Trener rządzi
Felieton Phila Balla
Phil Ball jest pisarzem, autorem książek poświęconych hiszpańskiej piłce i felietonistą ESPN.
-----------------------
Niełatwo przypomnieć sobie tydzień, w którym tyle mówiłoby się o trenerach. Aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy piłkarze coś jeszcze znaczą. Mourinho to, Mourinho tamto. Skutki wyeliminowania Barcelony przez Inter widać wszędzie. W Hiszpanii mówi się jednak przede wszystkim o Mourinho, który potwierdził, że jest odpowiednim kandydatem na trenera Realu Madryt.
Zademonstrował swą wersję anticule, tańcząc dziko na murawie Camp Nou, omal nie wdając się w bijatykę z bramkarzem Barcelony oraz sprawiając przyjemność el presidente Realu Madryt, który nie musi się już martwić o skład finału Ligi Mistrzów i jego zwycięzcę.
Czy Pérez naprawdę chce Mourinho, czy chce go raczej madrycka prasa, mająca dość smutasa Pellegriniego, zakochana w gierkach słownych i poczuciu humoru Portugalczyka? Czy ma nastąpić wzrost niesnasek na linii Real - Barcelona do rozmiarów niespotykanych, czy lepiej jest utrzymać obecny, bardziej dostojny wizerunek klubu, pozbawiony obecności prowokatorów w szatni? Czy Mourinho i Jorge Valdano znaleźliby wspólny język? Ile władzy chciałby otrzymać Portugalczyk?
Można przypuszczać, że Valdano traktuje Mourinho z bezpiecznym szacunkiem, jest zainteresowany umiejętnościami zarządzania ludźmi prezentowanymi przez Portugalczyka i sposobem, w jaki buduje z obejmowanych zespołów zwarte grupy bojowe. Valdano jest zarazem podejrzliwy w kwestii ego Portugalczyka i jego poczucia bezwzględnej misji. Valdano nie jest także fanem catenaccio. W sumie nie jest to również styl Mourinho, jednak dzieli on duchowe porozumienie z Fabio Capello - najpierw solidność w defensywie, potem futbol. A takie podejście sprowadziło przecież na Włocha kłopoty podczas pracy przy Concha Espina.
W Realu Madryt nie może być nikogo większego od samego Realu Madryt. Od trenera oczekuje się, że uklęknie przed historią klubu, podziękuje szefom za zatrudnienie, będzie robił to, co mu każą i wygrywał Puchary. Mourinho zbytnio polega na sobie, aby na to przystać. Wprawdzie prasa miałaby używanie - ten sezon jest dla niej wyjątkowo ubogi - ja jednak Portugalczyka w Madrycie nie widzę. Ostatnie spekulacje mówią o Mourinho zabierającym do Realu Lamparda i Téveza. Jeżeli w nie uwierzycie, uwierzycie we wszystko.
W kwestii wyeliminowania Barcelony uwaga mediów skupiła się na taktycznej porażce Guardioli w starciu z Mourinho. Nie podzielam tego poglądu. Owszem, Barcelona nie była tak żwawa jak dawniej i nie potrafiła zaskoczyć rywala zmianami kierunków ataku i rozmaitością poczynań ofensywnych. Kluczowe było jednak dość absurdalne usunięcie z placu gry Thiago Motty. To była decyzja, która rozwiązała wszelkie taktyczne wątpliwości, jakie mógł mieć Mourinho, prawdziwy prezent dla Portugalczyka. Zrobił więc to, na czym zna się na najlepiej - parkujemy autobus i porzucamy myśli o ataku.
Jak powiedział kiedyś słynny trener Interu (i Barcelony - przyp. red.), Helenio Herrera, "w dziesięciu gra się łatwiej". I rzeczywiście, było łatwiej. Czy świadczy to jednak o taktycznym triumfie nad Guardiolą i domniemanym przekonaniu w Realu Madryt, że Jose to właściwy człowiek dla tego klubu? Świadczy to raczej o dyscyplinie, zawziętości i poświęceniu zawodników. Owszem, pod kątem gry defensywnej oglądało się mecz pasjonująco, jednak komentatorzy zbytnio się Jose Mourinho ekscytują. Jestem przekonany, podobnie jak mój przyjaciel barman, kibic Barcelony, że drużyna z Katalonii dałaby radę awansować, gdyby siły Interu na murawie przez cały mecz liczyły jedenastu zawodników.
A co się murawy tyczy, cóż to za pomysł z uruchomieniem zraszaczy tuż po meczu? Jeśli Barcelona chce tracić sympatię i przychylność, robi to świetnie. Najlepsza rzecz w piłce nożnej to być godnym rywalem. Najgorsza, to nie wiedzieć, jak pogodzić się z porażką. Kto jest odpowiedzialny za włączenie zraszaczy i czy nakaz przyszedł z góry? To trzeba wyjaśnić. Gdybym był Joanem Laportą, chciałbym znać nazwisko winnego. Fakt, że nie zadał tego pytania, jeszcze mocniej pogarsza jego reputację. To była jedna z najbardziej żałosnych rzeczy w futbolu, jakie widziałem przez czterdzieści lat kibicowania. Można nie lubić przeciwnika, lecz zachowanie godności w porażce jest rzeczą fundamentalną.
W lidze Barcelona powróciła stylowo, dyscypliną i zawziętością w swoim wydaniu pokonała na wyjeździe Villarreal 4:1, w potencjalnie niebezpiecznym meczu. Real po raz kolejny w tym sezonie odrobił straty, "ukradł" zwycięstwo nad Osasuną na dwie minuty przed końcem spotkania. Rywalizacja o mistrza zabiera dech w piersiach, Real będzie czekał na wynik wyjazdowej konfrontacji Barcelony z Sevillą w przyszły weekend. No chyba że sam potknie się w środę na Majorce.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze