Henry i Vieira – dwaj niedoszli piłkarze Realu Madryt
Z Henrym podpisano wstępny kontrakt, a w przypadku Vieiry… Florentino stracił cierpliwość.

Po lewej fragmenty artykułu w Asie z 1996 roku, a po prawej okładka gazety z 2004 roku. (fot. as.com)
Wyobraźcie sobie, czym mógł być Real Madryt pozbawiony sukcesów w Europie między Noveną (2002) a Décimą (2014), gdyby miał w swoich szeregach dwa działa, jakimi byli Patrick Vieira i Thierry Henry – legendy Arsenalu i wówczas absolutna czołówka europejskiego futbolu. Tymczasem wcale nie musimy sięgać po wyobraźnię czy piłkarską fikcję – obaj byli o krok od trafienia do madryckiego klubu. W przypadku Vieiry Florentino Pérez przygotował operację godną galáctico – w grę wchodziła bezpardonowa rozgrywka z Arsène’em Wengerem, Arsenalem i samym francuskim pomocnikiem, zakończona fiaskiem dosłownie na kilka godzin przed dopięciem transferu. Z kolei przy Henrym – lata wcześniej – Królewscy posunęli się jeszcze dalej: Lorenzo Sanz podpisał z jego ojcem wstępne porozumienie, opisuje AS.
Historia z Vieirą to prawdziwa telenowela. Latem 2004 roku Real szukał siły w środku pola. Camacho, nowy trener, spotkał się z Florentino 14 lipca i między jednym a drugim daniem wskazał reprezentanta Francji jako kluczowy cel transferowy. Operacja ruszyła pełną parą – Vieira sam chciał opuścić Highbury. Florentino ruszył na zdobycie Bastylii. 23 lipca Vieira podkręcił dramatyzm: zjawił się na stadionie Arsenalu po swoje rzeczy i powiedział fizjoterapeucie, że chce przejść do Realu. Informacja szybko trafiła do brytyjskich tabloidów. 27 lipca o transferze mówili już wszyscy. Nawet Butragueño, podczas tournée Realu w Tokio, wypowiedział się o Vieirze: „To bardzo ważny piłkarz dla Realu, ten tydzień będzie decydujący”. Największą przeszkodą był Wenger – człowiek, który sprowadził Vieirę do Arsenalu i zbudował zespół, który wygrał Premier League bez porażki. Sierpień był gorący – i to nie tylko za sprawą pogody. 4 sierpnia Arsenal zdawał się ustępować pod naporem oferty z Madrytu, ale wycofał się przez opór Wengera. To już nie była walka między klubami – to był pojedynek między francuskim trenerem a Realem Madryt. 8 sierpnia Vieira zrezygnował z udziału w meczu o Tarczę Wspólnoty, powołując się na uraz – klasyczny sposób, by kontynuować presję na Wengera i wymusić transfer. Po tamtym spotkaniu nawet sam Wenger przyznał: „Patrick może odejść, drzwi są otwarte”. W Anglii The Sun był tak pewny jego odejścia, że wydrukował koszulkę Realu z numerem 4 i nazwiskiem Vieiry (ten numer, nawiasem mówiąc, miał wtedy tymczasowo… Morientes), przypomina AS.
Ale Wenger powiedział „tak, ale jednak nie”. Postawił Arsenal pod ścianą, a Florentino stracił cierpliwość. Na horyzoncie pojawiła się możliwość sprowadzenia Michaela Owena – świeżo upieczonego zdobywcy Złotej Piłki z Liverpoolu i bardziej „galaktycznego” zawodnika – i prezes zamienił karty. Zerwał rozmowy z Londynem, zadzwonił na Anfield… a reszta jest historią.
Transfer Vieiry to nie była mrzonka. Nawet Zidane przyznał publicznie, że Florentino poprosił go o opinię na temat kolegi z reprezentacji Francji. Plan, by połączyć trzon tamtej wielkiej Francji – Vieirę i Zizou – trafił na listę niemal sfinalizowanych transferów, które mogły radykalnie zmienić historię Realu. A na tej liście znajduje się również Thierry Henry…
Skarga i kara za Henry’ego
Gdy mówimy o legendarnym Thierrym Henrym, który w lutym 2006 roku strzelił gola na Bernabéu w barwach Arsenalu, w środku galaktycznego upadku i pod ostrzałem krytyki wobec Ronaldo – to było coś wielkiego. Łabędź w ciele snajpera. Real doskonale zdawał sobie z tego sprawę – na tyle, że dziesięć lat wcześniej był o krok od jego zakontraktowania. Był koniec października 1996 roku, a Titi miał zaledwie 19 lat i dopiero przebijał się w AS Monaco, wówczas występującym w mniej obserwowanej lidze francuskiej. Kilka tygodni wcześniej dziennikarz Julio Maldonado zwrócił na niego uwagę w swoim programie w CANAL+. To była zapowiedź przyszłości. Choć Real obserwował Henry’ego już wcześniej. Dwaj skauci – Paco de Gracia i Julián Muñoz – wrócili z mistrzostw Europy U-18 w 1995 roku z raportami na temat młodego Francuza, które trafiły na biurko ówczesnego dyrektora sportowego, Ramóna Martíneza. Ale to Lorenzo Sanz, który wysłał nowego szefa skautingu (Pirriego) aż cztery razy, by śledził zawodnika, dopiął swego i spotkał się z ojcem Henry’ego – zarazem jego agentem – w paryskim hotelu, wspomina AS.
Tam dogadano warunki: Henry miał trafić do Realu w czerwcu 1997 roku, po wygaśnięciu kontraktu z Monaco, na cztery sezony z opcją przedłużenia o kolejny rok. Co więcej, Sanz potwierdzał w rozmowie z Asem, że klub jest gotów sprowadzić go jeszcze wcześniej: „Jeśli Monaco zgodzi się negocjować, możliwe, że będziemy mieli go już w grudniu” – mówił z optymizmem. Jak się później okazało, niesłusznie. Henry publicznie przyznał: „Byłbym zachwycony grą w Realu Madryt”, ale Monaco wywołało wojnę.
Z Księstwa poszły groźby wobec Realu: skarga do FIFA za negocjacje z zawodnikiem przed wejściem w ostatnie sześć miesięcy obowiązywania kontraktu. Presja rosła. Skarga została złożona, FIFA ją przyjęła, ukarała zarówno Real, jak i Henry’ego… i uznała wstępny kontrakt za nieważny. Monaco dalej naciskało na rodzinę Henry’ego, by sprzedać go najlepszemu oferentowi, i w końcu – niemal w drodze na samolot do Madrytu – ojciec Henry’ego poinformował działaczy Królewskich, że nie są w stanie wytrzymać tej presji. Kilka dni później Monaco sprzedało Henry’ego do Juventusu. „Kontrakt Henry’ego został mi w szufladzie...” – wyznał Lorenzo Sanz po dwóch dekadach, podsumowuje AS.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze