Czy telewizja ma dobry wpływ na rozwój futbolu?
Felieton Jonathana Wilsona
Nie jest winą Cristiano Ronaldo, że telewizja pokazuje jego triki bez pokazania ich sensu.
Jonathan Wilson jest felietonistą brytyjskiego The Guardian i autorem książek poświęconych taktyce w futbolu.
----------------
Telewizja jest demiurgiem futbolu. W zależności od punktu widzenia, przyniosła Premier League wielkie pieniądze, dzięki czemu liga angielska stała się jedną z dwóch najsilniejszych na świecie, albo tak nierówno te pieniądze podzieliła, że walka o tytuł mistrzowski stała się procesją zawsze tych samych kilku zespołów. W każdym razie telewizja ustala ekonomiczne warunki gry i dyktuje rytm piłkarskiego tygodnia.
Powiecie, że piszę o rzeczach oczywistych. Rzadko jednak poruszamy temat telewizji jako medium potrafiącego kształtować piłkę nożną i wpływać na jej rozwój. Niekoniecznie w dobry sposób. Brzmi mało prawdopodobnie? Jeżeli dwaj z najbardziej cenionych piłkarskich myślicieli, Jorge Valdano i Arrigo Sacchi, zgadzają się z tą teorią, coś musi być na rzeczy. A ich warto słuchać.
Zabijanie "pauzy".
Od czasu powstania piłki nożnej słychać narzekania na aspekt szybkości w grze, na to, że gra jest zbyt szybka. W latach pięćdziesiątych austriacki dziennikarz Willy Meisl ukuł termin "fetyszyzacja szybkości", która zastępuje umiejętności, na jakich gra w piłkę nożną opierała się wcześniej. To nie wszystko, gra będzie prawdopodobnie jeszcze szybsza. Obecny trener Manchesteru City, Roberto Mancini, mówił na ostatniej konferencji trenerów w Belgradzie o osiągnięciu granic możliwości w edukacji taktycznej piłkarzy. Włoch uważa, że na tym polu nie da się już wiele więcej zrobić. Natomiast możliwości fizyczne piłkarzy dopiero zaczynamy poznawać i stopniowo przesuwać do przodu.
Dla Jorge Valdano szybkość gry niekoniecznie musi się bezpośrednio wiązać z kondycją fizyczną zawodników czy wpływem odpowiedniej diety na ich wyczyny na boisku. "Słyszałem kiedyś wypowiedź Amilcara Brusy, trenera boksera Carlosa Monzóna. Brusa tłumaczył, że jeżeli walka boksera pokazywana jest w telewizji, ten musi zadawać jak najwięcej ciosów, obojętnie gdzie wylądują. To z powodu wymagań telewizji - zawsze musisz być aktywny, zawsze w ruchu. Tak samo jest w piłce nożnej. Gra stała się bardziej intensywna niż potrzeba. W Ameryce Południowej istniej pojęcie tak zwanej "pauzy" w futbolu. To moment zwolnienia, pewnej refleksji przed przeprowadzeniem ataku. Ta "pauza" jest wbudowana w proces gry, tak jak pauzy są nieodłącznym elementem muzyki. Muzyka ich potrzebuje, potrzebuje wzrostów i spadków napięcia. Problem polega na tym, że pojęcie "pauzy" w futbolu nie istnieje w języku telewizji. Spadek intensywności w grze podczas meczu jest przez wielu widziany jako okazja do zmiany kanału, sprawdzenia, co dzieje się gdzie indziej. Dlatego gra staje się coraz szybsza, tego wymaga telewizja" - mówi Valdano.
Dyrektor generalny Realu Madryt jest futbolowym romantykiem. W kwestii rzeczonej "pauzy" podejście ma wręcz ewangeliczne. I ma sporo racji. To przecież komentatorzy telewizyjni, przeróżni eksperci, tworzą standardy narzekając, gdy gra jest przemyślana i wolniejsza. Ponieważ wygląda nudniej. W zamian za to dostajemy nieustanne bieganie i walkę piłkarzy aż trzeszczą kości. Hop i hura, świszczypały, jak to często wygląda w Premier League. Ta, tworzona przez dziennikarzy, "kultura oglądania" odbija się na rozwoju gry.
Zagrożenie jednego ujęcia.
Zapytajcie kogokolwiek o trzecią bramkę zdobytą przez Anglię w meczu z Holandią na Euro w 1996 roku. Każdy powie, jak wspaniale Teddy Sheringham zamarkował strzał, a następnie wystawił piłkę jak na tacy Alanowi Shearerowi, który pewnie uderzył obok Edwina van der Saara. W porządku, zachowanie Sheringhama pokazało, że wie co się obok niego dzieje, że potrafi grać niesamolubnie i dogrywać świetne piłki. Tylko że cała akcja rozpoczęła się o wiele wcześniej i od początku była błyskotliwa.
Piłkę przejął Tony Adams, po tym, jak nie opanował jej Roland de Boer. Pobiegł do przodu i oddał futbolówkę do Paula Gascoigne'a. Ten wymienił podania z Darrenem Andertonem i na drodze stanął mu Clarence Seedorf. Paul podeszwą buta zagrał piłkę do Steve'a McManamana i stworzył wolne pole do odegrania mu futbolówki. McManaman przepięknie przerzucił piłkę nad Reizigerem z powrotem do Gascoigne'a. Anglik odparł ataki Aarona Wintera, zaabsorbował uwagę Danny'ego Blinda i odegrał do Sheringhama. Resztę znamy.
Szkopuł w tym, że każde zagranie w tej akcji było świetne. Podanie wykonane przez McManamana było techniczną maestrią, zawierającą więcej kreatywności i wizji niż zagranie Sheringhama do Shearera. A jest zapomniane. Dlaczego? Ponieważ telewizja koncentruje się na jednym strzale. Tym przeliczanym na pieniądze. To naturalne, to zrozumiałe, powiecie, w końcu wykończenie akcji trwa tylko kilka sekund. A przecież równie ważne jest akcji zbudowanie, z tą "pauzą" a'la valdanista lub bez niej. Inaczej skończymy w jakiejś smutnej krainie, gdzie liczy się tylko wynik końcowy, a nie procesy, które do niego doprowadziły.
Jeszcze bardziej niebezpiecznym jest telewizyjny nałóg koncentrowania się na technicznym tricku jakiegoś zawodnika. Mowa, na przykład, o przekładankach Cristiano Ronaldo czy ruletach Zidane'a. Trick to dobra rzecz, zdecydowanie, ale musi mieć cel. Nie ma żadnego sensu wykonywanie tricku tylko po to, aby go pokazać. Telewizja, w krótkich powtórkach, usuwa kontekst wydarzenia i wtedy gubimy wiedzę, dlaczego zawodnik zagrał właśnie tak, a nie inaczej. Jaki był jego zamysł.
A jeżeli zawodnicy skupią się na samych sztuczkach technicznych kosztem gry samej w sobie? Jeżeli młodzi zawodnicy będą uczyć się przerzucać piłkę nad głową zamiast uczyć się istoty i różnorodności gry? Kiedyś miałem przeprowadzić wywiad z Samuelem Eto'o. Gdy go spotkałem, oglądał jakiś mecz ligowy odbywający się gdzieś na Bliskim Wschodzie. Zapytałem go, "kto gra?". Odpowiedział, że nie wie, ale mógłby oglądać każdy mecz, aby lepiej poznać futbol. Czy takie podejście jest już na wymarciu?
Skupienie się na technicznych trikach jest coraz bardziej powszechne, a programy takie, jak Street Striker Wayne'a Rooneya, tylko dolewają oliwy do ognia. Może dojść do sytuacji, w której boiska zapełnią wystawowe kucyki nie potrafiące dobrze podać albo pobiec jak trzeba i gdzie trzeba. Wszyscy młodzi zawodnicy powinni sobie zapamiętać przykład niejakiego Sonny'ego Pike'a. Dołączył do szkółki Ajaksu Amsterdam w 1996 roku, miał wtedy siedem lat. Potrafił wyczyniać cuda podbijając piłkę, ale w meczu ligowym nie kopnął jej już nigdy. A ogłaszano go największym angielskim talentem w historii.
Celebryci a futbol.
Arrigo Sacchi utrzymuje, iż ewolucji w taktyce w piłce nożnej nie było od lat 1989 - 1990, gdy prowadzony przez niego AC Milan dwukrotnie wygrał Puchar Europy. I mocno go to martwi. Włoch trochę przesadza, w końcu nikt już nie gra systemem 3-5-2, a popularne stało się ustawienie 4-2-3-1. Znika pozycja klasycznej "dziewiątki", coraz mniej jest klasycznych łowców bramek. Rację ma Sacchi w tym, że od jego czasów nikt tak bardzo nie zawierzył wybranemu systemowi.
Włoski trener, podobnie jak Walery Łobanowski, domagał się poświęcenia jednostki na rzecz zespołu, przemiany jednostek w jedno piłkarskie ciało. Zabierało to wiele godzin żmudnych i nudnych treningów. Z czasem jednak piłkarze godzili się wykonywać mało spektakularne prace na boisku dla dobra zespołu. To był największy sukces Sacchiego. Przekonać zawodników typu Marco van Basten i Ruud Gullit, aby własne ego poświęcili jednej drużynie.
Wydawałoby się to logiczne - postęp w zbieraniu danych podczas meczu, postęp w uzyskiwaniu szerokiego wachlarza statystyk, powinien prowadzić do powstawania coraz bardziej wyrafinowanych systemów gry. A nie prowadzi. Są dwa główne powody tej sytuacji. Po pierwsze, wzrosła ilość rozgrywanych w sezonie spotkań, co jest związane głównie z ekspansją Ligi Mistrzów. Skutkiem tego narodziła się potrzeba rotacji w składzie. Po drugie, piłkarze uzyskali w ostatnich latach zdecydowanie mocniejszą pozycję przy negocjowaniu kontraktów i zyskali na znaczeniu. Teraz, jeżeli nie akceptują wymogów stawianych przez trenera, mogą zmienić klub. Telewizja, jakżeby inaczej, odegrała znaczną rolę w obu przypadkach.
Rotacje powodują, że piłkarzom trudniej jest uzyskać taki stopień zrozumienia na boisku, jak miało to miejsce wcześniej. Kilkanaście lat temu wyjściowy skład drużyny praktycznie się nie zmieniał. Co najwyżej, pomiędzy jednym a drugim meczem, zachodziła jedna, dwie zmiany. Łatwiej jest uzyskać wzajemne zrozumienie w zachowaniu na boisku jedenastu zawodnikom wybranym z grupy szesnastu piłkarzy, niż z grupy wybranej z piłkarzy dwudziestu pięciu. Przynoszący sukcesy system powstaje po wielu miesiącach mozolnych ćwiczeń, niczego nie ma natychmiast.
W naszych czasach są piłkarze - celebryci o nadmuchanym ego, dysponujący sporą wolnością w kwestii opuszczenia klubu. I tu Sacchi widzi prawdziwy problem: "Teraźniejszy futbol polega na zarządzaniu osobowościami indywidualności, charakterami jednostek. I to dlatego tak wielu jest w piłce piłkarzy - specjalistów od wydzielonych zadań. Jednostka przesłoniła kolektyw. To oznaka słabości. To reakcja na wydarzenia, a nie generowanie wydarzeń, kreacja w futbolu."
Według Sacchiego to właśnie była główna wada polityki galacticos w Realu Madryt, gdzie Włoch pracował jako dyrektor sportowy od grudnia 2004 do grudnia 2005 roku. "Nie było żadnego projektu, wszystko polegało na wykorzystywaniu potencjału jednostek. Podam przykład: wiedzieliśmy że Zidane, Raúl i Figo nie będą wracać się do defensywy. Musieliśmy więc postawić przed czwórką obrońców jednego zawodnika, który będzie bronił. To jest futbol reakcyjny, wsteczny. Nie korzysta z prawdziwego potencjału piłkarzy, nie mnoży ich potencjału w grupie. A to w zasadzie jest cel taktyki - sprawić, aby umiejętności zebranych w zespole piłkarzy pomnożyły się w obrębie wybranej grupy tworząc całość.
"W mojej wizji futbolu tak zwany regista, czyli rozgrywający, to każdy, kto akurat posiada piłkę przy nodze. A co wtedy, gdy w drużynie masz Claude'a Makélélé? On tego nie potrafi. Tak, jest świetny w odzyskiwaniu piłki, ale jej nie rozegra. Teraz najważniejsi są specjaliści od wydzielonych zadań. Czy piłka nożna to nie jest sport kolektywny, harmonijny? A może to już sport polegający na tym, że wstawia się do drużyny liczbę x piłkarzy utalentowanych, a dla uzyskania równowagi dodaje się do nich liczbę y piłkarzy - specjalistów?" - pyta Arrigo Sacchi.
Czy obecni galacticos podążą tym samym tropem, co ich poprzednicy? Czy, jeżeli osiągną sukces, będzie on wynikiem nie tyle taktyki, co wielkości zgromadzonego w drużynie talentu? Ktoś powie, że skład obecnego Realu został zebrany nie po to, aby dobrze grać na boisku, ale aby dobrze wyglądać w reklamach. Smutna refleksja na temat świata, który napędzają finanse. Lecz jest i pozytyw. Tak długo, jak najbogatsze kluby będą opierać się na indywidualnościach, mniejsze kluby stawiając na zespołowość gry mają swe szanse.
Pragnienie błysku, bycia glamour, nigdy nie potrafiło wpasować się w system gry w piłkę nożną. Tutaj nie wygląda tak atrakcyjnie. I trudno nie zgodzić się z Sacchim. Futbol rozwinął się w innym kierunku, niż rozwijał się jego Milan. Podejście usystematyzowane, wymagające wielkiego poświęcenia każdego elementu tworzącego dany system, zakończyło się na Milanie, który Włoch trenował. Tamten zespół był czubkiem ewolucji systemu opierającego się na zespole, a nie indywidualnościach. I telewizja wydatnie się do tego przyczyniła.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze