Czy najbardziej wzorowym klubem świata jest… Real Madryt?
„Klub wkracza w przyszłość inną niż ta, którą wyobrażał sobie jego prezes, Florentino Pérez. Ale perspektywy są tak świetlane jak zawsze”, rozpoczyna swój felieton na łamach The New York Times Rory Smith. Przedstawiamy jego pełne tłumaczenie.
Vinícius Júnior i Brahim Díaz cieszą się po golu z Osasuną. (fot. Getty Images)
Uśmiech nie schodził z twarzy zadowolonego Florentino Péreza i trudno było się temu dziwić. Właśnie oglądał emocjonujący mecz pomiędzy Hiszpanią a Brazylią na stadionie, który został przez niego drogo i wystawnie przebudowany. Teraz Pérez, wszechwładny prezes Realu Madryt, znalazł się w bielonym tunelu, w którym – oczywiście zupełnie przypadkowo – miał swoją ulubioną okazję do zrobienia zdjęcia.
Po jednej stronie stał Vinícius Júnior, sztandarowa postać Realu Madryt, sumiennie przedstawiając swoim kolegom z reprezentacji Brazylii człowieka, który płaci mu pensję. Nieco dalej na korytarzu, spiesząc się, by oddać pokłon, stał Rodrygo, kolejny z pracowników Péreza.
Ale uwaga Péreza skupiała się na Endricku, 17-letniej gwieździe, która tego lata zakończy swoje długo oczekiwane przenosiny na Santiago Bernabéu. Stwierdzenie, że doszło między nimi do rozmowy, byłoby przesadą: na nagraniu z ich krótkiego spotkania Endrick nie wydaje się mówić. Po uścisku dłoni Pérez wypowiada tylko jedną kwestię, ale jest ona doskonała. „Czekamy na ciebie tutaj”.
Real Madryt czeka na Ednricka już od jakiegoś czasu. Klub ogłosił, że osiągnął porozumienie z Palmeiras na trzy dni przed finałem Mistrzostw Świata w 2022 roku. Zgodnie z zasadami FIFA piłkarz pozostanie w Brazylii aż do ukończenia 18. roku życia w lipcu tego roku.
Tego rodzaju długoterminowe planowanie wydaje się nieco niezgodne z tradycyjnym modus operandi Realu Madryt. Klub prawidłowo identyfikuje się jako tytan i – w szczególności pod kierownictwem Péreza – jest dumny z tego, że żyje wartościami związanymi z klasyczną definicją tego terminu: porywczy, impulsywny, irytujący. Zwalnia trenerów za niepowodzenie w Lidze Mistrzów, podpisuje kontrakty z piłkarzami po wspaniałych Mistrzostwach Świata i regularnie emituje na swoim wewnętrznym kanale telewizyjnym program, który został zinterpretowany jako prewencyjna próba wywarcia wpływu i/lub zastraszenia sędziów. Real Madryt zawsze był miejscem, które zjada własnych synów.
Wszystko to pozostaje mocno zakorzenione we włóknach klubu. W ciągu ostatnich trzech lat Pérez nie tylko pomógł wymyślić Superligę, która miała przekształcić światową piłkę nożną bardziej według jego upodobań, ale także bronił jej w krzykliwym talk-show – trochę tak, jakby poszedł do Judge Judy, aby ogłosić zniesienie pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ – a następnie kontynuował promowanie jej nawet po tym, jak została zniszczona przez, no cóż, prawie wszystkich innych.
Nie ma jednak wątpliwości, że w obecnym wcieleniu Realu Madryt jest czymś innym. Klub zawsze uważał się za największą, najpotężniejszą, najbardziej efektowną i najsłynniejszą drużynę nie tylko w piłce nożnej, ale w całym sporcie. Teraz można postawić tezę, że powinien być również uważany za najlepiej zarządzany. Świadczy o tym jego lekko absurdalny rekord w Lidze Mistrzów. W ciągu ostatniej dekady pięciokrotnie wygrał rozgrywki, które są przez nich cenione najbardziej. Gdyby drużyna Carlo Ancelottiego uległa Manchesterowi City w ciągu najbliższych dwóch tygodni, byłby to dopiero trzeci raz od 2010 roku, kiedy Real Madryt nie dotarł przynajmniej do półfinału tych najważniejszych europejskich rozgrywek.
Lepszym wskaźnikiem jest jednak to, co wydarzy się tego lata. Oprócz Endricka, już namaszczonego na najlepszego gracza nowego pokolenia, oczekuje się, że Real Madryt (w końcu) podpisze kontrakt z Kylianem Mbappé. Powinien do nich dołączyć także Alphonso Davies, lewy obrońca Bayernu Monachium.
Wszystkie trzy transakcje pokazują, jak zręcznie Real Madryt porusza się teraz po rynku transferowym. Endrick to kolejny poka kunsztu Juniego Calafata, odpowiedzialnego za klubowy skauting, który od dawna ma za zadanie sprowadzać do Realu Madryt najzdolniejszych zawodników z całego świata – a zwłaszcza z Ameryki Południowej.
Mbappé jest przykładem cierpliwości, a Real Madryt na zmianę uwodził zawodnika i czekał na czas, powoli i ostrożnie pozycjonując się jako jedyna realistyczna droga odejścia z Paris St.-Germain, czekając, aż warunki ekonomiczne będą odpowiednie, aby podpisać z nim kontrakt. Davies również jest arcydziełem cierpliwości: Real Madryt postawi Bayern Monachium przed wyborem utraty go za opłatą tego lata lub za darmo, gdy jego kontrakt wygaśnie w 2025 roku. Bayern oczywiście będzie miał mu to za złe. Ale jest na tyle zaznajomiony z tego rodzaju metodą silnej ręki, że prywatnie może też trochę przyklasnąć.
Nie byłby to pierwszy klub, który podziwiałby – jakkolwiek niechętnie – to, jak dobrze Real Madryt dostosował się do krajobrazu finansowego, który, jak pokazał projekt Superligi, wydawał się zmieniać na niekorzyść starych europejskich arystokratów.
Real Madryt nie ma na przykład pieniędzy, by wymuszać na drużynach Premier League sprzedaż zawodników, więc zamiast tego podpisał kontrakt z Antonio Rüdigerem z Chelsea na zasadzie wolnego transferu. Utrzymuje imponująco produktywną akademię – według firmy analitycznej CIES 97 ich wychowanków gra aktualnie zawodowo w Europie – ale także szybko podchwycił graczy takich jak Eduardo Camavinga, Jude Bellingham i Aurelién Tchouaméni, zanim wpadli w angielskie szpony.
Rezultatem jest klub, który niemal jako jedyny spośród wielkich drużyn z Europy może z radością patrzeć w przyszłość. Barcelona zastawiła wiele jutra, by zapłacić za wczorajsze grzechy. Bayern Monachium ma zamiar zatrudnić czwartego trenera w ciągu trzech lat. Juventus wciąż boryka się z masową rezygnacją zarządu w 2022 roku w związku z zarzutami o oszustwa finansowe.
Z drugiej strony Real Madryt powinien w przyszłym sezonie być w stanie mieć środek pola Camavinga, Tchouaméni i Bellingham oraz linię ataku Rodrygo, Vinícius i Endrick. Nie wiadomo, gdzie w tym wszystkim zmieści się Federico Valverde. Z pewnością nie wydaje się, by los klubu zależał od tego, co zdecyduje się zrobić Mbappé.
Pod wieloma względami może pozostać staromodnym klubem, zarządzanym jako osobiste lenno przez wszechmocnego prezesa. Nie udaje, że jest tak oparty na danych, tak nowoczesny, jak Manchester City, Liverpool czy Brighton, a już na pewno w żadnym momencie nie odczuwa potrzeby mówienia komukolwiek, jaki jest sprytny.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że spośród całej tradycyjnej elity rozgrywek to właśnie Real Madryt najmniej potrzebuje Superligi. Prawdą jest, że nie jest to rzeczywistość, w której Florentino Pérez miał nadzieję znaleźć się wiosną 2024 roku. Chciał, aby zmieniła się nieodwołalnie, aby pasowała do jego klubu. Wydaje się jednak, że odwrotna sytuacja zadziałała równie dobrze. Ma swój nowoczesny stadion. Ma swoją plejadę gwiazd. Świat pozostaje taki, jaki zawsze był, co bardzo podoba się Realowi Madryt.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze