Advertisement
Menu
/ fourfourtwo.com

Mój ulubiony rozgrywający: Robert Prosinečki

5. część cyklu poświęconego klasycznym <i>playmakerom</i>

Motywem przewodnim najnowszego wydania angielskiego magazynu FourFourTwo jest pozycja rozgrywającego, playmakera. W felietonach o ulubionych rozgrywających przypomnimy dwóch wielkich piłkarzy, jacy grali w Madrycie w ostatnich piętnastu latach - Michaela Laudrupa i Zinedine'a Zidane'a. Będzie również ciekawy artykuł o Wesleyu Sneijderze oraz felietony poświęcone dwóm nadziejom Madrytu na klasyczną "10" - Mesucie Özilu i Sergio Canalesie. Pojawią się również wspomnienia o Gheorghe Hagim i Robercie Prosinečkim, których madryckie epizody nie były tak udane, jak się spodziewano.

O swoim ulubionym rozgrywającym, Chorwacie Robercie Prosineckim, pisze angielski dziennikarz Steve Morgan.

-------------------

Milan Mandarić, jak wielu menadżerów futbolowych, nigdy nie składał odważnych deklaracji podczas pracy w Portsmouth. A jednak, gdy przedstawiał najnowszy nabytek klubu z Fratton Park, określił go mianem "prezentu dla kibiców". I miał całkowitą rację.

Tym prezentem był Robert Prosinečki. Przybył w sierpniu 2001 roku, miał za sobą występy między innymi w Realu Madryt i Barcelonie. I przez jeden jedyny, absolutnie wspaniały sezon, rozświetlał południowe brzegi futbolowej Anglii. Jego trzydzieści ligowych występów wlewało nadzieję w serca sponiewieranych kibiców i wywoływało uśmiech na ich ponurych twarzach.

W tamtych czasach, których piłkarski rytm wyznaczały na Fratton Park zastępy futbolowych, wojowniczych rzemieślników, każdy obdarzony kulturą gry piłkarz wyróżniał się niczym wyprostowany kciuk w zaciśniętej pięści. Co bynajmniej nie umniejszało jego geniuszu. Robert Prosinečki, zdobywca Pucharu Europy w 1991 roku w barwach Crveny Zvezdy Belgrad, Wielki Szu środka pola chorwackiej reprezentacji wygrywającej brąz na francuskim Mundialu w 1998 roku, gdy przybywał do Portsmouth miał już 32 lata na karku i w żadnym aspekcie nie dorastał do definicji wysportowanego profesjonalisty. Kiedy był piłkarzem, wypalał ponad 2 paczki papierosów dziennie. Mimo wszystko, z czasem jego niezbyt chlubny przydomek Prosi ustąpił miejsca krótkiemu i dobitnemu TCO - The Chosen One.

I chociaż nałogowe palenie papierosów z pewnością zmniejszyło wydajność jego płuc, to klasa była trwała i niepodważalna.

Po raz pierwszy zobaczyliśmy ją w świąteczne sierpniowe popołudnie w spotkaniu przeciwko Grimsby. Z arogancją i pogardą godną szlachcica nie mogącego uwierzyć, że wylądował wśród chłopów pańszczyźnianych, Prosinečki rozbił rywali w drobny mak.

Brał czynny udział we wszystkich czterech golach dla gospodarzy w meczu zakończonym zwycięstwem 4:2. Rozrzucał piłki w każde miejsce boiska, niby mimochodem. Podobne występy, w których kradł show każdemu piłkarzowi, powtórzyły się w następnych kilku spotkaniach. Przeciwko Crystal Palace, na przykład, popisał się fenomenalnym, ponad dwudziestometrowym, celnym dziabnięciem z rzutu wolnego. Portsmouth znów wygrało strzelając cztery gole, a Chorwat ponownie zaliczył występ godny arcymistrza.

Karnawał umiejętności nie mógł trwać w nieskończoność. Z czasem Prosinečki wtapiał się w ponure otoczenie, coraz cięższe nogi taplały się w coraz bardziej wilgotnych, jesienno-zimowych brytyjskich boiskach. Występy na miarę pięciu gwiazdek stały się tak nieregularne, jak podejście Chorwata do obowiązków defensywnych.

W języku angielskim jest powiedzenie "whole whale-in-a-pond situation" - znaleźć się w sytuacji wieloryba w stawie. Bardzo dobrze opisuje ono realia, w jakie wpadł chorwacki rozgrywający. Najlepiej widać to było w lutowym meczu z Barnsley, chyba najwspanialszym występie TCO w barwach Portsmouth. Dał zespołowi prowadzenie 3:2, ekwilibrystycznie wyprowadzając w pole trzech rywali i kończąc rajd kapitalnym strzałem. Na 4:2 podwyższył fenomenalnym uderzeniem z rzutu wolnego. Pewne zwycięstwo? Gdzie tam, Pompey stracili dwie bramki w przeciągu ostatnich sześciu minut, wyrównanie padło już w doliczonym czasie gry.

Powtarzana przez kibiców historia mówi o wkurzonym Prosinečkim opuszczającym stadion natychmiast, nawet bez wzięcia prysznica w szatni, przedzierającym się przez zastępy rozczarowanych fanów, mruczącym pod nosem słowa "hattrick zmarnowany". Ciężko było mu nie współczuć. Przed zakończeniem sezonu zdobył jeszcze jednego gola, tydzień później przeciwko Sheffield United.

Portsmouth zakończyło sezon na tradycyjnym wtedy dla nich 17. miejscu. Gdyby nie The Chosen One byłoby gorzej. Młody napastnik, przypominający wybitnie chudą tyczkę nazywającą się Peter Crouch, zdobył 18 goli w 37 występach. Ogrom tych bramek padł po wyłożeniach jak na tacy autorstwa Prosineckiego. Dzięki tej magicznej różdżce, jaką Chorwat ukrywał w prawej nodze.

W następnym sezonie Portsmouth osiągnęło wynik niespodziewany - po ośmiu latach kończonych w ostatniej szóstce tabeli przyszedł awans z pierwszego miejsca do Premiership, najwyższej klasy rozgrywkowej. Rozgrywającym był już wtedy Paul Mersey, lecz nawet on, Merse w najlepszej życiowej formie, nie zapierał dechu w piersiach tak, jak TCO.

Prawie dekadę później, gdy Portsmouth znów okupuje niższe sfery drugoligowej tabeli, nadal przypominamy sobie piękne czasy brylującego Prosineckiego. Z uśmiechem na twarzach, z uznaniem kiwając głowami. Ten, który uwielbiał dym z papierosa, dostarczył nam niezapomnianych obłoków magii.







Robert Prosinečki w Realu Madryt: Urodzony 12 stycznia 1969 roku w niemieckim Villingen-Schwenningen, w barwach Realu Madryt grał w latach 1991-1994. Był to jego pierwszy zagraniczny klub, do którego wyjazd umożliwił upadek komunizmu w Europie Wschodniej. Real szukał wtedy swej tożsamości, po rozpadzie "Piątki Sępa" i zakończeniu cyklu pięciu Mistrzostw Hiszpanii z rzędu. Ponadto pozycję dominanta zajęła Barcelona ze swoim Dream Teamem. Identyczne warunki w stolicy Hiszpanii napotkał Gheorge Hagi.

Robert Prosinečki wystąpił w 55 spotkaniach Realu Madryt, zdobył 10 bramek. W 1993 roku wygrał Puchar Hiszpanii.

Cykl o rozgrywających:

Śmierć i Zmartwychwstanie rozgrywającego - cz 1., Śmierć i Zmartwychwstanie rozgrywającego - cz. 2., Mój ulubiony rozgrywający: Michael Laudrup., Mój ulubiony rozgrywający: Gheorge Hagi.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!