Advertisement Advertisement
Menu

Było ciężko. Real Madryt - Deportivo 3:1

Szersza relacja już za chwilę

Real Madryt powoli wyrasta na hiszpański odpowiednik naszego Lecha Poznań, co w tym kontekście nie jest ani pochwałą, ani krytyką, ale po prostu faktem, który jednak raczej powinien martwić, a nie cieszyć. Drużyna Bernda Schustera tworzy emocjonujące widowiska, pełne dramaturgii i możliwie najdalsze od tego, co przyjęło się nazywać "przewidywalnym meczem", lecz zarazem z tego właśnie powodu mecze te aż nadto często kończą się stratą punktów i nadmierną nerwowością, której wcale by nie musiało być, gdyby w tym sezonie drużyne prowadził człowiek, który miał już z nią rok ciężkich, ale ostatecznie pozytywnych doświadczeń, który znał ją na wskroś, który nauczył jej inteligencji i determinacji, a przede wszystkim nie bał się stawiać na Miguela Torresa.

Kiedy już w setnej sekundzie meczu Xisco zdobył gola dla gości, przed oczami stanął mi nie mecz z Espanyolem na Montjuïc, gdzie przecież też zaczęliśmy od utraty gola, ale kończący ubiegły sezon mecz z Mallorcą. Wtedy, mając w pamięci naszą serię "finałów ligi", byłem względnie spokojny, widząc bramkę strzelaną przez Fernando Varelę, bo mogłem byc pewien, że Fabio Capello i jego drużyna nie odpuszczą i niezależnie od wszystkiego wyrwą trzy punkty ekipie z Balearów. Przypominałem sobie mecz z podopiecznymi Gregorio Manzano i martwiłem się, że nie mam co liczyć na powtórkę.

Szybko humor mój i wszystkich madridistas poprawił Ruud van Nistelrooy, który najpierw został sfaulowany przez Guardado w polu karnym Deportivo, a następnie pewnie zamienił jedenastkę na wyrównującego gola. Ale ostatecznie radość okazała się przedwczesna. Nie można powiedzieć, że Królewscy po zdobyciu gola na 1:1 cofnęli się do defensywy i skupili na bronieniu kiepskiego wyniku, bo byłoby to kłamstwo, ale bardzo, bardzo długo nie prezentowali nic, co mogłoby ich przybliżyć do zwycięstwa. Przez całą pierwszą połowę graliśmy słabo, bez polotu, a nawet bez schematu, jakby opierając się tylko na doświadczeniu i pomysłowości poszczególnych piłkarzy. Ale tak to można było grać, mając u boku Zidane'a i Figo, a nie Higuaína i Gago. Jeśli w pierwszej odsłonie ktokolwiek zasłużył na drugiego gola, to byli to goście, ale i oni grali kiepsko, tak kiepsko, że lepsza od nas drużyna mogłaby się wstydzić, że tej kiepskości nie zdołała wykorzystać.

Prawdziwy mecz zaczął się dopiero około 70. minuty. Co prawda już wcześniej, właściwie od gwizdka rozpoczynającego drugą odsłonę, widać było wzrost jakości naszej gry (czyżby samo wejście Sneijdera w miejsce Higuaína miało na Los Blancos tak zbawienny wpływ?), ale to jeszcze nie było "to". Dopiero po pół godzinie drugiej odsłony meczu Real Madryt zaczął grać jak Real Madryt, a gdy w 79. minucie gola na 2:1 strzelił Raúl, jasne było, że tylko prawdziwy kataklizm może nam odebrać trzy punkty. Tym jaśniejsze, że niespełna dwi minuty później jak najbardziej zasłużoną drugą żółta kartką ukarany został Sergio. Grające w dziesięciu Depor nie mogło się przeciwstawić Królewskim, którzy po raz kolejny udowodnili, że mimo wszelkich wad i niedoskonałości wciąż są mistrzami końcówek. Śliczna bramka Robinho tylko to potwierdziła. Zainteresowanych szczegółami przebiegu meczu zachęcamy do lektury relacji tekstowej.

Nie możemy być po tym meczu smutni. Trzy punkty, trzy gole, to przecież świetny rezultat. Dwa świetne podania Gutiego zamienione na gole przez Raúla i Robinho to z kolei wisienka na torcie, nader dorodna wisienka.

Z drugiej strony, nie możemy być też w pełni zadowoleni. Schematyczna i obiektywnie słaba gra wystarczyła na jeszcze słabiej (choć z większym polotem) grającego rywala, ale gdyby przyszło nam dziś zagrać z, dajmy na to, Chelsea FC (piłkarze Romana Abramowicza dopiero co pokonali 6:0 w Premiership Manchester City), o punktach moglibyśmy jedynie pomarzyć. Był to niestety mecz indywidualności Realu Madryt przeciwko drużynie Deportivo, a na samych indywidualnościach daleko się nie zajedzie. Przed Berndem Schusterem jest jeszcze naprawdę dużo pracy. Dopóki formę utrzymają Robinho, Raúl, Casillas, Sneijder, Ramos, wszystko to jakoś będzie działało, ale jeśli przyjdzie taka chwila, w której jeden z liderów, albo co gorsza więcej niż jeden, zatraci dobrą dyspozycję, na Estadio Santiago Bernabéu zaczną się ciężkie chwile.

Jeżeli ktoś twierdzi, że wynik nie może być lepszy niż gra, niech dokładnie obejrzy dzisiejsze spotkanie. Przewaga Królewskich nad Los Blanquiazules na pewno nie była przewagą na dwie bramki, a nawet na jedną. Mieliśmy dziś szczęście mistrza czy może szczęście... głupiego?

Gole:
0:1: Xisco, 1'
1:1: van Nistelrooy, 7' karny (Link alternatywny)
2:1: Raúl, 78' (Link alternatywny)
3:1: Robinho 89' (Link alternatywny)

Składy:
Real Madryt: Casillas; Salgado, Metzelder, Ramos, Marcelo; Gago, Guti, Robinho (Balboa, 89'), Higuaín (Sneijder, 45'); Saviola, van Nistelrooy.
Deportivo: Aouate; Manuel Pablo, Piscu, Coloccini, Filipe; Juan Rodríguez (Bodipo, 73'), Sergio, De Guzmán (Taborda, 86'), Guardado; Verdú, Xisco (Riki, 61')

Kartki:
Míchel Salgado, Gago, Guti, Sneijder - De Guzmán, Juan Rodríguez, Sergio, Riki
: Sergio, 79. minuta

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!