Bez zaliczki i bez straty
W pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów Real Madryt zremisował u siebie z Manchesterem City 3:3. Gole dla Królewskich padły po uderzeniach Eduardo Camavingi, Rodrygo i Fede Valverde.
Fede Valverde i Antonio Rüdiger. (fot. Getty Images)
Kibice Realu Madryt mogą być źli, wkurzeni i rozczarowani. Manchester City przyjechał na Santiago Bernabéu bez Kyle’a Walkera i Nathana Aké, a w pierwszym składzie zabrakło między innymi Edersona czy Kevina De Bruyne. Do tego optymizm Królewskich mógł budować zdecydowanie dłuższy odpoczynek i bardzo poważne potraktowanie przygotowań do tego jednego meczu.
W niewielu możliwych scenariuszach można sobie wyobrazić gorszy start. W pierwszej minucie (!) Aurélien Tchouaméni wyeliminował się z rewanżu, a Bernardo Silva zaskoczył Andrija Łunina, który popełnił wyraźny błąd przy uderzeniu Portugalczyka z rzutu wolnego. 0:1, osłabienie przed rewanżem i zamiast białego Bernabéu było coś w stylu białej gorączki. Na szczęście Real się nie załamał i wyglądało na to, że ma jakiś pomysł na City. Indywidualny przebłysk Camavingi i nieco szczęścia, a potem świetna kontra w wykonaniu brazylijskiego duetu i znowu nieco szczęścia dały prowadzenie.
Czy wynik 2:1 był bardzo zasłużony? Z jednej strony nie do końca. City miało sporo pecha przy obu golach, ale dominowało i spędzało sporo czasu na połowie Realu. Mimo wszystko kibice Realu też mogli odczuwać niedosyt. Kilka obiecujących kontr skończyło się albo zbyt słabymi strzałami, albo złymi podaniami.
Gra, wynik 2:1, okazje do kontr i Bernabéu mogły dawać spore nadzieje na drugą połowę. Nie ma wątpliwości, że kibice nie chcieli po 45 minutach skończyć z takim wynikiem. Chcieli więcej.
Po piłkarzach i trenerze nie było tego widać. City cieszyło się inicjatywą, zaczęło naciskać i coraz bardziej zagrażać, a Real nadal brylował w marnowaniu kontrataków. Przewaga fizyczna też miała być po stronie madrytczyków, ale nie było tego widać, zwłaszcza że i Kroos, i Camavinga byli spóźnieni. Nie raz i nie dwa. City zrobiło to, co Real w pierwszej połowie. W krótkim czasie strzeliło dwa gole i wyszło na prowadzenie. Remontadą odpowiedziało na remontadę.
Ostatnie słowo na szczęście należało do Realu. Vinícius, który rozgrywał co najwyżej przeciętne spotkanie, dograł do Fede Valverde, a Urugwajczyk nareszcie uderzył celnie i nie do obrony.
Wynik jest dosyć zasłużony. Obie drużyny oddały podobną liczbę strzałów, strzałów celnych, rezultat goli oczekiwanych też wygląda dość podobnie. Mimo wszystko fani Realu mogą odczuwać niedosyt. Przy golach uśmiechnęło się szczęście, ale… trafień mogło być jeszcze więcej, a bramek dla City dało się uniknąć. Na tak wysokim poziomie rzeczywiście decydują centymetry, a piękno futbolu polega też na tym, że podopieczni Pepa Guardioli też mogą odczuwać niedosyt i być może rozczarowanie.
Ostatecznie wszystko rozstrzygnie się w Manchesterze, gdzie zagramy praktycznie od zera, tyle że obie drużyny znają się trochę lepiej.
Real Madryt – Manchester City 3:3 (2:1)
0:1 Bernardo 2'
1:1 Dias 12' (gol samobójczy)
2:1 Rodrygo 14' (asysta: Vinícius)
2:2 Foden 65' (asysta: Stones)
2:3 Gvardiol 71' (asysta: Grealish)
3:3 Valverde 79' (asysta: Vinícius)
Real Madryt: Łunin; Carvajal, Tchouaméni, Rüdiger, Mendy; Camavinga, Kroos (72' Modrić), Valverde, Bellingham; Vinícius (86' Joselu), Rodrygo (72' Brahim)
City: Ortega; Akanji, Stones, Dias, Gvardiol; Rodri, Kovačić; Bernardo, Grealish, Foden (87' Álvarez); Haaland
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze