Liga ACB: Dotkliwa porażka w Walencji
Pamesa Valencia 82:66 Real Madryt
A miało być już pięknie, tylko pięknie. Koszykarska drużyna Realu Madryt grała coraz lepiej, zaliczyła trzecie zwycięstwo z rzędu, wychodziła już na prostą... Moja skromna osoba wspomniała wtedy, iż dopiero mecz z mocnym rywalem dokładnie zweryfikuje, na czym stoimy. Osoba ta nie miała pojęcia, że rywalem tym okaże się Pamesa Valencia.
Kilka dni temu stanowisko trenera zespołu z Walencji, zwolnione wraz z dymisją Fotisa Katsikarisa, zajął Neven Spahija. Spotkaniem z Królewskimi, Chorwat debiutował przed swoimi nowymi kibicami i chciał, co jest rzeczą jasną, pokazać się z jak najlepszej strony. To jednak dyspozycja jego koszykarzy ostatecznie miała zadecydować, czy Pamesa przełamie passę trzej domowych meczów przeciwko Realowi Madryt, które zakończyły się porażkami.
To, co mogło kibiców Los Blancos zdziwić, to obecność Vensona Hamiltona w pierwszej piątce. Po raz pierwszy w tegorocznej edycji ACB, Joan Plaza rozpoczął mecz stawiając Felipe Reyesa na pozycji czwartej, jednocześnie dając szansę Amerykanowi, starającemu się powrócić do formy sprzed kontuzji (czyt. sprzed lat). Żaden z nich nie był jednak bohaterem pierwszych minut, bowiem obie drużyny upodobały sobie rzuty z dystansu. Na samym początku trafił Rubén Dougles, celnym rzutem za trzy odpowiedział mu Alex Mumbrú, po czym w jednej z kolejnych akcji obrońców z dystansu zaskoczył Shammond Williams, co z kolei, w podobny sposób, zripostował Raúl López (11:9).
Nadszedł jednak okres gry, kiedy Pamesa dała odpocząć graczom rzucających zza obwodu, angażując w akcje tych podkoszowych. Był to strzał w dziesiątkę. Akcje takich koszykarzy jak Kosta Perović były dla Królewskich nie do zatrzymania. Plaza poprosił o przerwę na żądanie, dochodząc do wniosku, że jego drużyna ma problem. Trudno było tego nie dostrzec, skoro w kilkadziesiąt sekund zrobiło się 17:9.
Kamienna twarz trenera gości nie zdradzała żadnych emocji, ale można było odnieść wrażenie, że Joan wie, co robi. I wiedział. Wpuścił na parkiet Quintona Hosleya, a ten poratował Madryt ładnym lobem i celną trójką (19:16). Pod koniec kwarty kibice oglądali sporo chaotycznych zagrań i błędów z obu stron, ale to bierna postawa koszykarzy Realu Madryt pod swoim koszem sprawiła, że gospodarze odskoczyli po raz kolejny (25:16).
Wspomniana bierność dawała się także we znaki w ataku, gdzie zawodnicy jakby bali się gry do centrów, częściej rzucając z półdystansu, z miernym skutkiem. Pamesa skorzystała z bardzo niepewnej gry rywali, kształtując całkiem okazałą przewagę (32:18). Wszystkiemu temu, z poziomu trybun, przyglądał się Alberto Herreros, dyrektor sekcji. I mimo iż gra stawała się coraz równiejsza, toczyła się zgodnie z zasadą „punkt za punkt, faul za faul", nie miał on tęgiej miny.
Valencia świetnie rozgrywała piłkę, szybkimi podaniami rozganiała krycie, uciekając od zawodników w białych koszulkach i wystawiając się na wolne pozycje. Dużo ruchu, pożytecznego ruchu. Real Madryt był za wolny, pozostawiał przeciwnikom zbyt dużo miejsca, znacznie odstając od nich w grze pod koszem, szczególnie w elemencie zbiórek.
Druga połowa przyniosła sporo rzutów za trzy ze strony Pamesy (korzystali z wolnych pozycji i zamieszania w kryciu na obwodzie przyjezdnych), jednak większość z nich okazywała się niecelnymi. Dzięki tej nieskuteczności, a także dobrej grze Jeremiaha Masseya i Louisa Bullocka, Real Madryt cały czas pozostawał w grze (49:41). Pierwszy z Amerykanów był chwilami jedynym zawodnikiem, broniącym drużyny pod koszem (a przynajmniej starającym się to robić). Niestety, kiedy tylko gospodarze odzyskali celność z dystansu, bezradność Królewskich wróciła.
Wydarzenia ostatniej kwarty ustawiła fantastyczna seria Pamesy - 18:5 (w sumie 67:46). I pomimo takiej przewagi (dwadzieścia jeden punktów), podopieczni Spahiji nie spoczęli na laurach - walczyli tak, jak wcześniej. Swoją formę przecenili w tym spotkaniu López i Mumbrú, którzy zaliczyli w czwartej kwarcie kolejno czwarty i trzeci niecelny rzut za trzy. Szczególnie rzuty pierwszego z Hiszpanów mogły irytować madridistas, gdyż można było odnieść wrażenie, że decydował się na nie w najmniej odpowiednim momencie. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby trafiał. Właśnie - gdyby...
Jeśli już jednak krytykować, to cały zespół, bowiem żaden z zawodników nie mógł poszczycić się dobrą skutecznością. W końcówce meczu swoje (i tak dobre) statystyki poprawił Lou, jednak mimo dwóch trójek, ani na chwilę się nie uśmiechnął - wiedział, że Madryt już przegrał. Na brawa zasługuje także postawa Sergio Llulla - do ostatniej sekundy walczącego o każdą piłkę, podwajającego przeciwników, nie dającego im odetchnąć ani na chwilę, biegającego do każdej akcji, a w końcówce trafiającego nawet za trzy.
Nadal próżno szukać w tej drużynie... drużyny. Prawdziwej, zgranej, uzupełniającej się drużyny. Nierówna forma, wciąż nieskuteczna obrona i dużo błędów. Szkoda, ponieważ po ostatnim, zwycięskim tygodniu wydawało się, że będzie już tylko lepiej...
82 - Pamesa Valencia (25+16+23+15): Williams (17), Martínez (1), Claver (8), Miralles (14), Perović (15) - Oliver (11), Douglas (12), Kuqo (4), Avdalović (-), Pietrus (-).
66 - Real Madryt (16+19+11+20): López (3), Bullock (13), Mumbrú (9), Reyes (12), Hamilton (5) - Llull (7), Hosley (6), Hervelle (5), Massey (6), Marko (-).
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze