Moc (błędnych) przekonań
Słowo na sobotę – nie dajmy się zniewolić własnym przekonaniom. Zwłaszcza tym błędnym.
30 stycznia 2011 roku, od lewej Sami Khedira, Ricardo Carvalho, Karim Benzema, Cristiano Ronaldo i Mesut Özil po bramce Osasuny, która okazała się zwycięskim trafieniem. (fot. Getty Images)
Osasuna – Real Madryt: Przewidywane składy
Siła przekonań bywa obezwładniająca. Z kolei siła przekonań błędnych bywa obezwładniająco przytłaczająca. I nierzadko wydatnie utrudniająca nam życie. Błędne przekonania stawiają nam granice i narzucają bariery, których nie jesteśmy w stanie pokonać już na samym starcie, w naszej głowie. A przynajmniej tak nam się wydaje. Posługując się nomenklaturą piłkarską – przegrywamy ten pojedynek w szatni, zanim w ogóle wyjdziemy na boisko.
Niegdyś wszyscy (albo prawie wszyscy) byli pewni, że osiągnięcie czasu poniżej czterech minut w biegu na dystansie jednej mili, czyli dokładnie 1609 metrów, jest niewykonalne. Przez „niegdyś” rozumiemy zasadniczo okres od roku 1945, kiedy to ustanowiony został rekord legitymowany wynikiem 4:01,4, do 1954. Otóż 6 maja rzeczonego 1954 roku niejaki Roger Bannister, angielski biegacz średniodystansowy, w biegu na jedną milę uzyskał rezultat 3:59,4, stając się pierwszym człowiekiem w historii, któremu udało się na tym dystansie zejść poniżej czterech minut.
Bannister dokonał sztuki przełomowej i do tamtej pory niewyobrażalnej. Na zawsze zapisał się w annałach sportu. Dość powiedzieć, że „New York Times” napisał o nim tak: „Osiągnął jeden z dotychczas nieosiągalnych celów człowieka”. Ale najbardziej znamienne w całej tej opowieści jest to, że jego rekord został pobity po upływie raptem półtora miesiąca. Mało tego. W ciągu kolejnych trzech lat wynik poniżej czterech minut w biegu na jedną milę osiągnęło aż 16 różnych atletów. Wszystko dzięki temu, że nieżyjący już niestety biegacz zadał kłam utartej prawidłowości powielanej przez ludzi i udowodnił, że niemożliwe nie istnieje.
Podobnie było z Ligą Mistrzów. Oczywiście z tą Ligą Mistrzów sensu stricto, czyli z rozgrywkami zreformowanymi w 1992 roku. W pewnym momencie wielu kibicom na całym świecie wydawało się, że chyba nikomu nie uda się obronić uszatego pucharu. Że jak już ktoś zatriumfuje, to w kolejnej edycji prędzej czy później odpadnie i pożegna się z nadziejami. I wtedy pojawił się Real Madryt cały ubrany na biało. Los Blancos pod wodzą Zinédine’a Zidane’a nie dość, że obronili tytuł klubowego mistrza Europy, to jeszcze pokusili się o sięgnięcie po to prestiżowe trofeum trzy razy z rzędu. Tym sposobem kolejne przekonanie legło w gruzach. Wracając na hiszpańskie podwórko, drzewiej mówiło się, że wśród wielu niegościnnych dla madrytczyków terenów, jednym z najbardziej nieprzyjaznych jest El Sadar. Jako że tego typu sądy mają swoją datę przydatności, mówimy: „Sprawdzam”.
O nienawiści żywionej do Realu przez fanów Osasuny powiedziano i napisano już wszystko. Sami zresztą zobaczcie. Źródła tego szalenie namiętnego uczucia powinniśmy szukać najprawdopodobniej w sezonie 1962/63, kiedy to remis z Królewskimi na dwie kolejki przed końcem kampanii przypieczętował spadek Los Rojillos. To wydarzenie sprawiło, że goście ze stolicy przy okazji każdej kolejnej wizyty w Pampelunie mogli liczyć na iście „gorące” przywitanie i równie „pieszczotliwe” traktowanie. Na szczęście czasy, w których z trybun El Sadar w kierunku madryckich piłkarzy leciały petardy, śruby, metalowe pręty czy w najlżejszym wariancie – kasztany, minęły. Chyba. Tak czy siak, wbrew niezmiennie dość powszechnemu wśród madridistas przekonaniu, wyjazdowe starcia z Osasuną od dawna nie są tak straszne, jak je malują.
W tym momencie wcielamy się niejako w rolę pogromcy mitów. Trudno jednak inaczej podejść do tego tematu, jeśli ostatniej porażki z Osasuną nasi ulubieńcy doznali dokładnie 30 stycznia 2011 roku. Była to zarazem nasza ostatnia przegrana na El Sadar. Żeby uświadomić sobie, jak wiele czasu upłynęło od tamtego spotkania, nadmienimy tylko, że trenerem Realu był wówczas José Mourinho, kwartet ofensywny stanowili Cristiano Ronaldo, Mesut Özil, Ángel Di María oraz Karim Benzema, a duet stoperów tworzyli Ricardo Carvalho i Raúl Albiol. Tyle wystarczy. Najważniejsze jest jednak to, że od tamtej pory w 9 wyjazdowych potyczkach z Osasuną odnieśliśmy 6 zwycięstw, a 3-krotnie padał rezultat remisowy. Słowem – przed dzisiejszą konfrontacją nie mamy się czego bać.
Podopieczni Jagoby Arrasate podejdą do meczu z Królewskimi po przegranej z Gironą. W bieżącym sezonie ligowym radzą sobie średnio, o czym najlepiej świadczy ich pozycja w tabeli (10. miejsce). Mimo to, wciąż mają szansę na zaatakowanie szóstej lokaty, która gwarantuje udział w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Strata do Realu Sociedad wynosi siedem punktów, a nie takie rzeczy działy się w futbolu. Mamy jakieś dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że sympatycy Los Rojillos tłumaczą sobie nawzajem, że pogoń za Europą trzeba rozpocząć od pokonania na własnym terenie znienawidzonego madryckiego bogacza, który przecież tak niedawno pozbawił ich marzeń o pierwszym w dziejach klubu z Nawarry triumfie w Pucharze Króla (patrz: ubiegłoroczny finał wygrany przez Real 2:1).
Z kolei Los Blancos w minioną niedzielę poprawili sobie humory po remisie z Valencią i nie najlepszym występie w rewanżu z Lipskiem w 1/8 finału Champions League, wygrywając z Celtą 4:0. W obliczu dzisiejszej rywalizacji z Osasuną zawodnicy Carlo Ancelottiego stoją przed szansą wyrównania pewnej galaktycznej passy. Obecnie notują bowiem serię 22 gier z rzędu bez porażki w La Lidze, podczas gdy niezapomniana drużyna z kampanii 2011/12 dowodzona przez wspominanego wyżej Mourinho była niepokonana przez 23 kolejki z rzędu. Pięknie byłoby nawiązać do chwalebnej przeszłości, robiąc jednocześnie kolejny krok w kierunku 36. tytułu mistrza Hiszpanii.
My wiemy już, że popularne ciężary Realu Madryt na El Sadar to lekko przebrzmiała legenda. Niezależnie od tego, czy Carletto i jego piłkarze również mają tego świadomość, czy też nie, mamy nadzieję, że po dzisiejszym meczu nic się w tej kwestii nie zmieni. Bo błędne przekonania nie są po to, żeby do nich wracać. Są po to, żeby o nich jedynie przypominać, ku przestrodze rzecz jasna.
A zatem przypominamy i na trzy punkty przywiezione z Pampeluny czekamy.
* * *
Mecz z Osasuną na El Sadar rozpocznie się o godzinie 16:15, a w Polsce ten mecz będzie można obejrzeć na kanale CANAL+ Sport 2 w serwisie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze