Polski.
W ciągu jednego sezonu wystąpił pan w 12 ligowych meczach na 34 możliwe. Tymczasem Jerzy Dudek jest w Madrycie już czwarty sezon i jak dotąd wystąpił tylko w jednym meczu w Primera División.
Ja do Alicante przychodziłem w podobnych okolicznościach, bo to dla mnie był już praktycznie koniec kariery, aczkolwiek na początku byłem pierwszym bramkarzem. Gdyby nie wspomniana kontuzja, to podejrzewam, że grałbym tam cały sezon. Wracając do Jurka, to nie wiem jednak, czy postąpiłbym tak samo na jego miejscu. Jurek poszedł tam dla pieniędzy i po to, żeby być w tym Realu, bo to, że nie będzie grał, było pewne jak dwa razy dwa. Casillas jest to po prostu ikona, nie tylko w klubie, ale i w reprezentacji Hiszpanii.
W owym sezonie zagrał pan również z Barceloną na Camp Nou, ale wynik był dużo gorszy – 5:0 dla Blaugrany.
Tak, ale dość długo dzielnie się trzymaliśmy, bo pierwszą bramkę straciliśmy dopiero w końcówce pierwszej połowy. Po przerwie pojechali z nami już wszyscy - Quini, Simonssen, jeszcze ten Niemiec…
Schuster…
Tak, Schuster, o Jezu! Jednak przegrana 0:5 to nie był wielki wstyd, oni się po prostu ze wszystkimi bawili.
Zupełnie odwrotnie niż teraz, bo w tym sezonie Hércules poskromił już zarówno Barcelonę, jak i Sevillę.
Tak, oczywiście to była wielka niespodzianka, ale Hércules przecież nie jest drużyną na mistrza. Oczywiście im kibicuję, ale wydaje mi się, że dla tego klubu, ten stadion i tę mieścinę to jest po prostu szczyt marzeń. To nie jest tak jak u nas, że do drużyny z dolnych rejonów tabeli przyjeżdża Lech Poznań albo Wisła Kraków i miejscowi gwiżdżą na nich. Tam po prostu kibice doceniają dobrą grę, dla nich to jest święto, gdy do Alicante przyjeżdża taka drużyna jak Real czy Barcelona. Gdy przegraliśmy 0:1 u siebie z Realem, wszyscy byli dumni z tego wyniku. Co tu dużo mówić, tak wtedy, jak i teraz, w barwach Królewskich grali wtedy najlepsi piłkarze świata.
Z tego, co pan mówi, wynika, że w Alicante nie ma specjalnego ciśnienia na sukcesy, a mecze miejscowego Hérculesa są tylko dodatkiem do klimatu nadmorskiego kurortu.
Porównałbym to miasto do Świnoujścia. Czy w Świnoujściu jest potrzebna ekstraklasa? Tam nie ma na to warunków, a nawet gdyby była ekstraklasa, to musiałyby być ogromne pieniądze, żeby bić się o mistrzostwo. Mieszkańcy Alicante znają swoje miejsce w szeregu, wiedzą, że na dłuższą metę nie mają szans rywalizować jak równy z równym z największymi drużynami. Alicante jest przemiłą miejscowością, jest tam chyba najpiękniejsza pogoda na świecie, prawie zawsze jest ciepło. Cały rok są tam turyści, którzy przy okazji wypoczynku idą na stadion, żeby zobaczyć w akcji Barcelonę albo Real.
Jaki zatem ma pan typ na dzisiejsze spotkanie?
Życzę im remisu z całego serca, bo – umówmy się – w tej chwili chyba żadna drużyna na świecie nie jest w stanie wygrać z Realem. Jeśli spotkanie zakończy się remisem, to w Alicante na pewno będzie fiesta.
07.10.1981
Real Madryt – Hércules 2:1
1:0 Santillana 4
1:1 Segundo 5
2:1 Stielike 19
Real Madryt : Angel Garcia – San Jose, Sabido, Gallego, Camacho, Stielike, Del Bosque, Carcelen (75. Hernandez), Juanito, Santillana, Ito (46. Isidro).
24.01.1982
Hércules - Real 0:1
0:1 79. Cartagena sam.
Real Madryt: Agustin – Garcia Cortes, Stielike, Camacho, Angel, Del Bosque, Gallego, San Jose, Ito (74. Hernandez), Pineda (46. Isidro), Juanito.
Fot.: Tomaszewski w bluzie Hérculesa
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze