Myląca moc skojarzeń
Ludzki umysł jest niesamowity.
Federico Valverde, przez niektórych być może kojarzony z bójek na parinkgu (fot. Getty Images)
Zapewne wielu z was słyszało kiedyś o tym starym jak świat teście na siłę skojarzeń i plastyczność umysłu. Zadanie polegało w skrócie na tym, by wykonać w myślach kilka prostych działań matematycznych, a następnie odruchowo podać pierwszy kolor i narzędzie, jakie przyjdą nam do głowy. Tak oto podobno tylko nieliczni wymyślili coś, co nie było czerwonym młotkiem. Czy to czary? Pewnie nie, choć nawet tak niewinne zagadki potrafią sprawić, że czasami przychodzi głębsza refleksja dotycząca złożoności funkcjonowania ludzkiego umysłu.
My również mamy dla was zagadkę, którą będziecie mogli przetestować jako pierwsi za jedyne 99 groszy. Podzielcie dziesięć na dwa, dodajcie trzy do trzech, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie kolor morza i nieba. A teraz podajcie nazwę hiszpańskiego klubu, który jest dla was synonimem średniaka. Czy właśnie pomyśleliście o Getafe? Jeśli nie, dopracujemy jeszcze szczegóły tego psychotestu. Tak czy owak, chyba mało kto zaprzeczy, że Getafe od lat uchodzi za modelowego średniaka La Ligi. Założymy się, że wielu z nas w nerwach rzuciło kiedyś stwierdzenie, iż dany piłkarz Realu w obecnej dyspozycji mógłby grać co najwyżej właśnie w Getafe.
Dziś tylko kibice z naprawdę pokaźnym stażem mogą pamiętać hiszpański futbol bez Getafe. Gdybyśmy zaś mieli jednak powiedzieć o tym klubie nieco więcej, to najczęściej stwierdzilibyśmy chyba, że ten klub… po prostu zawsze sobie był. Trwał w cieniu i ciułał kolejne sezony na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. A gdy już w 2017 roku spadł, to i tak za chwilę wrócił i wszystko było po staremu. Niegdyś w Polsce podobnie postrzegano tułającą się dziś po niższych ligach Odrę Wodzisław. Mówiono nawet, że klub ze Śląska obok karaluchów i Polskiego Stronnictwa Ludowego jako jedyny byłby w stanie przeżyć wybuch bomby atomowej. Czas pokazał, że raczej nie do końca.
Jeśli jednak obierzemy nieco inną niż włączoną w trybie auto perspektywę patrzenia na Getafe z pewną wyższością, możemy dojść do wniosku, że jest to klub zasługujący na naprawdę spory szacunek. Choć narracja o miasteczkowym klubie z przedmieść Madrytu tworzy wyłącznie pewne złudzenie, ponieważ wciąż mowa o mieście liczącym niemal 200 tysięcy mieszkańców, to jednak faktem pozostaje, że w cieniu jednej ze stolic europejskiego futbolu znalazło się miejsce, by stworzyć zespół latami utrzymujący się na powierzchni piłkarskiej elity w czołowej lidze świata.
Dość wspomnieć, że obecnie Getafe rozgrywa swój 19. sezon w La Lidze. Wynik ten może robić wrażenie zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę to, że klub powstał dopiero w 1983 roku, a po awansie w sezonie 2003/04 tylko raz spadł z ligi, by po roku do niej wrócić. Powrót w tak krótkim czasie zasługuje na nie lada uznanie, ponieważ stosunkowo często odsunięcie od laligowego koryta oznacza dla spółki lawinę kłopotów, przede wszystkim finansowych.
Nie jest też tak, że w barach starsi kibice podczas wspominkowych rozmów debatują na temat tego, które 15. miejsce było fajniejsze. Również Los Azulones przeżywali przecież swoje złote okresy. Ten najbardziej imponujący datuje się na sezon 2007/08, kiedy drużyna doszła aż do ćwierćfinału Pucharu UEFA, a awans do półfinału był bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Rewanż z Bayernem ze względu na okoliczności do dziś musi budzić olbrzymi niedosyt wśród fanów. Trudno zresztą, by było inaczej, gdy najpierw w ostatniej minucie podstawowego czasu gry rywal doprowadza do dogrywki (gol Ribéry'ego), a następnie prowadzisz w niej 3:1 do 115. minuty, by ostatecznie odpaść. Luca Toni podobno nigdy więcej nie postawił nogi w Getafe. Nie wiadomo jednak, czy ze strachu o życie, czy po prostu z braku potrzeby. Dla zachowania dramatyzmu załóżmy mimo wszystko pierwszy wariant.
Na tym jednak nie kończą się europejskie podboje Getafe. Na międzynarodowej arenie nasi wieczorni rywale mieli okazję zaprezentować się jeszcze dwukrotnie w Lidze Europy. I o ile przygoda z sezonu 2010/11 zakończyła się szybko (brak awansu z grupy z Odense, Young Boys i Stuttgartem), o tyle ta sprzed czterech lat była bardzo udana. Los Azulones wyszli z grupy z Trabzonsporem, Bazyleą i Krasnodarem, następnie wyeliminowali Ajax i odpadli w 1/8 z Interem, późniejszym finalistą. Wszystko to trzy lata po spadku do Segundy…
Zawężając perspektywę wyłącznie do dzisiejszego meczu, Real zmierzy się z 10. drużyną w tabeli, czym jednak nie powinniśmy się zbytnio sugerować. Jakkolwiek jednak patrzeć, w ostatnich tygodniach mamy do czynienia z dość niespotykanym zjawiskiem, jeśli chodzi o naszych ulubieńców. Czasami trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że staliśmy się jakoś… nienaturalnie wyrozumiali i spokojni, w pozytywnym tych określeń znaczeniu. Cztery poprzednie potyczki w lidze rozgrywaliśmy z drużynami z kolejno 11., 15., 20. i 9. miejsca i w każdej z nich zauważalnie się męczyliśmy. Momentami można było wręcz odnieść wrażenie, że zwycięstwa wyrywamy wyłącznie dzięki jakiemuś dziwacznemu algorytmowi, który po ostatnim gwizdku jest zmuszony dopisać nam trzy oczka.
Chyba zgodzicie się, że nawet pomimo zwycięstw nie raz i nie dwa w podobnej sytuacji na podstawie not za styl zdarzało nam się już słuchać proroctw o rychłych kryzysach i upadku wszelkich wartości. A tu nawet odpadnięcie w międzyczasie z Pucharu Króla z Atlético nie wywołało jakiegoś wielkiego trzęsienia ziemi. Nie wiemy, jak duży wpływ na to ma sięgnięcie po drodze w bardzo dobrym stylu po Superpuchar Hiszpanii, ale trochę dziwno-przyjemne jest to uczucie, gdy przy mękach z teoretycznie łatwymi rywalami z lodówki nie wyskakuje Kylian Mbappé, a Carlo Ancelotti nie staje się twarzą reklamową cementu, kruszywa grubego i drobnego oraz ewentualnych domieszek i dodatków. Jest po prostu… normalnie.
Nie zdziwiłoby nas jednak, gdyby ta normalność była wyłącznie momentem wyciszenia przed tym, co nas czeka. Więcej – jesteśmy dziwnie pewni, że tak właśnie jest. Wystarczy przecież spojrzeć, co szykuje się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Jeśli przy okazji starć z Atlético, Gironą i Lipskiem wciąż będzie tak spokojnie, wówczas chyba naprawdę zaczniemy się niepokoić. Najpierw jednak trzeba zrobić swoje na Coliseum. Na łatwą przeprawę się nie nastawiamy, ale nie mamy nic przeciwko, by w efekcie taka się ona okazała.
* * *
Mecz z Getafe na Coliseum rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze