Przodownicy pracy
W każdej firmie bądź zakładzie pracy zawsze funkcjonuje ktoś, kto wybija się ponad szarą pracowniczo-robotniczą normę. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, mimo upływu wielu lat od czasów, kiedy afirmacja takiej postawy oddziaływała z największą siłą.
Piłkarze Realu Madryt świętujący zwycięstwo w kwietniowym Klasyku. (fot. Getty Images)
Znacie typ człowieka, który zawsze robi więcej niż ustawa przewiduje? Stara się nawet wtedy, gdy starać się już nie trzeba. Każdy z nas ma kogoś takiego w swojej pracy. Niektórzy z nas zapewne sami wyznają ten etos. Przecież niezmierzonym zaszczytem jest odznaka czy naklejka dla najefektywniejszego z najefektywniejszych, oprawienie w ramki własnego zdjęcia i zawiśnięcie w firmowej alei zasłużonych.
Dziś kogoś takiego nazwalibyśmy pracownikiem miesiąca, a dosadniej po prostu pracoholikiem. W czasach słusznie minionych ktoś taki tytułowany był przodownikiem pracy. Było to wyróżnienie przyznawane w państwach dawnego bloku komunistycznego dla pracowników, którzy wydatnie przekroczyli przyjęte normy. Prototypowym przodownikiem pracy był radziecki górnik Aleksiej Stachanow. Od jego nazwiska pochodzi zresztą słowo „stachanowiec” używane jako potoczne określenie takiegoż uczestnika współzawodnictwa pracy.
Uznanym przez Polską Rzeczpospolitą Ludową za nasz rodzimy archetyp stachanowca był Wincenty Pstrowski, który za swój przemożny wkład został odznaczony za życia Brązowym Krzyżem Zasługi, a nawet Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, który otrzymał postanowieniem samego Bolesława Bieruta. Pośmiertnie (zmarł w 1948 roku) natomiast został uhonorowany Orderem Budowniczych Polski Ludowej. Jeśli więc klasa robotnicza miała brać z kogoś przykład, to właśnie ze Pstrowskiego.
Książkowy przykład piłkarskiego pracownika miesiąca, pracoholika lub przodownika pracy (do wyboru, do koloru) stanowi Real Madryt, który może co nieco powiedzieć o wykonywaniu swoich zadań ponad wskazaną normę. Wszakże po przypieczętowaniu zdobycia 36. tytułu mistrzowskiego za sprawą zwycięstwa z Cádizem i porażki Barcelony z Gironą w ubiegłą sobotę Królewscy z Brahimem Díazem na kierownicy pokonali Granadę 4:0. Nie musieli, a jednak wygrali w imponującym stylu i dopisali kolejne trzy punkty, mając ligowy triumf w kieszeni.
Fakty są takie, że gdyby świeżo upieczony mistrz Hiszpanii przegrał wszystkie trzy mecze pozostające do końca sezonu w La Lidze, to w gruncie rzeczy nic wielkiego by się nie stało. Równie dobrze mógłby już spokojnie położyć się na leżaku, otworzyć złocisty, dobrze schłodzony napój i napawać się swoim sukcesem. Cel został spełniony. Ale nic z tego. Nie ma obijania się. Nie tutaj. Skoro można zanotować finisz z zaledwie jedną porażką w całej kampanii, to trzeba to zrobić. Skoro można przeciąć linię mety z 99 punktami na koncie, to trzeba to zrobić. Tego wymaga bycie Realem Madryt.
Najlepszym dowodem absolutnie wyjątkowej mentalności Los Blancos jest przekaz wysłany przez Auréliena Tchouaméniego tuż po oficjalnym rozstrzygnięciu kwestii tytułu w Primera División. Francuz opublikował na swoim koncie na Instagramie filmik z legendarnym cytatem Kobego Bryanta: „Job's not finished”. Bo praca rzeczywiście nie została jeszcze skończona. Ani w Lidze Mistrzów (to akurat jest oczywiste), ani na krajowym podwórku, bez względu na to, że Real jest już po koronacji, a nawet po uroczystej fecie z kibicami i czułościach Nacho względem bogini Kybele.
Dlatego też podopieczni Carlo Ancelottiego w konfrontacji z gośćmi z Vitorii celują wyłącznie w komplet oczek. Deportivo Alavés ma pewne utrzymanie w elicie i obecnie zajmuje 11. miejsce w tabeli, plasując się niemal w samym środku stawki. Nie możemy jednak ulec złudnemu wrażeniu, jakoby nasi ulubieńcy mieli zmierzyć się dziś ze zwykłym ligowym średniakiem. Miejmy na uwadze, że Los Babazorros notują passę czterech spotkań z rzędu bez porażki (trzy wygrane, jeden remis), a w tym czasie zdołali pokonać Atlético czy zremisować z Gironą. Królewscy też nie mieli z nimi łatwiej przeprawy, kiedy to tuż przed świętami Bożego Narodzenia skromnie zwyciężyli w stolicy Kraju Basków 1:0, a jedynego gola po uderzeniu piłki głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego strzelił Lucas Vázquez.
Potyczka z Alavés to również znakomita szansa dla wszystkich madridistas na przekonanie się na własne oczy, jak w niebiesko-białych barwach radzą sobie sprzedany latem Antonio Blanco oraz przede wszystkim wypożyczony i bardzo chwalony za występy w bieżących rozgrywkach Rafa Marín. W kontekście 21-letniego środkowego obrońcy dużo się mówi i pisze o jego potencjalnym powrocie na Santiago Bernabéu w celu uzupełnienia w kadrze luki po wspomnianym Nacho, który najprawdopodobniej latem pożegna się z klubem. Tym samym każdy z nas będzie mógł poczuć się niczym piłkarski skaut z krwi i kości.
Real Madryt może zatem harmonijnie kontynuować działanie ponad normę, co właściwie czyni od początku sezonu. Żywimy nadzieję, że dziś też tak będzie. Czas na dalsze śrubowanie ligowego dorobku. Miano najbardziej utytułowanego przodownika pracy w hiszpańskim i europejskim futbolu jednak zobowiązuje.
* * *
Mecz z Deportivo Alavés na Santiago Bernabéu rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:30, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ Online.
Spotkanie można wytypować w FORTUNA.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze