Gora ta gora Euskadi czyli przed meczem z Athletikiem
Sobota, godzina 22.00
Ostatni mecz sprowadzał się do tego, że Liverpool wziął rózgę i, za przeproszeniem, obił nam tyłki. No i nie za bardzo możemy narzekać, bo niezależnie od wszelkich pretensji, jakie moglibyśmy kierować pod adresem sędziego, wynik był jak najbardziej sprawiedliwy. Znaczy to mniej więcej tyle, że Juande Ramos w razie potrzeby sam musi wziąć rózgę i jeszcze poprawić po Anglikach, bo teraz żarty naprawdę się skończyły, co wszyscy nasi zawodnicy muszą zrozumieć. I muszą rozpocząć nową passę zwycięstw.
Athletic jest w gruncie rzeczy dobrym rywalem na początek serii wygranych meczów. Klub z San Mamés, gdzie wygraliśmy zresztą trzy ostatnie mecze, od kilku sezonów kończy bowiem sezon w dolnej połowie tabeli, a często balansuje nawet na granicy Primera i Segunda División, nigdy jednak nie przekraczając tej granicy, dzięki czemu wciąż jest jednym z trzech – obok Realu Madryt i FC Barcelona – które nigdy nie spadły z pierwszej ligi. Obecnie, z 31 punktami na koncie, zajmuje jedenaste miejsce w La Liga ze stratą jedenastu oczek do szóstego miejsca i sześciopunktową przewagą nad strefą spadkową.
Trzeba jednak mieć świadomość, że jeszcze nie tak dawno była to sytuacja nienormalna. Jeszcze dziesięć lat temu – czyli wcale nie tak dawno w porównaniu z ponadstuletnią historią klubu – Athletic występował w Lidze Mistrzów i właściwie co sezon walczył o udział w europejskich pucharach. A w latach 80. był to jeden z lepszych klubów w Hiszpanii. W 1983 roku Lwy z San Mamés zdobyły mistrzostwo, które obroniły w kolejnym sezonie, dodając do tego jeszcze Copa del Rey, dwudziesty trzeci w swojej historii. Baskowie mają oczywiście więcej klubów, niezłych, choć nie tak utytułowanych – Real Sociedad (dwa razy z rzędu mistrzostwo dokładnie przed wspomnianym podwójnym mistrzostwem Athleticu) czy Deportivo Alavés (nie tak dawno w finale Pucharu UEFA) – ale Athletic to... no cóż, więcej niż klub. I tyle.
Nie da się bowiem przecenić dobroczynnego wpływu, jaki Athletic wywarł za czasów dyktatury frankistowskiej na utrzymanie tożsamości narodowej Basków, wobec których caudillo czuł jeszcze większą niechęć niż wobec Katalończyków, zapewne dlatego, że Baskowie wszelkimi sposobami walczyli o niepodległość.
Zostawmy jednak politykę na boku.
W ostatnich kolejkach Athletic radził sobie raczej kiepsko. Tydzień temu przegrał na wyjeździe z Barceloną po golach Busquetsa i Messiego, a wcześniej u siebie z Sevillą i w sumie nie wygrał już w pięciu meczach z rzędu. Bukmacherzy przewidują więc kolejną porażkę, ale nie powinniśmy się nastawiać, że będzie łatwo, tym bardziej, że Athleticowi bardzo dobrze idzie w Copa del Rey, gdzie dotarł już do finału.
Na liście powołanych na sobotni mecz brakuje dwóch ważnych zawodników. Są to Guti i Fabio Cannavaro, którym występ w Bilbao uniemożliwiły kontuzje. Wrócił jednak do składu Pepe, pojawił się też Sneijder, który – toutes proportions gardées – nie zagrał w Liverpoolu aż tak źle. Obu najprawdopodobniej zobaczymy więc na murawie stadionu w Bilbao już od pierwszej minuty, a obok Portugalczyka na środku obrony zagra albo Christoph Metzelder, albo Sergio Ramos. Ta druga opcja będzie oznaczała powrót Miguela Torresa do wyjściowego składu, bo Juande Ramos już raczej nie zdecyduje się na przesunięcie Lassany Diarry na prawą obronę.
Skład Athleticu według dziennikarzy Marki wyglądać będzie następująco. W bramce Gorka Iraizoz, przed nim Aitor Ocio i Fernando Amorebieta, a na bokach obrony Andoni Iraola i Koikili Lertxundi, co stanowi najlepsze zestawienie defensywy, jakie może wyczarować trener Joaquín Caparrós. Dwóch defensywnych pomocników to Pablo Orbaiz i Javi Martínez, natomiast ofensywny tercet to David López, Francisco Yeste i Gaizka Toquero. Jedenastkę uzupełni samotny napastnik Fernando Llorente, 23-latek mający na koncie dziesięć goli w tym sezonie.
Ciekawym zawodnikiem jest Amorebieta, który jest de facto Wenezuelczykiem, jednak mającym rodziców-Basków i reprezentującym Hiszpanię (póki co tylko w młodzieżówce). Jest też zresztą solidnym obrońcą, ale pod względem czysto piłkarskim powinniśmy zwrócić uwagę raczej na Martíneza, zaledwie dwudziestoletniego wychowanka Osasuny, który trafił do Bilbao za sześć milionów euro, gdy nie miał jeszcze osiemnastu lat. Tak między nami, bardzo bym się ucieszył, gdyby Javi trafił do Madrytu.
Trzecie z rzędu mistrzostwo Hiszpanii wcale nie jest tak bardzo odległe. Barcelona musi oczywiście potracić trochę punktów, bo w przeciwnym razie nawet jej przegrana w Madrycie nic nam nie da, ale nie ma powodu, by sądzić, że wygrają wszystkie mecze aż do końca sezonu. My natomiast to właśnie powinniśmy uczynić – wygrać wszystko. A więc także mecz z Athletikiem.
Tym razem na koniec nie będzie niczego piłkarskiego. Scena poniższa pochodzi ze świetnego hiszpańskiego filmu El Lobo (swoją drogą, szczerze polecam) opowiadającego o pracy Mikela Lejarzy, agenta hiszpańskich służb specjalnych infiltrującego ETA – z grubsza taki ich Hans Kloss, tyle że prawdziwy i lepszy. Piękna pieśń śpiewana tu przez Mélanie Doutey jest jedną z najważniejszych dla narodu baskijskiego.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze