Advertisement
Menu
/ Maciek Hypś

Mecz o mistrzostwo

Sobota, godzina 22.00

Efektowna wygrana nad Arsenalem przyniosła Dumie Katalonii dwojaki pożytek. Pierwszy aspekt jest oczywisty: awans. Ale istnieje też drugi: zdmuchując w ten sposób londyńczyków, podopieczni Pepa Guardioli dali do myślenia Królewskim, czy też bardziej kolokwialnie mówiąc, po prostu ich postraszyli. Obecny Arsenal, zwłaszcza pozbawiony Cesca, nie jest co prawda drużyną wybitną, ale przecież silniejszy od takiego Athleticu, z którym Barça też wygrała 4:1.

Barcelona może sobie straszyć, na zdrowie, ważne jednak, aby Los Blancos się nie ulękli. Kiepskie nastawienie psychiczne przed meczem z, dajmy na to, Realem Valladolid nie ma większego znaczenia, różnica umiejętności jest bowiem na tyle duża, że zawsze jakoś uda się wymęczyć te trzy punkty. Lecz wymęczenie czegokolwiek z Barceloną zasadniczo nie wchodzi w grę. A już na pewno żadna z drużyn absolutnie nie może liczyć na samo tylko szczęście.

Wielkie nadzieje

Ustawienie taktyczne drużyny ze stolicy widzimy w następujący sposób: 4-2-3-1.

W bramce oczywiście Iker Casillas. Jakiś czas temu był to najlepszy bramkarz świata (albo jeden z trzech najlepszych – nie możemy, my, autorzy niniejszego artykułu, dojść do porozumienia), ale obecnie można o nim napisać tylko tyle, że jest jednym z czołowych zawodników na tej pozycji. W obecnym sezonie prezentuje poziom znacznie niższy od tego, do którego przyzwyczaił kibiców. Jeszcze nie tak dawno puszczał tylko to, co ewidentnie puścić musiał, a czasem nawet jak musiał – to nie puszczał. Teraz nie dość, że puszcza nawet zwykłe strzały, to jeszcze zaczął popełniać błędy, do tej pory zarezerwowane dla jego średniej klasy obrońców. I chociaż ciągle zalicza się do światowej czołówki, to z pewnością nie można na nim opierać już całej defensywy i liczyć, że obroni wszystkie strzały (albo wystarczającą większość) oddane przez drużynę z Katalonii. A są w niej piłkarze, którzy strzelać lubią i potrafią (o czym niżej).

Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego – typu kontuzja na rozgrzewce – formacja obrony powinna zaprezentować się w składzie: Sergio Ramos po prawej, Raúl Albiol i Ezequiel Garay na środku oraz Álvaro Arbeloa z lewej. Największą słabością jest ciągły brak Pepego. Defensywa Królewskich zdążyła się już jako tako przyzwyczaić do jego absencji, ale jest to mimo wszystko absencja stopera, który odkąd zadomowił się w drużynie, poza nielicznymi przypadkami (faule z Getafe) grał dobrze lub lepiej. Wyżej rozpisana defensywa prezentuje się przyzwoicie, lecz ma także słabe strony, o których mogliśmy przekonać się w meczach przeciwko Milanowi, Sevilli czy Lyonowi, a także kilku innych, których Madryt wprawdzie nie przegrał, ale była to zasługa wyłącznie graczy z przednich formacji, którzy potrafili strzelić więcej goli niż ich koledzy z tyłu zawalili (można by rzec, iż to powrót do tradycji).

Plusem madryckiej obrony jest ofensywna gra Ramosa i jego użyteczność przy stałych fragmentach gry – co pokazał choćby w ostatnim meczu z Barceloną na Bernabéu. Nie pozwólmy jednak, by „plusy dodatnie” przysłoniły nam „plusy ujemne”. Do tych zaliczamy pewne niezrównoważenie tegoż Ramosa, co objawia się częstymi faulami i kartkami oraz dziwne niekiedy – i często nieskuteczne – sposoby na zatrzymanie piłki lub napastnika. W tym roku będzie miał jednak łatwiejsze zadanie niż ostatnio, kiedy próbował zatrzymać będącego wówczas w znakomitej formie Henry’ego. Francuz jest teraz w słabszej dyspozycji, a i zastępujący go Pedro nie gra jeszcze na najwyższym poziomie, choć namieszać potrafi. Uwaga o kartkach tyczy się także Albiola, który łapał je masowo w poprzednim klubie i po przejściu do stolicy się to nie zmieniło. Garay nie wyróżnia się niczym – ot typowy, solidny ligowy obrońca. Podobnie jak Arbeloa, który chyba na dobre wygryzł Marcelo z pozycji lewego defensora. Jest odeń słabszy w ataku (jak i od Ramosa po drugiej stronie), ale za to znacznie solidniejszy w obronie. A ta pozycja będzie akurat w najbliższym meczu newralgiczna: grający tam będzie miał za zadanie powstrzymać (a przynajmniej próbować) duet Alves–Messi.

Zestawienie dwóch defensywnych pomocników ulega częstym zmianom. Oprócz Xabiego Alonso trudno powiedzieć, żeby któryś z pozostałych zawodników miał dominującą pozycję. W zależności od sytuacji mogą tam grać Lassana Diara, Mahamadou Diarra, Fernando Gago czy nawet Esteban Granero lub Guti. Żaden jednak nie dorównuje legendarnemu Claude'owi Makélélému. W zeszłym sezonie wydawało się, że bliski tego jest Lass, jednak teraz zachwytów nad nim nie słychać. Nie wspominając już o tym, że jego ostatnie występy przeciw Messiemu – w lidze i w kadrze – nie wyglądały zbyt przekonująco. Alonso i Gago to defensywni pomocnicy o zupełnie innej charakterystyce, o pozostałych nie wspominając. Tak jak w przypadku obrońców, i tu wydawać by się mogło, że Królewscy dysponują zawodnikami na światowym poziomie. W praktyce jednak zaliczyć do takich możemy tylko Alonso, ale i on nie jest w obronie tak skuteczny jak powinien być typowy „przecinak”. A ich zadaniem będzie powstrzymanie przed kreowaniem akcji zaczepnych dwóch „generałów” Barçy – Xaviego i Iniesty.

Od wielu lat Los Blancos nie mogą się dorobić lewoskrzydłowego z prawdziwego zdarzenia. W zamierzchłych czasach byli Sávio i Santiago Solari, a przede wszystkim najlepszy „skrzydłowy” jaki mógł się trafić – Roberto Carlos, który z powodzeniem wypełniał całą lewą stronę w taktyce madryckiego klubu. Później nieco po lewej miał grać Zinedine Zidane, ale wiadomo, ze to był tylko taktyczny schemat, którego Francuz trzymać się nie musiał i nie zamierzał. W ostatnich latach grali tam, czy też raczej grywali, Robinho z Robbenem – żadnego już nie ma, a Real Madryt znów gra bez lewego pomocnika.

Dlatego przed dwójką pivotów grać będzie zapewne tercet: Rafael van der Vaart, Guti i Cristiano Ronaldo. Gdyby Kaká był gotów do gry, pewnie on zająłby jedno miejsce w podstawowym składzie – chociaż raczej za nazwisko i kryjące się w nim umiejętności, niż z powodu faktycznej dyspozycji, bo ta ostatnio jest co najwyżej przeciętna. Guti, jak to Guti, raz zagra dobrze, potem dwa razy źle – trudno przewidzieć, jak będzie teraz. Może serwować wspaniałe podania, zamieniające się w asysty, albo być przez cały mecz niewidoczny, aby później dostać dwie żółte kartki za dyskusje z arbitrem. Van der Vaart od kiedy zyskał zaufanie trenera, gra coraz lepiej i dochodzi do świetnej dyspozycji znanej z HSV; nie strzela co prawda aż tylu goli, ale wynika to z ustawienia taktycznego.

No i Cristiano Ronaldo. Czy jest lepszy od Messiego? Całościowo – trudno orzec. W gruncie rzeczy będziemy mogli to ocenić dopiero wtedy, gdy obaj ci niewątpliwie wybitni zawodnicy będą się szykowali do zawieszenia korków na kołku. Wtedy będzie można się przyjrzeć kilkunastu minionym sezonom i zacząć analizować (a nazywanie któregokolwiek najlepszym piłkarzem w historii to już w ogóle kolosalne nieporozumienie). Na chwilę obecną jednak to mały Argentyńczyk jest najlepszym piłkarzem świata. Ostatni dowód na to otrzymaliśmy w meczu z Arsenalem – wielka szkoda, że Cristiano nie potrafił dokonać tej samej sztuki i w pojedynkę zapewnić Królewskim wygranej w rewanżowym meczu z Lyonem.

Portugalczyk jest „tylko” najlepszym graczem Realu Madryt, ale przecież graczem fantastycznym, który w każdej chwili może rozstrzygnąć wynik spotkania. Szczególnie jeśli da mu się okazję wykonywania rzutów wolnych.

No i wreszcie na szpicy ataku ujrzymy Gonzala Higuaína. Nie ma innego wyjścia. Raúl, który pierwszego gola Barcelonie strzelił piętnaście lat temu, nie jest od dłuższego już czasu w formie, która upoważniałby do myślenia o nim jako o podstawowym napastniku. Chociaż nie da się zaprzeczyć, że kilka goli w tym sezonie zdobył, a wraz z nimi – kilka punktów dla swojej drużyny. W podobnej sytuacji jak el Siete jest Karim Benzema, z tą jednak różnicą, że nie stoi za nim mendel lat doświadczeń i cała legenda, a jedynie wielkie oczekiwania spowodowane kwotą, za jaką przeszedł do Madrytu. Póki co całkowicie nie spełnia pokładanych w nim nadziei, a jego rolę mogliby z powodzeniem odgrywać wychowankowie – Roberto Soldado choćby – gdyby wcześniej nie zostali sprzedani, jako niespełniający podstawowego wymogu – dużej wartości marketingowej.

Cała drużyna Realu Madryt jest trochę jak Benzema: jest bardzo dobra, ma potencjał i chęci, jednak nie spełniła pokładanych w niej nadziei. O ile w lidze hiszpańskiej radzi sobie doskonale, to jest to bardziej spowodowane słabością całej reszty – poza Barçą oczywiście – ligi. Na ten fakt narzekają zresztą wszyscy, z kibicami i włodarzami obu klubów na czele. Tu zresztą tkwi zapewne jedna z przyczyn porażki z Lyonem: do świadomości Los Blancos nie przebiła się informacja, że istnieją jakieś inne poza Barceloną kluby, które mogą podjąć z nimi skuteczną walkę.

Mes(si) que un club

Tu żadnego zaskoczenia w ustawieniu być nie może, zobaczymy standardowe barcelońskie 4-3-3.

Bramki strzegł będzie oczywiście Víctor Valdés. Nie wdawajmy się już w polemiki o wyższości Casillasa. Widać, że golkiper ze stolicy Katalonii z roku na rok staje się lepszy i tak jak kiedyś upatrywano w jego zagraniach główne zagrożenie dla własnej bramki, tak teraz często ratuje ją po błędach obrońców, a szczególnie dobrze radzi sobie w sytuacjach jeden na jednego. Napastnicy sami w niego strzelają – zgoda, ale to dlatego, że sam wcześniej potrafił się dobrze ustawić. Ma także, podobnie jak Casillas, świetny refleks. Ciągle jednak zdarzają mu się błędy w ustawieniu i przy wyjściach do stałych fragmentów. Barcelona kilkukrotnie traciła gole w ten sposób – czy to po rogach, czy rzutach wolnych, pośrednich czy bezpośrednich. Szansa dla Królewskich? Bez wątpienia.

Przed Valdésem gra czwórka: Dani Alves, Carles Puyol, Gerard Piqué i albo Éric Abidal, albo Maxwell. Jeszcze nie tak dawno temu co do lewego obrońcy nie było pewności, ponieważ niby Francuz jest kontuzjowany i teoretycznie nie powinien grać, ale przecież Rooney też nie miał grać z Bayernem. Medycyna sportowa potrafi czynić cuda, a obecność dobrze dysponowanego Abidala byłaby dla Królewskich groźniejsza. Jednak Maxwell też gra zaskakująco dobrze i często uczestniczy w akcjach ofensywnych. Podobnie jak w drużynie z Madrytu, także w Barcelonie pozycja lewego obrońcy będzie kluczowa, przecież to właśnie on będzie musiał zatrzymać Cristiano Ronaldo, a w defensywie lepiej spisuje się Abidal. Tymczasem jego potwierdzona już nieobecność będzie kolejnym argumentem na korzyść gospodarzy.

Na drugiej stronie obrony niezmordowany Alves będzie wykonywał typową dla siebie robotę: biegał, biegał i biegał. W obronie, w ataku, wszędzie, gdzie będzie to konieczne, swoimi obiegami i dośrodkowaniami będzie starał się tworzyć zagrożenie pod bramką przeciwnika, będzie walczył, faulował i wymuszał faule, czasem może wykona nawet groźny rzut wolny – jest to po prostu kompletny prawy obrońca. Na środku Puyol z Piquém, o których nie warto pisać nic więcej ponad to, że są obecnie najlepszą na świecie parą środkowych obrońców – skuteczni w obronie, ale potrafiący też rozegrać piłkę czy strzelić gola, o czym Madryt miał już okazję się przekonać.

Trójkę pomocników stanowić będą Xavi, Andrés Iniesta i ktoś z dwójki Yaya Touré–Sergio Busquets. O ile pierwszej dwójki nie trzeba przedstawić – poprowadzili Barcelonę do niejednego tytułu, mieli też udział w zdobyciu przez Hiszpanię Mistrzostwa Europy – o tyle kwestia defensywnego pomocnika jest bardziej skomplikowana. Touré jest lepszy w robocie typowej dla defensywnego pomocnika, nie popełnia tak charakterystycznych ostatnio dla młodziana błędów, które kilka razy spowodowały stratę gola (lub przynajmniej duże zagrożenie pod bramką Valdésa). W dobrej dyspozycji jest prawie nie do przejścia, a i w ofensywie potrafi pokazać kilka ciekawych zagrań. Przewagą Busquetsa jest natomiast lepsza gra do przodu, umiejętność jako takiego zastąpienia Xaviego lub Iniesty na rozegraniu oraz to, że jest wychowankiem i pupilem Guardioli – to on go odkrył i wprowadził do drużyny na początku poprzedniego sezonu, to pod jego opieką stał się graczem na tyle dobrym, że znalazł uznanie w oczach Vicentego del Bosque.

Trudno powiedzieć, co przeważy szalę, my jednak, gdybyśmy byli Guardiolą, postawilibyśmy na Tourégo. Ewentualnie można by rozważyć wystawienie Yayi jako defensywnego pomocnika, przed nim Xaviego i Busquetsa, a Iniesty na lewym skrzydle.

W ataku zapewne ujrzymy Lionela Messiego i… Chcieliśmy już pisać, że Zlatana Ibrahimovicia, ale jak w Madrycie zabraknie Kaki, tak w Barcelonie Szweda, który zapewnił jej zwycięstwo nad Los Blancos w poprzednim meczu. Dlatego też tym bardziej prawdopodobny staje się wariant wyżej określony jako ewentualny, chociaż wcale niewykluczone, że pomoc zostanie w takiej postaci, jaką typowaliśmy wyżej, w ataku zaś obok Messiego zagrają Henry i Pedro. Ale czy Pep Guardiola zdecyduje się na ryzyko wystawienia słabego Francuza?

Jest to oczywiście gracz doświadczony, podobnie jak Raúl, wciąż też oferuje swojej drużynie nieprzeciętne umiejętności, ostatnio jakby uśpione, ale może właśnie ranga El Clásico byłaby czynnikiem, który by je pobudził? No i jest jeszcze Bojan Krkić. Naprawdę trudno coś przewidzieć, a Guardiola nieraz już udowodnił, że potrafi zaskoczyć nie tylko przeciwnika, ale i kibiców Barcelony.

No to co? – idziemy grać

Czy Barcelona to w tej chwili najlepsza drużyna świata? Prawdopodobnie tak. W lidze hiszpańskiej Duma Katalonii radzi sobie bliźniaczo podobnie do Realu Madryt, ale dojście po raz kolejny do półfinału Ligi Mistrzów po uprzednim wygraniu z takimi drużynami jak Inter, Stuttgart czy wreszcie Arsenal oraz zwycięstwo z Królewskimi w rundzie jesiennej pozwalają wskazać na Barcelonę jako na faworyta Gran Derbi – nieznacznego, ale faworyta. Real Madryt jest jednak najtrudniejszym przeciwnikiem Barcelony spośród wszystkich, którzy pozostali jej do końca sezonu (także tych w Champions League). A uroda Derbów Hiszpanii jest taka, że wyniku nie da się przewidzieć. Historia zna już wszystkie możliwe sytuacje, nawet takie, że każda drużyna zaliczała po wygranej, ale na wyjeździe. Tutaj nie pomogą żadne wróżby ani symulacje.

Oczy świata – tej jego części, która nie kibicuje szczególnie żadnemu z zainteresowanych klubów – zwrócone będą na Cristiano Ronaldo i Messiego. Jak poradzą sobie ci dwaj wybitni zawodnicy? Czy Portugalczyk znów zachwyci wybitnym dryblingiem? A Argentyńczyk? Czy również postawi na drybling, czy może całkowicie podporządkuje swoje nieprzeciętne umiejętności drużynie? Czy Víctor Valdés poda piłkę wprost pod nogi Higuaína? To wszystko pytania pomocnicze, prowadzące do odpowiedzi na to jedno, najważniejsze: kto wygra? A trzeba pamiętać, że wygrana w sobotę będzie w dużej mierze decydująca w walce o tytuł mistrzowski.

Oczywiście będzie jeszcze sporo okazji, by przegrać czy zremisować, ale drużyna, która wygra ten wielki pojedynek, zyska komfort psychiczny: będzie jej wolno stracić punkty. Przegrany będzie musiał kroczyć od zwycięstwa do zwycięstwa, by zachować szansę na odzyskanie pozycji lidera. Marne szanse, dodajmy.

A na koniec jeszcze tradycyjnie coś na poprawę humoru.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!