Mourinho: Nikt mnie nie zna
Portugalczyk w wywiadzie dla <i>El País</i>
Obecnie ludzie czytają wszystko, co powie José Mourinho, 47-letni Portugalczyk z Setúbal, z charakterem, który zawsze wywołuje poruszenie. Ludzie oczekują od niego patetycznych deklaracji, dyskwalifikacji przeciwnika, aroganckiego wyjaśnienia jego celów i metod.
Chociaż właśnie ten obraz dominuje, to nie jest to jedyny José Mourinho; to swoisty garnitur, który włożono nowemu trenerowi Realu Madryt. Uszył go on sam, to prawda, ale to nie jedyny garnitur, w którym można go zobaczyć. Ten garnitur to piorunochron, który skupia grzmoty, których on chce oszczędzić piłkarzom.
To prawda, że ma o sobie wysokie mniemanie, prawdopodobnie największe możliwe, ale jego ego jest na służbie jego zawodu. To prawda, że to moralne ubranie czyni z niego aroganckiego od stóp go głowy, ale głównie dlatego, że on taki jest.
Jednak Mourinho ma też inny garnitur, który również jest prawdziwy; w tym wywiadzie nakłada go czasami, a ta rozmowa uzasadnia to wrażenie: Mourinho to nie tylko człowiek, który marszczy brwi, wściekający się na połowę rodzaju ludzkiego (tych, którzy go nie popierają). To również typ uprzejmy, który jasno wyznacza dystans, ale nie opuszcza fotela, kiedy upływa obiecany czas na tę rozmowę (dwadzieścia minut), która ostatecznie trwała ponad trzy kwadranse.
Mourinho się uśmiecha, nawet śmieje, kiedy na koniec przypomina sobie, że jego ostatnia drużyna, Inter Mediolan, potrafiła grać pięcioma napastnikami (pięcioma napastnikami!) w meczu z Sieną. Bawi się swoją brodą, która, jak zwykle, rośnie od dwóch czy trzech dni; twarzą, na której widać już jego wiek; oczami, które jeden z jego mistrzów, Bobby Robson, który sprowadził go do Barçy jako tłumacza, nazwał "najbardziej niezwykłymi", jakie widział w swoim życiu. Tłumacz. Potem wykrzykiwano to słowo na Camp Nou jako obrazę. "To była obraza dla tłumaczy".
Wydaje się więc, że ludzie mogą bardziej skupiać się na wyrazie twarzy Mourinho niż na tym, co mówi; a jego twarz jest groźna; wchodzi drzwiami, podaje rękę, rozwiewa wątpliwości bez wypowiedzenia choćby słowa i przygotowuje się do pytań. Jednak to, co mówi, różni się od wyrazów jego twarzy. Człowiek z ławki to przedestylowany gatunek Mourinho, człowieka, który pracuje będąc skoncentrowanym na celu, i chociaż tego nie powie, by sprawić radość swojemu ojcu. Dla niego, José Manuela Félixa Mourinho, który bronił w Vitórii Setúbal i trenował Os Belenenses, zrobi wszystko. Dla niego chce teraz wygrywać z Realem, podobnie jak z Chelsea czy Interem. Nie mógł zostać wielkim piłkarzem, ale chce zostać największym trenerem, szkoleniowcem z największym uznaniem na świecie.
Jest ambitny, jak mógłby nie być. Jest nawet bardzo ambitny. Widać to na boisku, widać to w słowach; nie ukrywa żadnego ze swoich celów w życiu, jakby miał je ponumerowane w pamięci. Ta obsesja wygrywania z ławki tego, czego nie mógł wygrać grając, jest już, bardziej niż celem, punktem widzenia.
Michael Robinson, były piłkarz, komentator Canal +, dziennikarz, spędził z nim miesiąc w Jugosławii. Opisał go tak: "Czas, który z nim spędziłem, był wielką nagrodą; spotkałem człowieka ciepłego, czułego i wspaniałego. Wraz z ewolucją, te cechy przeniknęły do jego osobowości i dzisiaj to nie tylko wielki trener, ale także świetny człowiek. Dla mediów ubiera garnitur, ale to swoisty crack komunikacji, hojny dla swoich piłkarzy; uświadamia im, że to oni wygrywają, a on jest tym, który przegrywa, dlatego jest tak uwielbiany. Przekazuje miłość i szacunek; jest wrażliwszy niż twardszy. Jego słowne wojny są chwilowe. To malutkie wstawki w życiu, które inspiruje specjalne uczucie".
Niesamowite, co mówi Robinson...
Muszę do niego zadzwonić i podziękować. Dobrze go znam. To analiza człowieka bardzo inteligentnego lub takiego, który świetnie mnie zna. Być może jest tak dlatego, że dziennikarz i jednocześnie były piłkarz ma ten zmysł do zrozumienia gry.
Pozwoli pan, że zacytuję Ángela Gonzáleza, poetę z Asturii. Pisze on: "Żebym mógł zwać się Ángelem Gonzálezem, żebym ciążył ziemi...". Co musiało się wydarzyć, żeby został pan José Mourinho, człowiekiem, którego znamy dzisiaj? Jak wyglądało pańskie dzieciństwo, przyjaciele, rodzice? Jakie było życie naznaczone miłością do futbolu?
Wszystko było bardzo naturalne. Urodziłem się w rodzinie piłkarza, potem dorastałem w rodzinie trenera. To było moje naturalne środowisko. Wiele lat później futbol wciąż był nieodłączną częścią mojego życia. Kiedy rodziła mi się córka, miałem mecz, a w dzień narodzin syna, miałem kolejne spotkanie.
I był pan na obu tych meczach.
Oczywiście. To moje życie. Futbol... Mój ojciec ożenił się z panią profesor od portugalskiego. Taka mieszanka budowała miłość do futbolu z jednej strony, ale w tym samym czasie obecność matki, jej aktywność, wywierały na mnie wpływ, bym miał choć cząstkę kontroli nad tą pasją i podtrzymywały motywację kulturalną i naukową. W młodości, kiedy miałem 17 lat, pojawiła się kobieta mojego życia, 15- czy 16-letnia dziewczyna, która teraz jest moją żoną; ona również ma wykształcenie wyższe, z filozofii, ja studiowałem wychowanie fizyczne. Dlatego mój rozwój to owoc połączenia się dwóch obszarów, które wielu uważa za niemożliwe - połączenia nauki i futbolu. Kiedy zacząłem naukę na uniwersytecie miałem tyle obowiązków, presję, by wszystko szło dobrze, musiałem skończyć licencjat, musiałem się zmienić: już nie chciałem być dzieckiem, który myślało tylko o grze w piłkę na najwyższym poziomie, wiedziałem, że nigdy nie zostanę crackiem, jak marzyłem; zrozumiałem, że mogę zostać piłkarzem tak samo, jak wielu innych kochających futbol, ale bez możliwości bycia na szczycie. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że patrzę na życie z perspektywy kogoś, kto ma naturalną tendencję do liderowania, do nauki, do zrozumienia aspektów naukowych pewnych rzeczy... Potem krok po kroku nadchodziły szanse. Miałem szczęście móc pracować z Bobbym Robsonem, który sprowadził mnie do Barcelony, wielkiego, światowego klubu. Miałem szczęście móc pracować z Louisem van Gaalem, bardzo różniącym się od Bobby'ego, bardzo metodycznym, zorganizowanym, z wielkimi zasadami. Do tego wszystkiego mogłem dodać szczęście, wielkie szczęście, pracowania z wielkimi piłkarzami. Moment prawdy przyszedł, kiedy rozpocząłem karierę w Portugalii jako pierwszy trener, to było w 2000 roku. Teraz, po 10 latach, wszystko przeszło tak szybko, wybuchowo. Mówię wybuchowo, ponieważ to tak naprawdę krótki okres, ale to była długa podróż.
[przypis autora: Ma wysokie poczucie własnej wartości, nie ma wątpliwości. Nie rusza rękami bez powodu. Jedną trzyma, bez zmian, na lewym kolanie, drugą czasami podniesie, czasami opuści. Kiedy mówi o swoim życiu, jego twarz jest zrelaksowana, jakby równie dobrze opowiadał o wizycie u starego przyjaciela]
Już przywołał pan Robsona. On mówił o panu, o pańskiej pracy w roli pomocnika, że miał pan "parę oczu najbardziej niezwykłą, jaką kiedykolwiek poznałem".
To wielka pochwała. Jednak ja teraz mówię ludziom, którzy ze mną pracują, że ważne jest widzieć dobrze, ale jeszcze ważniejsze, by informacja została dobrze przekazana temu, kto ma ją otrzymać. I właśnie to jest ważniejsze, jakość informacji, którą otrzymujemy od jakości, którą widzimy sami. Właśnie to chcę przekazywać swoim ludziom. Musisz czytać, ale musisz to robić tak, by inni zrozumieli co przeczytałeś. Moje doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć, że kiedy nie jesteś pierwszym trenerem możesz mieć możliwość obserwacji i analizy. Jednak kiedy jesteś tym najważniejszym, w momencie prawdy, liczy się umiejętność czytania, analizowania i podejmowania decyzji pod presją. To obecnie w nauce nazywane jest "inteligencją emocjonalną". Inną sprawą jest asystent, który jest na trybunach, profesjonalista, który jest przed komputerem czy telewizorem i ogląda mecz raz, dwa czy nawet dziesięć razy, a inną sprawą jest wysoka presja przez dziewięćdziesiąt minut meczu, którego nie możesz zatrzymać, nie możesz wtedy powiedzieć: "Posłuchajcie, poczekajcie, muszę pomyśleć. Przewińcie, muszę to zobaczyć raz jeszcze". Umiejętność czytania zdarzeń pod tą presją jest dla trenerów bardzo ważnym aspektem. Świat meczu jest zupełnie inny, kompletnie odłączony od reszty.
Pierwszą rzeczą, jaką widziałeś, był dyrygujący ojciec. Czego się od niego nauczyłeś?
Uczciwości. To najważniejsza rzecz u trenera i być może u człowieka. Kiedy ojciec mi to wpajał, byłem dzieckiem, on wtedy w ogóle nie pomyślał, że mogę być trenerem. By być dobrym człowiekiem i przenieść to do futbolu, by zostać liderem, ponieważ trener to lider, uważam, że uczciwość jest czymś najważniejszym. Mój ojciec jest dla mnie przykładem. Popełniam błędy w moich decyzjach, analizach, ale chcę utrzymywać szczerość z moimi piłkarzami. Nigdy nie podjąłem decyzji czy kogoś skrytykowałem, bo ten ktoś powiedział coś innego. Tak podpowiada mi doświadczenie. Zawsze miałem absolutnie fantastyczne relacje z moimi grupami i uważam, że wszystkiemu "winna" była właśnie uczciwość wobec moich piłkarzy. Jedną z rzeczy, które chcę wytłumaczyć, to właśnie to, że chcę mieć relacje przejrzyste, uczciwe i dwustronne: ja z tobą i ty ze mną. Nie chcę pośredników. Nie chcę, by piłkarz mówił w prasie, że chciałby dowiedzieć się dlaczego nie gra; niech powie to mnie. Również nie chcę mówić prasie dlaczego dany zawodnik nie gra; mówię to mu. Dla mnie bezpośrednia relacja, szczera, w cztery oczy, jest najważniejsza. Mamy momenty negatywne, to oczywiste, ponieważ piłkarz to bardzo specyficzne zwierzę - mówię to z uczuciem, nie w sensie krytycznym - i jedną z charakterystyk tego zwierzęcia jest to, że kiedy nie gra, nie jest szczęśliwy. Dlatego zawsze nadchodzą ciężkie momenty, ale jest łatwiej, kiedy masz szczerą i bezpośrednią relację. Nie jestem trenerem, który całe dnie tłumaczy się piłkarzom ze swoich decyzji. Nie tłumaczę, ale zawsze mam powód czy dwa, by podjąć właśnie tę decyzję. Jeśli ktoś chce je poznać, to nie ma problemu: drzwi do mojego gabinetu zawsze są otwarte dla wyjaśnień.
Od ponad dziesięciu lat ma pan jeden cel: być liderem największych drużyn. Takich, gdzie jest natłok ego. Jak pan nad nimi dominuje? Czy te ego piłkarzy bardzo się zmieniło?
Zmieniło się w sposób niewiarygodny. Czterdzieści lat temu, pamiętam, że mój ojciec o tym mówił, zobaczenie piłkarza z książką w rękach w czasie zgrupowania było czymś wyjątkowym; to był zawodnik, który był daleko przed innymi na poziomie kultury. Raczej wtedy grano w karty. Świat szedł do przodu i dzisiaj piłkarz jest bardziej poinstruowany. Czterdzieści lat temu inteligentny i świadomy kultury trener dominował bez problemu nad swoimi piłkarzami. Piłkarze nie mieli nawet umiejętności zrozumienia nad czym pracują, jak pracują i jakie są ich potrzeby... Nie. Po prostu jedli, rozmawiali o piłce i nic więcej. Dzisiaj piłkarz to człowiek o zupełnie innej pozycji w społeczeństwie. Wcześniej nie można było wchodzić w tak wiele grup społecznych. Dzisiaj wszyscy chcą, żeby zawodnicy należeli do różnych stref społecznych. Piłkarz jest lepiej wykształcony, jest bardziej inteligentny, więcej się od niego wymaga. Dlatego uważam, że trener musi być o wiele lepiej przygotowany niż kiedyś. Trener, który tylko rozumie piłkę, to słaby trener. Nie może przetrwać. A trener klasyczny, taki, który był piłkarzem czy taki, który dobrze rozumie futbol, nie ma wielkich szans na sukces, jeśli nie jest przygotowany na wszystkich poziomach, o których rozmawiamy. Nie można tylko dobrze trenować, dobrze grać, decydować i wygrywać. To coś więcej: trener musi poradzić sobie z natłokiem ego, z emocjami; różne środowiska sprawiają, że nasza praca jest bardziej kompleksowa, piękniejsza i jednocześnie trudniejsza.
Czy fakt, że są lepiej wykształceni, pomaga im w większej samokrytyce?
Spotykasz się ze wszystkim, jak w każdej profesjonalnej strefie. Wydaje mi się, że dzisiaj piłkarz jest bardzo dumny, także w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Kiedy dochodzi do określonego poziomu, to nie myśli już o przyszłości, odnoszę się tutaj do jego przyszłości ekonomicznej. Dzisiejszy zawodnik, który chce grać i grać dobrze, który chce występować w pierwszym składzie, podpisywać więcej kontraktów, chce wygrywać i wygrywać zawsze, robi to z powodu dumy samej w sobie lub w ogóle tego nie robi. W tym momencie nie chodzi o to euro więcej czy mniej, ale o osobistą dumę. Mówię też o samym sobie. Dlaczego pracuję? Dlaczego chcę wygrywać? Dlaczego chcę kontynuować? Pracuję, ponieważ to lubię, ponieważ mam dumę, ponieważ ludzie oczekują, że wygram. Chcę to dalej robić, by żyć w zgodzie z samym sobą. Kiedy dochodzisz na ten poziom, to jest kwestia osobistej dumy. Chcę tworzyć historię, Ronaldo chce tworzyć historię, Messi chce, Zanetti również... Wielcy piłkarze chcą tworzyć historię, swoją własną historię. Za pięćdziesiąt lat wciąż będę pojawiał się w historii Porto, Chelsea, Interu... My, piłkarze i trenerzy, ci, którzy dotarli na ten poziom, robią to z powodu naturalnej dumy, to wrodzona duma. Jeśli nie chodziłoby o to, to pewnego dnia wstałbym z łóżka i powiedziałbym "Basta!". Nigdy nie powiem dość.
Nie wystarczy grać. Najważniejsze jest wygrywanie. A kiedy się przegrywa?
Trzeba wiedzieć dlaczego. Trzeba wiedzieć, gdzie powinno się poprawić. Wiedzieć czy wina leży po naszej stronie, czy przeciwnika. Jeśli leży po naszej stronie, to mamy wielki problem. Jeśli po przeciwnika, bo był lepszy od nas, to okay, zaakceptujmy to, ponieważ chęć bycia lepszym od rywala stymuluje do poprawy. Kiedy przegrywasz przez siebie samego, musisz doskonale wiedzieć, co robić dalej.
Co sądzi pan o systemach, który dzisiaj dominują w futbolu? Wydaje się, że pan dopasowuje system do rywala, z którym chce wygrać...
Aspekt kulturalny jest bardzo ważny. Kiedyś powiedziałem coś, co mogło zostać niezauważone, ale według mnie było jedną z moich najbardziej trafnych wypowiedzi na temat futbolu. Chelsea grała z Barçą i pytania zawsze były takie same: kto jest lepszy. Chelsea była bardzo silna, była mistrzem Anglii, Barça była mistrzem Hiszpanii, a graliśmy w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Powiedziałem: ta Chelsea to mistrz Anglii i jeśli grałaby w lidze hiszpańskiej, to by ją wygrała. A Barça to mistrz Hiszpanii, ale nie wygrałaby Premier League. Konstrukcja drużyn powinna być realizowana w zgodzie z kulturą i jakością, jaką masz, by wygrywać. Barça nie wygrałaby Premier League, grając tak, jak cztery czy pięć lat temu. Być może dzisiaj by ją wygrała. Dlatego niemożliwe jest, by trener przyjeżdżał do kraju i mówił: "To mój system, moja filozofia gry". Jeśli pewnego dnia Pep pojedzie do Anglii lub Włoch, chciałbym zobaczyć czy jego drużyna grałaby jak Barcelona... Czy możliwe jest zrobienie z Realem tego samego, co z Interem w aspekcie stylu gry? Niemożliwe. Aspekt kulturowy jest bardzo ważny.
Więc tożsamość drużyny i trener, jak pan, jest historią, która dopiero zostania napisana...
Dokładnie. Idiosynkrazja jest fundamentalna. Możesz mieć swoje zwyczaje gry, możesz się z nimi nie rozstawać, ale idiosynkrazja klubu i samej ligi jest kluczowa. Jeśli masz zamiar grać przeciwko tym zwyczajom, to grasz przeciwko sobie. W Realu Madryt istnieją sprawy, które chcę podtrzymać.
Na przykład?
Na przykład obsesja grania futbolu ofensywnego i atrakcyjnego... Wszyscy mówią mi, że kibic Realu Madryt chce wygrywać, widzieć futbol ofensywny i piękny. Ja również. Jednak nie chcę Realu Madryt z piątką z tyłu i z piątką z przodu. Widziałem wiele meczów Realu z pięcioma piłkarzami za środkową linią boiska i pięcioma przed nią. Kiedy tracili piłkę, piątka z tyłu zaczynała biegać, a piątka z przodu odpoczywała. Nie chcę tego. Są zwyczaje, których nie mogę odrzucić. Mówię tu o głównych rzeczach: wygrywaniu, graniu pięknie, ofensywnie... Oczywiście, nie chcę zmieniać tej historii.
Właśnie tak o swoim zespole opowiada Guardiola. Nauczył się tego od pana, kiedy poznaliście się na Camp Nou...
Nie, nie. Guardiola nie uczył się od mnie. Guardiola ma kulturowe ukształtowanie z klubu z całego życia. Był rok w Brescii i kolejny w Katarze, ale jego życie to Barça. Kiedy jestem o to pytany, to zawsze mówię, że Pep to idealny trener dla Barçy. To Katalończyk, culé, tam się urodził, grał w La Masíi, jest przyjacielem Cruyffa, kibice go kochają, on kocha klub. Rozumie wszystko i ma wszystko. Dla mnie to idealny trener dla Barçy. Kiedy wybrali na prezesa Rosella i on zaoferował mu kontrakt na sześć lat... Ja zaoferowałbym na dziesięć!
Jestem ciekawy, co powiedział pan Guardioli po zakończeniu meczu, w którym Inter wyrzucił Barcelonę z Ligi Mistrzów. Kiedy pracował pan tam z Robsonem, pańska relacje z Pepe były dobre...
Były dobre, są dobre i będą dobre. Jeśli mamy jakikolwiek problem na poziomie piłkarskim, to nigdy nie będzie on problemem pomiędzy José Mourinho i Pepem Guardiolą, będzie problemem między trenerem Realu Madryt i trenerem Barcelony. To coś zupełnie innego. Szanuję go tak, jak sądzę, że on szanuje mnie i nie mamy żadnych problemów osobistych, wręcz przeciwnie. W tym momencie nie mogę życzyć mu szczęścia, bo gramy o to samo, ale poza tym nie ma żadnego problemu.
Kilka lat temu rozrysował pan swoją przyszłość: wygrywam to w Anglii, to we Włoszech, to w Hiszpanii, to w Portugalii...
Jak przy każdych planach, musisz być elastyczny i przyzwyczajać się do sytuacji. Musisz analizować i wyciągać wnioski każdego dnia na każdym poziomie. W moim życiu zawodowym trudno, żeby te plany zostały spełnione automatycznie, muszą być jakieś odchylenia... Miałem trzy wielkie cele, kiedy zaczynałem trenować. Osiągnąłem już prawie dwa. Pierwszy, wygrać trzy razy Ligę Mistrzów z trzema różnymi klubami. Ernst Happel, Ottmar Hitzfeld i ja wygraliśmy już dwa Puchary Europy, każdy w innym klubie. Happel zmarł. Hitzfeld jest blisko emerytury, a przede mną jeszcze wiele lat kariery. Drugi cel: chcę być jedynym, który wygra trzy najważniejsze ligi na świecie: angielską, włoską i hiszpańską. Na razie Fabio Capello wygrał włoską i hiszpańską, Carlo Ancelotti wygrał angielską i włoską, a ja również angielską i włoską. Capello, jeśli dotrzyma słowa, to już tego nie osiągnie. Zostaliśmy tylko Carlo i ja, a nie wiem czy Carlo ma to wśród swoich celów. Ja chcę wygrać te trzy ligi.
I cel trzeci.
Trzecim celem jest danie mojemu krajowi tego, co nie dał mu jeszcze nikt: tytuł mistrza świata lub Europy. To jest najtrudniejsze, ponieważ nie lubię trenować reprezentacji. Jednak to moje marzenie. Uważam, że Portugalia, malutki kraj, z dziesięcioma milionami mieszkańców, bez potencjału ekonomicznego, bez wielkiej infrastruktury, ma futbol na poziomie, który zasługuje na coś wielkiego. To futbol, który wydał trzy Złote Piłki, Eusebio, Ronaldo i Figo... Kraj, który wydał historyczną Benficę i Porto, które wygrało Ligę Mistrzów, zasługuje na dwie rzeczy: wygrać wielki tytuł i zdobyć coś jednak łatwiejszego: otrzymać, przy wsparciu Hiszpanii, organizację Mundialu. Musimy wspierać tę kandydaturę.
W czasie całej rozmowy nie widziałem w pana oczach takiego podekscytowania, jak to, kiedy mówił pan o Portugalii.
Nie jestem typowym Portugalczykiem, ponieważ Portugalczyk tęskni za Portugalią, a ja nie. Nie mam saudade, być może dlatego, że mam wspaniałą rodzinę, ponieważ kocham to, co mam... Nie mam saudade, ale mam wielką pasję. Jestem Portugalczykiem, który nie chce wracać, nie chce pracować w żadnym portugalskim klubie, nie chcę żyć w Portugalii, ale jestem Portugalczykiem, który chciałby zrobić dla kraju coś wielkiego.
Na początku przeczytaliśmy, co na pana temat sądzi Robinson. Ci, którzy są w pańskim otoczeniu, mówią, że jest pan ciepły. Jednak w wielu miejscach mówi się, że jest pan człowiekiem trudnym, niedostępnym, drażliwym. Jak reaguje pan na takie opinie?
Po pierwsze, nie czytam za wiele tego, co o mnie mówią. Óscar [Ribó, odpowiedzialny za kontakty z prasą Mourinho i Realu Madryt, obecny przy wywiadzie] jest świadkiem, że codziennie chcę od niego SMS z przeglądem prasy, ponieważ nie czytam periodyków ani nie oglądam telewizji, używam jej tylko do oglądania meczów, tych, które chcę lub tych, które muszę obejrzeć. To taka ochrona dla mojej stabilizacji osobistej. Jeśli przychodzi bliska mi osoba i mówi o mnie źle, to generuje problem, ponieważ oznacza, że coś jest źle, ze mną lub z tą osobą. Kiedy źle mówi o mnie osoba, której nie znam, to nie uważam tego za problem. Futbol dał mi tak wiele dobrych rzeczy, że ma pełne prawo dać jakieś złe.
Jaka jest ta zła strona?
Złą rzeczą jest całkowita utrata mojej prywatności. Wszyscy mnie znają, rozmawiają o mnie, nie mogę spokojnie przejść ulicą, nie mogę pospacerować z moimi dziećmi, z żoną, z rodziną, nie mogę spokojnie podróżować. I muszę czytać, kiedy czytam, wiele kłamstw na mój temat.
Co najbardziej panu przeszkadza?
Kłamstwa. Poza piłką jestem całkowicie innym człowiekiem. Jeśli w piłce ryzykuję wszystko, to ryzykuję w formie liderowania, ryzykuję w sposobie komunikacji, relacjach z prasą... ryzykuję dużo z drużyną, było to widać nie raz... W życiu osobistym, bez wątpienia, jestem zupełnie inny: nie ryzykuję w ogóle, jestem wycofany, nie inwestuję ekonomicznie. Nie ryzykuję ani jednym z moich euro. Jestem człowiekiem wycofanym, nie lubię życia społecznego, w ogóle. I kłamstwa... Najbardziej ich nie lubię. Niedawno pisano, że na wakacjach w Kenii skontaktowałem się z szamanem! Kto to wymyślił!
Również mówią, że lubi pan czytać, słuchać muzyki...
Popatrz, ludzie widzą Mourinho przez dziewięćdziesiąt minut, na boisku, przed meczem i po meczu, na konferencjach prasowych. Ten Mourinho rozgrywa mecz. Trudno jest dostrzec Mourinho, który już nie rozgrywa meczu. W czasie meczu jestem na nogach dziewięćdziesiąt minut, rozmawiam z moimi graczami, przeciwnikami, sędziami... Gram swój mecz, nie robię teatru, pracuję. Konferencje prasowe to część pracy. Ludzie znają mnie pracującego. Ten wywiad, którego teraz udzielam, nie wiem czy kiedyś się powtórzy, w czasie sezonu rzadko udzielam wywiadów, nigdy nie chodzę do telewizji, otwarcie mojego domu jest niemożliwe, zatrzymanie się na ulicy na rozmowę z kibicami jest bardzo trudne... Chciałbym odwiedzić peńę mojego klubu, ale już mi powiedziano, że jest ich tyle, że musiałbym odwiedzić wszystkie, więc nie mogę spotkać się z żadną... Więc Mourinho nie zna tak naprawdę nikt. Zna mnie rodzina, przyjaciele i ci, którzy poznali mnie naprawdę.
Pozwoli pan, że na moment wejdziemy do pańskiego domu. Jakie czyta pan książki?
Lubię Gabriela Garcíę Márqueza, ale mam mało czasu na czytanie. Dużo pracuję i kiedy wracam do domu, wolę przebywać z bliskimi. Nie mogę być takim egoistą i żądać własnej przestrzeni. Muszę robić rzeczy, które będą im się podobały, obejrzeć film, który podoba się mojej żonie, pójść do kina i obejrzeć film, który podoba się moim dzieciom... Któregoś dnia byliśmy w Madrycie, umierałem ze zmęczenia, ale dzieci chciały iść do Parku Rozrywki. Więc kierunek Park Rozrywki...
Co sprawia, że się pan uśmiecha?
W domu śmieję się bardzo dużo, w pracy także. Również wygrywanie sprawia, że się uśmiecham.
Zakończymy spotkanie słowami innego poety, Rudyarda Kiplinga, który w swoim wierszu "If" ostrzega przed dwoma oszustami: zwycięstwem i porażką. Uważa pan tak samo, że to miecze obosieczne?
Pewnego razu myślałem, po porażce, że są dobre strony: nie powinienem być smutny, bo w drugiej szatni są bardzo szczęśliwi ludzie. Jednak, żeby tak myśleć, trzeba przegrać wiele razy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze