Historyczne mecze Realu Madryt - część 8.
Świętujemy wielką rocznicę
Przychylając się do Waszych, drodzy Czytelnicy, próśb, reaktywujemy cykl „Historyczne mecze Realu Madryt”. Okazja nie byle jaka, dziś bowiem przypada rocznica… Wiecie czego?
Okej, wszyscy już sprawdzili w kalendarium, a kto nie sprawdził, temu oznajmiamy: dziś przypada rocznica najbardziej emocjonującego meczu w historii Ligi/Pucharu Mistrzów i jednego z najbardziej emocjonujących w historii futbolu w ogóle. Dokładnie pół wieku temu Real Madryt po raz piąty z rzędu został najlepszą drużyną klubową Europy, pokonując w Glasgow frankfurcki Eintracht. Z tej okazji – oraz na otarcie łez po przegranej walce o mistrzostwo – przypomnimy Wam te piękne chwile.
Droga do finału
Droga do finału była na miarę wieńczącego ją spotkania. W 1/16 (podobnie jak poprzednio) zwolnieni byliśmy z walki o awans. Upiekło się też Eintrachtowi, którym mistrz Finlandii oddał awans walkowerem. W następnej rundzie trafiliśmy na pogromców naszych rodaków z Łódzkiego Klubu Sportowego, czyli reprezentującą Luksemburg drużynę Jeunesse Esch. W tamtych czasach była to niezła ekipa i gdyby trafiła na, powiedzmy, Duńczyków, Szwajcarów, Szwedów, mogłaby myśleć o awansie, ale z Los Blancos nie mieli szans i już po pierwszym meczu sprawa awansu była przesądzona – nie można inaczej interpretować wyniku 7:0. Hat-trick Puskása, dwa gole Herrery oraz po jednym Di Stéfano i Mateosa (co ciekawe, cztery dni później wygraliśmy 7:0 także z Osasuną w La Liga) i w uroczym miasteczku Esch-sur-Alzette można było oszczędzać się na spotkanie ligowe z Sevillą. Wskutek tego Jeunesse strzelił nam aż dwa gole, ale my, choć graliśmy na pół gwizdka, zdobyliśmy pięć. Co ciekawe, wszystkie siedem bramek padło w pierwszych trzydziestu minutach. Gospodarze w ciągu kwadransa dwukrotnie obejmowali prowadzenie, lecz i my dwukrotnie wyrównywaliśmy, a po bramce Mateosa na 2:2 od razu podwyższył Di Stéfano. Po dziesięciu minutach względnego spokoju wynik ustalili Puskás i ponownie Mateos.
W ćwierćfinale trafiliśmy na mistrza kraju nad Sekwaną – Olympique Gymnaste Club Nice. Gdy rozgrywaliśmy pierwszy mecz, w Nicei, było tuż po 20. kolejce La Liga. Królewscy zajmowali pierwsze miejsce w tabeli, z trzema punktami przewagi nad Barceloną. Nicea nie okazała się nazbyt gościnnym miastem – gospodarze wygrali, ale wynik 3:2 dla Les Aiglons nie przekreślał szans Los Blancos. Jednak po raz pierwszy w historii występów w europejskich pucharach Real Madryt roztrwonił dwubramkową przewagę, którą w ciągu pół godziny uzyskali Jesús Herrera i Héctor Rial. Zniwelował ją, a następnie dał prowadzeni swojej ekipie jeden piłkarz: Victor Nurenberg, reprezentant... Luksemburga. Rewanż w Madrycie nie pozostawił jednak wątpliwości, kto jest najlepszą drużyną Europy. OGC Nice został zmieciony z powierzchni murawy i choć wynik ostatecznie osiągnął „tylko” 4:0, dominacja Królewskich była niepodważalna.
W pozostałych ćwierćfinałach FC Barcelona (w tamtych czasach: CF Barcelona) gładko pokonał Wolverhampton Wanderers, Sparta Rotterdam w trójmeczu uległa Rangersom, Eintracht zaś wyeliminował Wiener Sport-Club. Niemcy trafili potem na Szkotów, z którymi wygrali dwa razy, tenisowym 6:1 i 6:3, niwecząc ich marzenia na udział w finale we własnym mieście (oj, wiemy, jak to boli…), a w drugiej parze trafili na siebie najwięksi rywale w hiszpańskim futbolu – Madryt i Barcelona. Półfinał zaplanowano na 21 i 27 kwietnia.
Był to późny termin, już po zakończeniu ligi, której ostatnią, trzydziestą kolejkę rozegrano 17 kwietnia. Do 25. rundy utrzymywaliśmy się na prowadzeniu, z przewagą dwóch punktów nad Dumą Katalonii. W 26. kolejce rozgrywany zaś był El Clásico, a remis w nim oznaczałby praktycznie mistrzostwo, bo do końca sezonu graliśmy już tylko z drużynami w dna tabeli i faktycznie zaliczyliśmy komplet zwycięstw. Niestety, na swoim stadionie górą była Barcelona. Dla podopiecznych Helenia Herrery trafili Sándor Kocsis, Eulogio Martínez i Ramón Villaverde, dla nas zaś tylko Di Stéfano, co znaczyło, że musieliśmy czekać na potknięcie Blaugrany w ostatnich kolejkach, a gdy nie nadeszło, tytuł mistrzowski trafił do Katalonii.
Coś nam to przypomina, prawda? Pół wieku temu było o tyle lepiej, że w Pucharze Europy trafiła się okazja do rewanżu. Wykorzystaliśmy ją wybornie.
Przeciwnicy właściwie od początku byli bez szans. Przed pierwszym meczem, rozegranym w Madrycie, prezes Santiago Bernabéu powiedział piłkarzom wprost: „Bronicie, panowie, prestiżu klubu”, dodając jeszcze, że chce, aby zaprezentowali się tak, jak oczekują tego kibice, nie tylko Realu Madryt. Zárraga i koledzy wzięli to sobie do serca, spotkanie zakończyło się wynikiem nie przesądzającym co prawda o awansie, ale jednak stawiającym w uprzywilejowanej pozycji Los Blancos: trzy do jednego. Gole zdobywali najpierw Alfredo Di Stéfano i Ferenc Puskás, kontaktowego dla Katalończyków strzelił wspomniany już wyżej Martínez, a wynik ustalił w samej końcówce Don Alfredo. W rewanżu do przerwy prowadził Real Madryt po bramce Puskása. Dawało to gospodarzom jeszcze jako takie nadzieje na awans – by go uzyskać, musieli jednak strzelić cztery gole, albo chociaż trzy, by rozegrany zostać mógł mecz dodatkowy. Niestety (dla nich) piłkarze Miguela Muńoza nie dali im takiej szansy. Kiedy w 68. minucie Paco Gento podwyższył na 2:0, było po meczu, a drugi gol świętej pamięci Galopującego Majora dopełnił formalności. Trafienie Kocsisa z 89. minuty nikogo nie pocieszyło. Real Madryt był w finale. Dodajmy na marginesie, że spotkanie to sędziował Anglik, znany nam już pan Arthur Ellis.
Finał
Eintracht Frankfurt nie był wówczas drużyną potężną, nie miał w składzie stada gwiazd jak choćby Barcelona. Była to jednak drużyna solidna, jak to Niemcy, a do tego bardzo ofensywnie nastawiona, nawet jak na ówczesne warunki. Dlatego też eksperci przewidywali, iż finałowy mecz na Hampden Park obfitował będzie w gole – i nie pomylili się. Największą gwiazdą Eintrachtu był 34-letni wówczas Alfred Pfaff, kapitan zespołu, mistrz świata z roku 1954, ważnym zawodnikiem był już też młody pomocnik Dieter Lindner, który ostatecznie całą karierę spędził we Frankfurcie, rozgrywając w sumie 321 meczów i strzelając 54 gole.
Przed tym spotkaniem przemowa prezesa do piłkarzy była dłuższa, skupiała się na uczuciach kibiców. „Większość z was uczestniczyła w zdobywaniu czterech Pucharów Europy”, mówił Bernabéu. „Jeśli tej nocy zdobędziecie piąty, zamkniecie najpiękniejszy etap w historii Realu Madryt. Pomyślcie, że każdy z nas ma pięć palców i pięć zmysłów. Liczba pięć powinna być dla nas liczbą najważniejszą. Poza tym myślcie o radości, jaką odczują Hiszpanie, którzy przybyli tu z naszej ojczyzny, jak i ci, którzy spotykają się poza naszym krajem, pracując tam, jeśli uda wam się zatriumfować.”
Mecz sędziował „tambylec”, Szkot Alex Mowatt, na trybunach zgromadziła się zaś rekordowa liczba kibiców (żeby nie było wątpliwości, napiszmy słownie): sto dwadzieścia siedem tysięcy sześćset dwadzieścia jeden osób! Rozentuzjazmowany tłum zobaczył pierwszą bramkę w 18. minucie, a zdobył ją – dla Niemców – Richard Kress. Zapachniało małą sensacją, Eintracht przystępował bowiem do meczu skazywany na porażkę; jako underdogs, powiedzieliby Brytyjczycy.
Wszystko zaczęło wracać do normy dziewięć minut później po strzale Di Stéfano. Chwilę później ten sam zawodnik podwyższył na 2:1, a trzeciego gola dla Madrytu zdobył Puskás. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, ale jeśli pozwolilibyśmy sobie na nadmierne odprężenie, mogłoby się to skończyć podobnie jak w Nicei.
Nauczeni złym doświadczeniem, podopieczni pana Muńoza wciąż atakowali i po dziesięciu minutach drugiej połowy zdobyliśmy czwartego gola – z rzutu karnego egzekwowanego przez Puskása. Genialny Węgier skompletował hat-tricka po dokładnie godzinie gry, ale popis strzelecki zakończył dopiero w 71. minucie, podwyższając na 6:1. Ustanowił tym samym do dziś niepobity rekord: cztery gole w meczu finałowym któregokolwiek z europejskich pucharów.
To już był nokaut, nic nie mogło nam odebrać Pucharu, ale Niemcy, jak to Niemcy, chcieli jak najdrożej sprzedać skórę i walczyli o kolejne bramki. Erwin Stein pokonał Argentyńczyka Rogelia Domíngueza już po kilkunastu sekundach, ale chwilę później przyszła odpowiedź ze strony Di Stéfano. Wynik na 7:3 ustalił w 76. minucie tenże Stein. Gdy piłkarze czekali już spokojnie na końcowy gwizdek, po całym Hampden Park niosły się okrzyki "Campeones! Campeones!".
Po meczu
Spotkanie Realu Madryt z Eintrachtem wstrząsnęło piłkarskim światem. Okrzyknięto je wówczas najwspanialszym, najcudowniejszym, najgenialniejszym, naj, naj, naj meczem wszech czasów. Nagranie tego legendarnego dziś pojedynku służyło trenerom nie tylko jako materiał dydaktyczny dla nich samych, ale i jako materiał mobilizujący dla ich piłkarzy. Gra Realu Madryt stała się wzorem na długie lata, można by zaryzykować tezę, że echa tego meczu pobrzmiewają w taktyce największych drużyn po dzień dzisiejszy.
Puskás w tamtym spotkaniu ugruntował renomę jednego z najlepszych napastników świata, obok chyba tylko Pelégo, którego szczyt wybitności dopiero miał nadejść. Alfredo Di Stéfano zaś po raz kolejny pokazał się światu jako piłkarz kompletny. Wielu twierdzi, że jako napastnik sensu stricto ustępował Pelému czy Puskásowi, przyjmijmy więc taką interpretację, ale jeśli rozpatrzymy go jako piłkarza „po prostu”, zobaczymy, że był zawodnikiem kompletnym, czy może raczej: absolutnym. Niby wszyscy już wówczas to wiedzieli, Real Madryt miał w końcu na koncie cztery poprzednie Puchary Europy, ale dopiero teraz Don Alfredo dowiódł tego całemu światu w sposób niepozostawiający wątpliwości. Pod względem wpływu na grę swojej drużyny dorównał mu być może dopiero Johan Cruijff.
Dodajmy jeszcze, że tryumf ten pozwolił nam zagrać o (i wygrać) pierwszy w historii Puchar Interkontynentalny, o czym opowiedzieliśmy Wam w jednej z poprzednich części cyklu.
Korzystałem z: Cien ańos de Leyenda Luisa Miguela Gonzáleza (ss. 113–116), artykułu Finał Pucharu Europy, który wzniecił rewolucję Kolegi Qrasa i własnych, wcześniejszych artykułów.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze