Advertisement
Menu

Przeżyjmy to jeszcze raz! MAJ

Fantastyczny, piękny, cudowny miesiąc

W marcu jak w garncu, kwiecień plecień a w maju jak w raju. Miesiąc pełen emocji, miesiąc pełen niesamowitych zwrotów akcji, miesiąc pełen magii. Jeśli najlepsze kasztany rosną na placu Pigalle, to bez wątpienia najpiękniej pachnący majowy bez kwitnie na placu Cibeles... Panie i Panowie, mam niewątpliwy zaszczyt zrelacjonować Wam najbardziej owocny dla Realu Madryt miesiąc w ostatnich kilku latach. Nadszedł dzień, gdy kontynuując cykl ,,Przeżyjmy to jeszcze raz!" nie muszę uciekać się do takich środków wyrazu jak ironia, satyra czy sarkazm. Podsumowując poprzednie miesiące po prostu musiałem stosować taką formę wypowiedzi, aby przynajmniej sztucznie wywołać na Waszych twarzach uśmiech. Teraz jest to najzwyczajniej w świecie zbędne. Bo to, co Królewscy zgotowali nam w minionym miesiącu, było fantastycznym prezentem, na który my - kibice Realu Madryt - zasługiwaliśmy od kilku lat. Przeżyj to sam! MAJ!!! (Wszystkie podtytuły są dialogami ze skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju ,,Szukam pracy" oraz filmu ,,Chłopaki nie płaczą").

- Chipendales Super Models prowadzi nabór dobrze zbudowanych, atrakcyjnych i przystojnych mężczyzn do rewii dla kobiet. Biorę to.
- Zabrałeś koledze pewną robotę!
- Pewną robotę to ty masz przy segregacji śmieci... (KMN)

Ten cytat można było odnieść do stanu ducha, jaki towarzyszył kibicom Realu Madryt przed rozpoczęciem mijającego sezonu. W skrócie: pewne było tylko to, że może zdarzyć się dosłownie wszystko, od kompletnego blamażu przez przeciętność aż po potrójną koronę. Madrycka lokomotywa rozpędzała się bardzo powoli, jakby od niechcenia. Tak jakby do jej baku nalano mocno rozcieńczone paliwo, gdzieś na polskiej stacji benzynowej (przy założeniu, że lokomotywy tankują na stacjach benzynowych...). Co gorsza, wzrost tempa nie był równomierny, regularny i ustabilizowany, bo początkowo był to pociąg osobowy drugiej klasy, który zatrzymywał się na co drugim przystanku. Jednak z biegiem czasu ten powolny, poenerdowski rupieć przekształcił się w nowoczesny, opancerzony superekspres, miażdżący każdą przeszkodę, jaka pojawia się na torach. Może czasem było w tym mniej gracji niż w Romanie Giertychu tańczącym break-dance'a lub, o zgrozo, flamenco, ale tak naprawdę ważne było tylko to, aby dojechać na przystanek końcowy i nie dać wyprzedzić się katalońskiej ciuchci na glinianych kołach.

- Dziś, syneczku, tak jak ja przed laty, spójrz w tę studnię przeszłości (mowa o sedesie - dop. Freelover). Co w niej widzisz?
- Kupę.
- Tak, to jest kupa.(,,CnP", rozmowa Króla Sedesów z synem).

Tak, kupa to bardzo ostre, ale idealnie oddające dotychczasową atmosferę w drużynie słowo. Wciąż mamy w pamięci podziały na grupki, bijatykę Robinho z Gravesenem, liczne sprzeczki pomiędzy piłkarzami, podział na gwiazdorów i ,,resztę świata". I nagle nieoczekiwana rewolucja. Piłkarze zaczęli się autentycznie lubić a nie tylko szanować. Aż przyjemnie jest patrzeć jak wspaniale bawią się ze sobą na treningach, nieustannie żartując między sobą. Przyjemnie obserwować z jaką ekspresją świętują każdego strzelonego gola, każde wydarte w ostatniej chwili zwycięstwo. Coś niepowtarzalnego. Od razu przychodzą na myśl złote czasy del Bosque. Ciekawostka: jak informuje ośrodek badawczy OBOP, w maju najczęściej używanymi przez Fabio Capello słowami były: "Od tej pory każdy mecz jest finałem". Nieoficjalnie wiadomo, że na dalszych miejscach uplasowały się "Znowu te cholerne spaghetti?!" oraz ,,Nie teraz, kochanie, głowa mnie boli". Skoncentrujmy się może jednak na pierwszej propozycji, ale o tym w kolejnych akapitach.

- Państwowa instytucja związana z ubezpieczeniami zatrudni byłego właściciela agencji towarzyskiej.
- ?! Dlaczego?
- Wymagania: umiejętność ogarnięcia burdelu. (KmN)

Chyba żaden trener świata nie poradziłby sobie tak dobrze z madryckim bałaganem jak Fabio Capello. Real Madryt ma w kadrze kilkunastu znakomitych piłkarzy, którzy jednak w ostatnich latach wychodząc na murawę zapominali o swojej klasie. Galaktyczne gwiazdy oślepiały się wzajemnie swoim blaskiem, oglądając się jedna na drugą zamiast grać swoje. Włoch ukręcił na nich bata, efekty widać było chociażby w pierwszym majowym meczu, z Sevillą. Zapomniałem dodać, że to pojedynek o sześć punktów. Naprzeciw siebie stanęły dwie znakomite drużyny, ale w trakcie meczu okazało się, że tylko jedna z nich to Real Madryt, i nie mam tu na myśli podopiecznych Juande Ramosa. Pierwsza połowa to powolne łapanie mistrzowskiego rytmu gry, zakłócone ładną bramką Mareski, ale druga odsłona to już wkrzesłowbijający recital jednego solisty, złożonego z jedenastu części. Podopieczni Capello przeobrazili się we wspaniale współpracującą orkiestrę. Dyrygent Guti uniósł pałeczkę ku niebu dwukrotnie, a Sevilla zmieniła się w podwórkową kapelę, po męsku przyjmując kolejne ciosy. Wyrównującą bramkę przyniósł strzał van Nistelrooya, którego chwilę wcześniej Guti fantastycznie obsłużył zaskakująco prezycyjnym podaniem. Druga asysta Gutka jeszcze śliczniejsza, jeszcze bardziej zaskakująca dla defensywy gości, ale nie dla Robinho, który już wie na co stać Jose Marię. Brazylijczyk przyjął piłkę i celnym uderzeniem wyprowadził Blancos na wymarzone prowadzenie. Trzecia bramka to już zasługa Sergio Ramosa, który przygrzmocił lufę zza pola karnego. Wprawdzie Palop zdołał palcami subtelnie pogłaskać piłkę, ale dopadł do niej Nieczuły Holender i było po meczu. No, prawie, bo jeszcze Chevanton lutnął z rzutu wolnego, a Casillas nie popisał się przy tym strzale. Kupmy Buffona.

- Byłem wczoraj na urodzinach u Badyla, i tak żeśmy świętowali jego zdrowie, że mi się moje własne bardzo pogorszyło... (KMN)
Tego właśnie musieli teraz unikać Królewscy. Pokonanie Sevilli było bardzo ważne, ale nie upoważniało do świętowania. Zwycięstwo dało im klucz do wygrania ligi, ale trzeba było pilnować, by ten klucz nie zardzewiał, bo wtedy może okazać się zupełnie nieprzydatny. Zostawmy jednak na chwilę rzeczywistość i przyjrzyjmy się temu, czym karmiły nas w ostatnich tygodniach media. Hiszpańskie dzienniki As i Marca zawsze dbają o to, by coś się działo. Dzięki nim dowiadujemy się na przykład, że Javier Saviola jest już ,,po zapowiedziach" z Realem Madryt i ma być ponoć drugim - po Metzelderze - wzmocnieniem Królewskich na nowy sezon.W dodatku drugim darmowym wzmocnieniem, co - jak podaje prasa - ma być początkiem nowej polityki transferowej Blancos. Tak zwana polityka Metzelderów i Krystianów Ronaldów. Czyli pozyskiwanie piłkarzy, za których nie trzeba płacić, i oszczędzanie w tej sposób pieniędzy na galaktycznie transfery. Można i tak. Dziennikarze wciąż nie dawali odetchnąć portugalskiemu skrzydłowemu MU oraz brazylijskiemu rozgrywającemu Milanu, nowymi ofiarami prasy stali się także Brazylijczycy - Anderson i Adriano, Szwed Ibrahimovic i jeszcze kilku zawodników. Oberwało się nawet Capello, do którego dzikim pożądaniem pała podobno Wesoły Romek z Londynu.

- Życia nie oszukam. Jestem synem Króla Sedesów. To wysoko postawiona poprzeczka. (,,CnP", monolog Laski)
,,Życia nie oszukamy. Jesteśmy piłkarzami Realu Madryt, to wysoko postawiona poprzeczka." Zapewne właśnie takie myśli chodziły po głowie podrażnionym piłkarzom Królewskich w przerwie meczu z Espanyolem. Przypomnę: Królewscy, choć grali o wiele lepiej od rywali, przegrywali do połowy 1:3! Zabójcze kontrataki gości okazały się groźniejsze, niż ofensywna taktyka wymyślona na ten mecz przez Capello. Ważą się losy mistrzowskiego tytułu, a tu taki klops. No ale nadeszła ta zbawienna przerwa. Nie wiadomo jak wielką obniżką pogroził piłkarzom Calderon, nie wiadomo fotografią którego polskiego polityka postraszył ich Capello, ale na drugą połowę raul, reyes, ruud, higuain i reszta zostali w szatni, a na murawie pojawili się w ich miejsce Raul, Reyes, Ruud, Higuain i Reszta. Bramkę dającą nadzieję zdobył, oczywiście, kapitan Realu Madryt, który ośmieszył bramkarza gości, ładując mu piłkę między nogami. Ku wielkiej radości kibiców, wyrównał już w 56.minucie Jose Antonio Reyes, który wykorzystał zamieszanie przy polu karnym. W samej końcówce, konkretnie w 89. minucie, Gonzalo Higuain przechodzi do historii Realu Madryt, zdobywając bramkę na 4:3. Takie rzeczy to tylko na Bernabeu. Impossible is nothing. Euforia i duma, pozycja lidera Primera Division - czego można chcieć więcej od życia?

- Bądź z nią ostrożny.
- Mam do niej zaufanie.
- Dawno temu ja też zaufałem pewnej kobiecie. Wtedy dałbym sobie za nią rękę uciąć, i wiesz co? I bym teraz, k***a, nie miał ręki.(,,CnP", rozmowa Freda z Gruchą)

Brak ostrożności i nadmierne zaufanie we własne możliwośći mogło kosztować utratę lidera. Niebo - czyściec - piekło - niebo. Na tak egzotyczną podróż zaprosili Królewskich piłkarze Recreativo. Już w dziesiątej minucie do bram Świętego Piotra zapukał Robinho, a gdy w 53. minucie Ruud podwyższył na 2:0, wydawało się, że raj jest już na wyciągnięcie ręki. Niestety, mecz miał się dopiero rozpocząć. Kiedy w 74. minucie Vazquez, ku uciesze miejscowych kibiców, zdobył bramkę kontaktową, wydawało się, że to wszystko, na co stać tego dnia drużynę z Huelvy. Jednak w 86. minucie Uche wykorzystał zamieszanie w polu karnym i posłał piłkę do siatki, wywołując euforię u kibiców, głównie Barcelony. Błąd można zapisać na konto Roberto Carlosa, który źle ocenił lot piłki i nie zablokował uderzenia. Brazylijczyk po meczu przyznał, że popełnił w tej sytuacji błąd. Ale w dolicoznym czasie gry w pełni się zrehabilitował, zdobywając zwycięską bramkę mocnym strzałem. Cóż za niecodziennie emocje! Steven Spielberg musiałby długo główkować, zanim wymyśliłby tak pasjonujący i dramatyczny scenariusz. Piłkarze jednak nie mogli poczuć się teraz tak, jakby triumf w lidze należał im się za to, czego już dokonali. Przecież o losach mistrzostwa równie dobrze może zadecydować jedna pomyłka sędziowska, jeden karny z Capellusza. Trzeba było zacisnąć zęby i przyspieszyć, teraz, kiedy inni już zwalniają. Tak też Królewscy uczynili.

- Ty wogóle byłeś kiedyś w filharmonii?
- Byłem, ale nikogo nie było.
- I co, pocałowałeś klamkę...
- Taa, pocałowałem i dali mi za nią w skupie sześć złotych. (KMN)

Zastanówmy się, ile złotych zostanie Królewskim, jeśli przyjdzie im pocałować przysłowiową klamkę, czyli nie zdobyć w tym sezonie tytułu. Pozostanie trzon drużyny na przyszły sezon, piłkarze w bieżących rozgrywkach wreszcie zgrali się ze sobą, i w przyszłym sezonie może być tylko i wyłącznie lepiej. Ale dla nas, niecierpliwych, wymagających i głodnych sukcesu fanów Realu Madryt, to marne pocieszenie, bardzo marne. Królewscy nie kalkulują tylko najzwyczajniej w świecie ,,jadą dalej", ich następną ofiarą w maju padło Deportivo. Podopieczni Fabio Capello odnieśli pewne zwycięstwo 3:1, a w rolę bohaterów wcielili się tym razem: Sergio Ramos, Raul i Ruud van Nistelgol. Każda praca wymaga wysiłku i wyrzeczeń, jeśli ma przynieść owoce. Cierpliwość i konsekwencja - oto klucze do zwycięstwa w Primera Division. Obym mógł zacząć podsumowanie czerwca słowami: JESTEŚMY MISTRZAMI!

fot.1: Cibeles. Tak, to tu.
fot.2: Przyszłość jest jasna, przyszłość to Ramos.
fot.3: Ruud, czołg w armii Capello.
fot.4: Raul udowodnił krytykom, że mogą go pocałować w... ślubną obrączkę.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!