Ballada o lekkim zabarwieniu stylistycznym
Czy kibic Realu Madryt ma prawo wymagać od swoich ulubieńców nie tylko zwycięstw, ale i dobrej, przyjemnej dla oka gry? Na to odwieczne pytanie w swoim felietonie odpowiada nasz redaktor, Jakub Glibowski.
Fot. własne
Przypuszczam, że nikt nie prowadzi takiej statystyki, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że najczęściej powtarzanym w kontekście Realu Madryt słowem na początku bieżącego sezonu jest „równowaga”. Już 18 sierpnia, po pierwszym ligowym spotkaniu na Majorce, usłyszeliśmy z ust Carlo Ancelottiego: „Brakowało nam równowagi w drugiej połowie. To mecz, który mogliśmy przegrać przez brak równowagi. To nie był dobry mecz. Jesteśmy bardzo ofensywnym zespołem, a równowaga defensywna jest kluczową częścią”.
Zaczęło się więc od równowagi. Z naciskiem na jej defensywny aspekt. 31 sierpnia na konferencji prasowej przed starciem z Betisem Ancelotti powiedział: „Zmartwienie to nie jest złe uczucie. To oznacza, że zajmujesz się problemem, który zidentyfikowałeś. […] Kiedy problem jest jasny, podobnie łatwo jest go rozwiązać”. Tu już nie było mowy wyłącznie o równowadze, a o szerszym problemie ujętym holistycznie. Włoch równocześnie zadeklarował w ten sposób, że odkrył, co nie funkcjonuje, i wie, dlaczego w trzech pierwszych kolejkach jego drużyna zanotowała dwa remisy.
Po podziale punktów z Las Palmas 65-latek rzekł: „Brakuje nam solidności, którą mieliśmy w poprzednim sezonie”. Nie omieszkał jednak podkreślić, że: „To problem piłkarski, już mówiłem, że to wykryłem. Gra jest wolna, nie ma wiele ruchu, a piłka dociera do napastników, kiedy przeciwnik jest zamknięty”. Kolejna porcja wniosków. Tym razem dość konkretnych i konstruktywnych.
W czterech kolejnych potyczkach Królewscy odnieśli cztery zwycięstwa. Pomimo tego, że strzelili w nich łącznie 11 goli i stracili tylko dwa, ich gra pozostawiała sporo do życzenia. Piłka nadal krążyła za wolno, brakowało intensywności i dynamiki. Chyba tylko dzięki łasce opatrzności i genialnej dyspozycji Thibaut Courtois udało się zachować czyste konto w rywalizacji z Realem Sociedad, a Stuttgart zaledwie raz odnalazł drogę do siatki.
„Jeśli ktoś myśli, że wygrywanie meczów jest łatwe, to się myli”, uświadamiał nas Ancelotti po pokonaniu Stuttgartu na inaugurację nowej edycji Ligi Mistrzów. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że trochę za dużo cierpienia towarzyszy nam na starcie trwającej kampanii. Real nie jest w stanie wcielić się w rolę dominatora, który nie pozostawia rywalowi żadnych złudzeń. Dość powiedzieć, że Sociedad oddał na bramkę naszych ulubieńców 11 strzałów, a Stuttgart aż 17. Carletto na konferencji prasowej przed pojedynkiem z Espanyolem tłumaczył, że to głównie przez błędy w wyprowadzeniu piłki.
„Możemy grać lepiej, ale kibice Realu Madryt są przyzwyczajeni do oglądania futbolu w stylu rock and rolla, a nie futbolu z wieloma przyjęciami i kontaktami z piłką. Staramy się uszczęśliwić kibiców naszą postawą, a sądzę, że oni chcą wygrywać bardziej, niż grać dobrze”, odpowiedział trener zapytany o to, czy przeszkadza mu, gdy powtarza się, że Los Blancos wygrywają, ale na to nie zasługują. Tą wypowiedzią Carlo chciał przekazać nam jedną prostą rzecz – jego Real Madryt nie grał, nie gra i nie będzie grał tiki-taki. Czy się to komuś podoba, czy nie.
No dobra, to czym dla Ancelottiego jest piękny futbol? Bo ta kwestia również została poruszona przed sobotnią rywalizacją z Espanyolem: „Dla mnie piękny futbol zależy od charakterystyki piłkarzy. Piękny futbol to dobra defensywa, dobra ofensywa, kontrolowanie piłki i świetne kontry. Futbol nie jest zerojedynkowy, ma różne swoje twarze i uważam, że każdy ma swoją. Lubię patrzeć, jak moja drużyna dobrze broni, jak dobrze wychodzi z piłką od tyłu i nie traci czasu w posiadaniu piłki. Chcę, żeby była wertykalna, o ile oczywiście mamy napastnika, który może tak grać. Jeśli mamy bardziej statycznego, musimy grać inny futbol. To może być na przykład raczej gra skrzydłami i dośrodkowania. Tu ciężko jest stwierdzić, czym jest piękny futbol”.
Czyli nie ma jednej, dobrej odpowiedzi. „Jestem Włochem. Trzy podania wystarczą. Nie potrzebujemy 30 zagrań, by strzelić”, powiedział nasz szkoleniowiec w 2013 roku, co ostatnio przypominał dziennik AS. Nie mam zamiaru kwestionować stanowiska Carletto. Zresztą trudno to robić w przypadku człowieka, który sięgnął z madryckim zespołem po 14 pucharów, wyrównując osiągnięcie legendarnego Miguela Muñoza. Wszyscy chcemy wygrywać, wszyscy chcemy zdobywać kolejne trofea. Ale nie oznacza to, że nie możemy wymagać oglądania dobrego futbolu. Jak najbardziej możemy, a nawet powinniśmy. W końcu kibicujemy Realowi Madryt.
„Sposób, w jaki Real Madryt wygrywa, ma duże znaczenie. Większe, niż widziałem w każdym innym klubie, w tym w Barcelonie”, napisał w swoim felietonie Eduardo Álvarez, dziennikarz między innymi BBC World Service Sport, wychowany na Piątce Sępa socio Realu Madryt od stycznia 1995 roku. Zamieścił tam pewne uniwersalne przesłanie, o którym nie wolno nam, madridistas, zapominać: „Jeśli kibicujesz temu Klubowi, pamiętaj: chcemy wygrywać i chcemy to robić w miły dla oka sposób, zdobywając jak najwięcej bramek. A zwycięstwo nie sprawia, że zapominamy, iż zagraliśmy źle”.
I o to właśnie chodzi. To jest sedno sprawy. Nie jest tak, że kiedy wygrywamy, ale to zwycięstwo pozostawiło gorzki posmak w naszych ustach, to puszczamy ten fakt w niepamięć. Absolutnie nie. Dlatego mieliśmy prawo poczuć dysonans, gdy Carlo Ancelotti oznajmił, że występ Królewskich przeciwko Espanyolowi był kompletny. Nie ulega wątpliwości, że wielkim atutem Realu jest to, że potrafi być niczym kameleon, perfekcyjnie dostosowując się do warunków stawianych przez przeciwnika. Przecież głównie dzięki tej unikalnej umiejętności był w stanie wyeliminować Manchester City w minionej kampanii Champions League.
Ale oprócz bycia piłkarskim kameleonem, oczekujemy widowiska. Nie oczekujemy co prawda nagłego powrotu do wersji z sezonu 2011/12, kiedy to Cristiano Ronaldo i spółka zdobyli w lidze 121 goli, ale oczekujemy widowiska na miarę bieżących możliwości (całkiem niemałych swoją drogą). Oczekujemy go my, najczęściej podziwiający aktualnego mistrza Hiszpanii i Europy w telewizji, a tym bardziej ci fani, którzy regularnie zasiadają na trybunach Santiago Bernabéu.
Carlo, wbrew niektórym swoim deklaracjom („Sądzę, że kibice chcą wygrywać bardziej, niż grać dobrze”), doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jakby nie było, w spotkaniu z Deportivo Alavés zasiądzie na ławce trenerskiej Los Blancos po raz 300., a to jednak o czymś świadczy. Wie, co jest ważne w naszym Klubie. Wyciąga niezwykle trafne wnioski, którymi dzieli się na konferencjach prasowych, ale nie może na nich mówić wszystkiego. Jest menedżerem, który zawsze stoi murem za swoimi zawodnikami. I chwała mu za to. Ale – podobnie jak my – wymaga od nich, by dawali nam radość, by częściej wprawiali nas w stan euforii swoim rock and rollem. Sęk w tym, że z racji zajmowanego stanowiska i związanych z nim okoliczności, nie może wyrażać się na ten temat aż tak bezpośrednio jak my.
Real Madryt w końcu musi zatem zacząć cieszyć oczy swoich sympatyków. Ale Real Madryt nigdy nie będzie jak Barcelona czy Manchester City Pepa Guardioli. Real Madryt musi być szybki, intensywny, bezpardonowy i pełen animuszu. Real Madryt po prostu musi być sobą. Oby było to tylko kwestią czasu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze