Rewanżowe mecze 1/8 Ligi Mistrzów
Znamy już ćwierćfinalistów Champions League
Wtorek, 6.03
Liverpool FC - FC Barcelona 0:1
(Gudjohnsen 71’)
Przed trudnym zadaniem stanęli piłkarze katalońskiego „więcej niż klubu". Tak jak zapowiedział Pan Szpakowski: „Liverpool na Camp Nou nie przegrywa", co zmniejszyło szanse na awans Barcelony. Szanse te jednak były i wszystko mogło się jeszcze zdarzyć.
FC Barcelona nie wyglądała w pierwszej połowie na zespół, któremu zależy na strzeleniu bramki. Bardzo odważnie grali za to gospodarze, nie bronili korzystnego wyniku z pierwszego starcia, lecz od początku atakowali i przycisnęli rywala. Oczywiście największą nadzieją Liverpoolu był Victor Valdés, któremu tym razem pomagała, i to dwukrotnie, poprzeczka. Najpierw trafił w nią Riise, a następnie Sissoko - Valdés fatalnie wybił piłkę po ziemi, wprost pod nogi Francuza, który z wielki spokojem zagrał bez przyjęcia. Jęków zawodu na Anfield Road było więcej. Jeszcze wcześniej, z ostrego kąta strzelał Bellamy, Valdés zdołał ten strzał obronić, a do piłki dobiegł Kuyt - z wiadomym zamiarem, ale i tym razem obronną ręką wyszedł bramkarz Barcy. Dobiłał jeszcze Riise, ale na drodze stanął Carles Puyol.
Barcelona obudziła się w drugiej połowie. Świetną akcję przeprowadził Ronaldinho, przedarł się przez angielską obronę i trafił w słupek. Mało brakowało, a goście objęliby prowadzenie. Liverpool jednak nie spał - on czuwał. W 73. minucie strzelał Gerrard, a twarzą bronił Valdés. Niecałe dwie minuty później, nadzieję Katalończykom przywrócił Gudjohnsen, który zamienił bardzo dobre podanie Xaviego na bramkę. Końcówka to ponowne ataki Liverpoolu, mimo iż to Barcelona powinna zabiegać o strzelenie jeszcze jednej bramki. Genialną okazją zmarnował Peter Crouch, który po dośrodkowaniu Pennanta przelobował bramkę, z kilku metrów. Mimo iż to Barça wygrała ten mecz, awans zyskali piłkarze Rafy Beníteza, jak najbardziej zasłużenie.
Awans: Liverpool
Valencia - Internazionale 0:0
Valencia przybrała postawę wyraźnie ofensywną. Zawodnicy hiszpańskiej drużyny dużo strzelali, ale były to strzały zazwyczaj niecelne. Inter rzadko dochodził do sytuacji strzeleckich, ponieważ inicjatywa mecz była w rękach gospodarzy, to oni prowadzili grę. W 30. minucie zrobiło się gorąco. Po faulu Ibrahomivicia na Albioli, dużo do powiedzenia Szwedowi miał Cańizares. Zagorzałą dyskusję udało się jednak szybko załagodzić. Jeszcze przed przerwą, z bliskiej odległości na bramkę Hiszpana strzelał Crespo, ale piłkę ręką (?) zatrzymał Albiol. Sędzia nie zareagował.
0:0 - taki wynik w pełni zadowalał piłkarzy Quique Sáncheza Floresa. Inter, aby myśleć o awansie, musiał ten mecz wygrać. Bliski zdobycia bramki był Stanković, ale zdołał skierować piłkę tylko w boczną siatkę. Chwilę później akcja przeniosła się pod naprzeciwległą bramkę, gdzie dośrodkowywał Villa, piłkę trącał Morientes, lecz wprost w bramkarza. W 77. minucie na boisku pojawił się Joaquín i kilka sekund po wejściu przeprowadził świetny rajd, ale zamiast podzielić się futbolówką z kolegami, zdecydował się na gest samolubstwa, ekspediując ją kilka metrów od słupka. Mecz skończył się bezbramkowym remisem, ale nie był to koniec emocji.
Prawdziwe widowisko, w negatywnym tego słowa znaczeniu, rozpoczęło się po gwizdku sędziego. Wszystko zainicjował Nicolas Burdisso, który miał jakiś problem i postanowił zwrócić się z nim do Carlosa Marcheny. Zrobiło się zamieszania, a całą sytuację podsycił David Navarro, który podbiegł do grupki „kłócących się" zawodników i zafundował Burdisso „cios prosto w nos". Bojąc się konsekwencji swego czynu, zaczął uciekać, a było przed czym - goniła go połowa składu Interu. Co prawda wyglądało to bardzo... zabawnie, ale cóż to ma wspólnego ze sportem? Fatalne zachowanie piłkarzy obu drużyn.
Awans: Valencia
Chelsea FC - FC Porto 2:1
(Robben 48’, Ballack 79’ - Quaresma 15’)
Mistrz Anglii zdołał na Estádio do Dragão zaledwie zremisować i o awans przyszło mu walczyć na własnym stadionie. Pomimo braku Johna Terry’ego, José Mourinho nie dopuszczał do siebie innej możliwości, jak zwycięstwo tego dwumeczu.
Porto postanowiło jednak popsuć plany swojego byłego szkoleniowca. Mimo iż Chelsea od pierwszej minuty rozpoczęła ostrzeliwanie bramki Heltona, dość niespodziewanie, w 15. minucie meczu, bramkę strzelili goście, uciszając całe Stamford Bridge. Do prostopadłego podania Lucho Gonzáleza wyszedł Quaresma i bezlitośnie umieścił futbolówkę w siatce, strzelając pod ręką Čecha.
Mourinho w pełni wykorzystał przerwę i skutecznie przemówił swoim zawodnikom do rozumu. Jeszcze groźniejsze ataki Anglików wreszcie przyniosły wyrównanie. Strzelcem został Arjen Robben, choć duża w tym zasługa bramkarza Porto. Co prawda strzał był bardzo „niewygodny", piłka jeszcze kozłowała, ale Helton mógł zachować się zdecydowanie lepiej.
Chelsea zdecydowanie bardziej kwapiła się do ataku, aniżeli goście. W 79. minucie, po dośrodkowaniu w pole karne, zagraniu głową Drogby, zgraniu piłki głową przez Szewczenko i woleju Ballacka, Mistrz Anglii objął prowadzenie, 2:1. Genialna akcja ofensywy Chelsea. Porto w końcówce próbowało jeszcze wyrównać, lecz było już zbyt późno.
Awans: Chelsea FC
Olympique Lyon - AS Roma 0:2
(Totti 22’, Mancini 44’)
Po bezbramkowym remisie w pierwszym starciu, w roli zdecydowanego faworyta tego dwumeczu stawiano drużynę Mistrz Francji. Co więcej - Lyon, przez wielu kibiców, był określany jako pretendent do wygrania całych rozgrywek.
Jakież zdziwienie ogarnęło Francuzów zgromadzonych na Stade de Gerland, gdy w 22. minucie, po dośrodkowaniu Tonetto, osamotniony Totti wpakował piłkę do bramki, przybliżając swój klub do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Zaskoczeni byli również zawodnicy Lyonu, którzy od razu poczęli przeprowadzać szybkie, ale chaotyczne akcje. Roma nie zadowoliła się jednobramkowym prowadzeniem. Po indywidualnej akcji Manciniego, w której Brazylijczyk minął rywala zwodem à la Robinho, kilkakrotnie przekładając nogi nad piłką, a następnie, silnym, precyzyjnym strzałem, pokonując Grégory’ego Coupet.
Zespół Lyonu próbował ratować jeszcze Juninho, który oddał najwięcej strzałów ze swojej drużyny. Niestety, albo było one niecelne, albo zbyt łatwe dla Doniego. W 60. minucie przed znakomitą okazją stanął Källström, ale bramkarz gości poradził sobie z jego strzałem. Francuzi przeważali w każdym aspekcie gry, od strzałów poczynając, na posiadaniu piłki kończąc - jedynie wynik brzmiał na ich niekorzyść...
Awans: AS Roma
Środa, 7.03
Bayern Monachium - Real Madryt 2:1
(Makaay 1’, Lucio 66’ - van Nistelrooy 83’ (rzut karny))
Relację z tego meczu znajdziecie tutaj.
Awans: Bayern Monachium
Arsenal FC - PSV Eindhoven 1:1
(Alex 58’ (samobójcza) - Alex 83’)
Niepokonani na własnym stadionie Kanonierzy podejmowali drużynę z Eindhoven. Aby odrobić stratę z pierwszego meczu, musieli oni podtrzymać dobrą passę, nie tylko nie przegrywając, ale wygrywając - remis gwarantował awans PSV.
Chęci podopiecznym Arsène Wengera nie brakowało. Ich plan był jasny i klarowny - ofensywny styl gry, dużo strzałów na bramkę i, co najważniejsze, szybkie odrobienie strat. Kilkakrotnie z dobrej strony pokazał się Kolo Touré. Najpierw obrońca Arsenalu przeprowadził świetny rajd prawym skrzydłem, wbiegł w pole karne, lecz zamiast podać, strzelił z kilku metrów w boczną siatkę. W 22. minucie reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej po raz kolejny próbował pokonać Gomesa, trafił nawet w bramkę, jednak bezbłędnie zachował się Gomes. Dwie znakomite okazje zmarnował Adebayor, podobnie jak Baptista. Nad drużyną z Londynu wisiało fatum braku skuteczności.
Po przerwie Arsenal wreszcie objął prowadzenie, za sprawą bramki zawodnika PSV, Alexa, który po rzucie rożnym niefortunnie wysunął nogę i skierował piłkę do własnej siatki. Dosłownie minutę po tym zdarzeniu, w sytuacji sam na sam z bramkarzem znalazł się Adebayor, jednak strzelił prosto w niego. Napastnik londyńczyków już dawno wykorzystał limit zmarnowanych okazji. Śmielej zaczęli grać goście, jednak z trudem przychodziło im skonstruowanie akcji na miarę bramki. W 83. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, gola na wagę awansu strzelił... Alex, tym samym stając się bohaterem swojej drużyny, podczas gdy po 59 minucie kandydował raczej do miana „antybohatera". PSV w końcówce walczyło jeszcze o wygranie tego meczu, jednak ostatecznie zakończył się on wynikiem 1:1.
Awans: PSV Eindhoven
Kaká - Artur Boruc 1:0
(Kaká 93’)
Gracze Celticu zapowiadali, że postarają się sprawić niespodziankę i powalczyć o awans na San Siro, twierdzy AC Milanu. Jak się okazało, co prawda Szkoci podjęli walkę, lecz szybko przekonali się, z jak mocnym zespołem grają.
Z początku piłkarze Celticu dotrzymywali tempa Włochom. Obie drużyny na zmianę wymieniały się ciosami, niczym w pojedynku bokserskim. Po niedługim czasie Szkoci przyjęli pozycję obronną, choć trudno mówić cokolwiek na temat ich defensywy. Artur Boruc niemal przez cały mecz skazany był na samodzielną walkę ze strzałami ze strony Milanu, których w całym meczu było aż 36 (13 strzałów oddał sam Kaká)! To właśnie Brazylijczyk dyrygował grą gospodarzy, nie raz przeprowadzając groźne, indywidualne akcje. W 38. minucie, po jego podaniu, Ambrosini trafił w poprzeczkę, ale ewentualna bramka i tak nie zostałaby zaliczona, gdyż Włoch znajdował się na pozycji spalonej.
W drugiej połowie, obraz gry nie uległ zmianie. Ciągłe ataki Milanu przerywane były pojedynczymi akcjami Celticu, które inicjować próbował Nakamura. W 84. minucie bliski strzelenia gola był Maldini, jednak po raz kolejny świetnym instynktem wykazał się polski bramkarz. Cztery minuty później, po strzale Kaki, wyręczyła go poprzeczka. Bezbramkowy rezultat zmusił arbitra do zarządzenia dogrywki.
W 3. minucie dodatkowego czasu gry, swój wielki geniusz objawił Kaká. Brazylijczyk przebiegł pół boiska, bez problemu poradził sobie z obrońcami Celticu, po czym pokonał Artura Boruca. Zespół z Glasgow mógł jeszcze powalczyć o remis, ale do końca meczu oglądaliśmy już tylko strzały ze strony Milanu. Dwukrotnie groźnie uderzał Pirlo i dwukrotnie, świetnie interweniował Boruc, chroniąc swoją drużynę przed większą porażką.
Awans: AC Milan
Manchester United - LOSC Lille 1:0
(Larsson 72’)
Mało kto dawał jakiekolwiek szanse Francuzom, którzy przegrali na własnym terenie 1:0. Pewni awansu byli piłkarze Manchesteru, którzy nie dopuszczali do siebie myśli, że Lille mogą im jeszcze zagrozić.
Okazało się, że goście, nie mając nic do stracenie, postanowili uprzykrzyć nieco życie Czerwonym Diabłom. O ile ich chęci były bardzo szczere, o tyle brakowało im pomysłu na zagrożenie przeciwnikowi. Z minuty na minutę Manchester się rozkręcał i bramka wisiała w powietrzu. Po jednym z dośrodkowania, piłka uderzyła w słupek, po strzale O’Shea.
W drugiej odsłonie znów odważniej zaczęli grać zawodnicy Lille. Niepewne wyjście van der Sara wykorzystał Odemwingie, ale piłka po jego strzale trafiła zaledwie w słupek. Wszelkie zapędy Lille, jednym rajdem i dośrodkowaniem, postanowił zastopować Cristiano Ronaldo. To po jego akcji padła jedyna bramka w tym spotkaniu, której to autorem był Henrik Larsson. Francuzi jednak nie zniechęcili się straconą bramką i szukali jeszcze szczęścia w akcjach ofensywnych, mimo iż zdawali sobie sprawę, że aby awansować, potrzebowali cudu. Taki się jednak nie zdarzył, nie wystarczyła nawet ładna akcja Keity, zakończona groźnym strzałem oraz statystyka strzałów, których goście oddali dwa razy więcej, niż ManU.
Awans: Manchester United
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze