Manzano: Real może przerwać hegemonię Barcelony
Wywiad z trenerem Mallorki
Konferencja prasowa, dwa wywiady telewizyjne, teraz pobyt w redakcji dziennika Marca... Można pana uznać bardziej za aktora, niż trenera.
Wyglądam na Brada Pitta. Futbol potrzebuje takich rzeczy, to łączy się z wizytą na Bernabéu, zajmując czwartą pozycję. Miałem dwie opcje - zamknąć się z boku lub odpowiadać na te prośby. Jako reprezentant drużyny, muszę występować, pokazywać się. Tego wymaga wysoka pozycja. Trzeba za nią płacić. Tylko, żeby nikt nie pomyślał, że uderzyła mi do głowy woda sodowa. Siedzę w tym zawodzie zbyt długo, by się tym ekscytować. Po tylu latach wiele rzeczy oceniam inaczej, ale nie straciłem perspektywy, z którą zaczynałem. Dużo przeszedłem, by się tutaj znaleźć i wiem, jak to wszystko funkcjonuje.
W niedzielę Osasuna postraszyła Real, stanęła na ich drodze. Teraz trzeba to tylko powtórzyć...
Osasuna ma zgraną ekipę. To walczaki, w grze z nimi dominuje kontakt fizyczny, nie tracą dużo piłek. Camacho to poukładał, nadał styl. Sprawili, że Real czuł się niekomfortowo od początku do końca. Mieli realną szansę na wygranie tego spotkania. Właśnie na ten obrazek musimy popatrzeć, zagrać tak samo. Mimo wszystko Mallorca nie ma takich samych umiejętności, co Osasuna, chociaż ostatnia pracujemy nad agresywnością.
Przez chwilę się pobawmy. Załóżmy, że musi pan opracować reklamę swojego zespołu...
Jesteśmy zespołem rebeliantów, którzy chcą więcej, mają za mało miejsce, łamią zasady, wygrywając na przykład osiem meczów na swoim stadionie, którzy są bliscy zajęcia najwyższego miejsca po pierwszej rundzie w historii klubu - wystarczy nam do tego jeden punkt w następnych trzech meczach.
Jak, jako trener, wytłumaczy pan fenomen, że drużyna, która uwielbia grę z kontry, wygrała wszystkie mecze u siebie i tylko jeden na wyjeździe?
Po prostu łatwiej gra się nam, kiedy prowadzimy, a u siebie prawie zawsze szybko strzelaliśmy bramkę. Z kolei na wyjeździe częściej musimy gonić wynik. Co więcej, jeśli wygrywalibyśmy u siebie i na wyjazdach, to bylibyśmy Realem czy Barceloną. Jeśli przeanalizujemy 16 naszych meczów, to wyjdzie na to, że zasłużenie przegraliśmy tylko z Barceloną i Sevillą, Sporting i Malaga ograły nas na własne życzenie.
Czas porozmawiać na temat Barcelony i Realu Madryt, którą "kulturę" pan preferuje, która przypadła panu bardziej do gustu?
Od zawsze oglądałem Barcelonę. To jest moja piłka, z wysokim posiadaniem piłki, ofensywna, ze skrzydłowymi, z otwartymi przestrzeniami... Oczywiście od zawsze wiedziałem, co charakteryzuje Real Madryt, który chce wygrać jak najszybciej, chce nokautować, taka gra również mi się podoba. Zawsze podaję jako przykład pięć wygranych Lig za czasów Quinta del Buitre i cztery za czasów Dream-Teamu. Teraz widzę, że Real może przerwać hegemonię Barcelony. Za każdym razem widzę lepszą drużynę, coraz silniejszą, coraz lepiej zdającą sobie sprawę, czego chce.
A teraz do drużyny wraca jeszcze Kaká...
To pewne? Mógł zaczekać jeszcze tydzień. To wielki piłkarz, zawsze uważałem, że musi grać tam, gdzie występuje obecnie - za napastnikami, tak jak w Milanie, gdzie miał przed sobą Szewczenkę i Crespo.
Przepraszam, ale muszę zapytać o Cristiano i o to, jak chcecie go zatrzymać.
Nie będzie żadnego specjalnego krycia. Po prostu zawsze w strefie, w której będzie się poruszał, chcemy mieć jednego, dwóch, nawet trzech piłkarzy, jeśli będzie to możliwe... Osobiście widzę w Cristiano napastnika. Jeśli on gra na skrzydle, obok ma Kakę, a z przodu gra jeszcze dwóch napastników, to jest to przesada. Drużyny muszą być zbalansowane, nie mogę wystawiać po pięciu napastników. Kto wtedy wspomagałby środek pola?
Bernabéu nie ma z panem problemów, gorzej z Mateo Alemanym, właścicielem klubu, który wygrał tutaj cztery na sześć meczów.
Moje wyniki też nie są złe. Wygrałem tutaj trzy na osiem meczów w Lidze, a w Pucharze Króla zaliczyłem zwycięstwo i remis. Wygrałem, prowadząc Valladolid, po golu Victora. Na pewno nie zapomnę jednej daty - 3 maja 2003 roku, to dzień słynnego 1:5. Pierwszą bramkę strzelił Ronaldo, ale my odpowiedzieliśmy pięcioma. Rok temu wygraliśmy 1:3. Wtedy także prowadził Real, po bramce Higuaína, ale my strzeliliśmy trzy gole. W Pucharze raz wygraliśmy, innym razem zremisowaliśmy po bramce Ibagazy, w obu przypadkach przechodziliśmy dalej.
A porażki również pamięta pan tak dobrze?
Tak, oczywiście. Dwa lata temu do przerwy wygrywaliśmy 0:1, Real grał o Ligę. Minuty mijały, a mistrzem była Barcelona. Patrzyłem w przyszłość z optymizmem. Aż nadeszła 80. minuta, Diarra wyrównał strzałem głową, a potem dwie bramki dorzucił Reyes. Nie zapomnę także wyniku 4:3, kiedy sędziował pan Borbalán, który będzie arbitrem również w niedzielę... Kilka zagrań ręką Heinze'ego, gol Robinho ze spalonego.
Dwa lata temu na Bernabéu Bernd Schuster pana obrażał.
Mówicie, że obrażał, ale tak nie było, po prostu po meczu stwierdziłem, że wyjeżdżam ze swoim. Wszystko przez komentarze na temat tego meczu 4:3, o którym rozmawialiśmy. Powiedziałem, że trener Realu Madryt musi mieć trochę więcej pokory.
Zwycięstwo pańskiej Mallorki sprowokowało również odejście Florentino Pérez.
Człowieku, to był przypadek. On podjął tę decyzję, nie miałem z nią nic wspólnego. Spotkałem go poprzedniego lata w Puerto Portals na Majorce i mam z tego spotkania dobre wspomnienia. Uważam go za bardzo uporządkowaną osobę.
Tak szczerze, tyle lat pracuje pan w zawodzie i nawet pomimo 53 lat nie myślał pan o tym, że powinien trenować jedną z największych drużyn, która walczyłaby o zwycięstwo w Lidze albo chociaż o grę w Lidze Mistrzów?
Nie, wręcz przeciwnie, czuję się z tym dobrze. Wszystko w piłce potrzebuje procesu dojrzewania, ja już go przeszedłem. By lepiej rządzić szatnią, z wyczuciem, z balansem, by podejmować lepsze decyzje, by zachować większy spokój. Myślę, że obecnie mam to wszystko. Jeśli chciałbyś zatrudnić trenera do wielkiego drużyny, szukaj właśnie takich cech. Doświadczenie to suma błędów, które popełniasz. Musiałem popełnić swoje, by teraz było ich mniej. Obecnie więcej analizuję i dzięki temu podejmuję lepsze decyzje. Nie chcę robić sobie reklamy, ale czuję się na siłach, by prowadzić każdą drużynę. Mam nadzieję, że już niedługo tak będzie! Marzę o tym. Szkoleniowiec drużyny na wysokim poziomie ma piłkarzy na wysokim poziomie.
Luis Aragonés twierdzi, że trener, który nie skończy 60 lat, nie może czuć się szkoleniowcem kompletnym.
Więc zostało mi siedem lat, a nikt nie może wiedzieć o tym więcej, niż Luis, który wygrał mistrzostwo Europy w wieku 70 lat. Wiek nie jest żadną regułą matematyczną, a już na pewno nie pozwala ci na trenowanie każdej drużyny. Prowadzenie Realu czy Barcelony nie jest takie trudne. Masz świetną drużynę i, jeśli kogoś brakuje, to prosisz prezesa o transfer i go dostajesz. W takich ekipach trzeba jak najlepiej wykorzystywać zasoby, kontrolować sytuację każdego dnia, rządzić szatnią i podejmować trafne decyzje... Masz tam wszystko, czego zapragniesz.
Pamięta pan czasy swojego debiutu trenerskiego w Santisteban w 1983 roku?
Tak, oczywiście, graliśmy klasycznym 4-4-2. W sumie grałem wszystkimi systemami. W Valladolid doszliśmy do gry pięcioma obrońcami, było także 3-3-3-1, w Rayo próbowałem 4-1-4-1. Wszyscy doceniają warianty taktyczne, przede wszystkim, jeśli nie masz szerokich możliwości na rynku transferowym. Jednak najbardziej podoba mi się 4-4-2 z klasycznym rombem, tak grałem Mallorcą z Ibagazą, który występował za Eto'o i Pandianim, czy w Atletico również z Ibagazą za Torresem i Nikolaidisem. We wszystkich systemach zgadzało się jedno - strefa i gra do przodu. Zawsze gram tym, co mam.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze