Carpe diem
Najtęższe umysły tego świata od stuleci poszukują skutecznego i uniwersalnego przepisu na szczęśliwe życie. Tymczasem ta iście mistyczna formuła została objawiona ludzkości jeszcze przed narodzinami Jezusa Chrystusa.
Fot. Getty Images
Przewidywane składy | RMTV o arbitrze tego spotkania
„Szczęście” to jedno z najbardziej wyświechtanych pojęć w sferze publicznej. Niezależnie od tego, czy użyjemy wyżej przytoczonego słowa, czy też skorzystamy z bogatej gamy synonimów i posłużymy się chociażby „fartem”, „fortuną” czy „uśmiechem losu”. Nie chodzi tutaj bowiem o środek językowy, lecz o istotę tego fascynującego zjawiska. Codziennie miliony, a nawet miliardy ludzi pod każdą szerokością geograficzną zastanawiają się, czym tak naprawdę jest szczęście i co zrobić, żeby osiągnąć ten stan.
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy w wartkich, acz wnikliwych poszukiwaniach odpowiedzi na pierwsze z tych pytań nie zajrzeli do definicji słownikowej. W ten oto sposób Słownik języka polskiego PWN informuje nas, że szczęście to „uczucie zadowolenia, radości; też: to wszystko, co wywołuje ten stan”. Po zapoznaniu się z tym wyjaśnieniem można poczuć swego rodzaju niedosyt. Bo niby coś nam to mówi, ale jednak wciąż nie wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć. Uspokajamy – to raptem jedno z trzech sugerowanych rozwiązań tejże zagadki. Mimo wszystko, żeby nie zadręczać się brakiem zaspokojenia naszej naturalnej ciekawości w tej kwestii, zachęcamy do przejścia do pytania drugiego.
Jak być szczęśliwym człowiekiem? Bądź tu mądry i pisz wiersze. Wydawałoby się, że nie ma jednej, jedynej recepty. Oczywiście, że nie ma. Istnieje natomiast jedna wybijająca się ponad wszystkie inne. Jej autorem jest tworzący w zamierzchłych czasach rzymski poeta Kwintus Horacjusz Flakkus, szerzej znany jako Horacy. To on w swoich „Pieśniach” zapisał maksymę, której geniusz polega na tym, że po dziś dzień nikt nie wymyślił nic lepszego. A próbowało wielu. „Carpe diem”, czyli „chwytaj dzień”. Ot, taki skromny drogowskaz do szczęścia. Horacy, zainspirowany filozofią epikureizmu, na tym nie poprzestaje i zwraca się do nas w następujący sposób: „Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie…”.
Jakie to proste, prawda? Wystarczy tylko skupiać się na tym, co tu i teraz. Nie rozpamiętywać przeszłości, nie dumać nad przyszłością. Tylko, czy my jeszcze w ogóle tak potrafimy w dzisiejszej pędzącej z prędkością światła rzeczywistości? No właśnie. W tym cały sęk. Jednocześnie dotarliśmy do miejsca, w którym pochylimy się nad pozostałymi owianymi mgłą tajemnicy definicjami szczęścia proponowanymi przez SJP PWN. Tak więc szczęście może być również „zbiegiem pomyślnych okoliczności”, a przede wszystkim „powodzeniem w jakichś przedsięwzięciach, sytuacjach życiowych itp.”.
Czym zatem, jeśli nie szczęściem, jest aktualna dyspozycja Realu Madryt, który notuje passę 13 meczów z rzędu bez porażki i pozostaje niepokonany od 24 września? Otóż jest właśnie tymże powodzeniem w pewnych przedsięwzięciach, którymi w tym przypadku są La Liga i Liga Mistrzów. Powodzeniem realizowanym w osobliwych okolicznościach, bo przecież niecodziennie jakakolwiek drużyna piłkarska zmaga się z siedmioma, ośmioma absencjami wynikającymi z różnorakich kontuzji. Tak samo jak niecodziennie zdarza się, by przetrzebiona urazami drużyna dostępu do własnej bramki broniła najlepiej w swojej historii. I to bez dwóch niekwestionowanych filarów bloku defensywnego!
Niektórzy twierdzą, że Carlo Ancelotti dokonał cudu. I nie chodzi jedynie o to, że notuje on najlepszy początek sezonu w historii swojej pracy na Santiago Bernabéu (17 zwycięstw, 2 remisy i jedna porażka w 20 meczach). Jego podopieczni wyciągnęli wnioski z pierwszej i jak dotąd jedynej przegranej w tym sezonie w derbowym starciu z Atlético. W dodatku Włoch odnalazł złoty środek w obronie, zamknął pole karne na stalową kłódkę i połknął kluczyk, co znając jego łakomstwo wcale nie jest takie nieprawdopodobne. Tym sposobem w ostatnich 13 spotkaniach Królewscy 7-krotnie zachowywali czyste konto, mogą pochwalić się najlepszą defensywą w Primera División (9 straconych goli po 15 kolejkach), a od kampanii 2019/20 kapitulowali najmniej razy w całej Europie (129 straconych goli w 167 potyczkach; średnia 0,77 straconego gola na mecz). Ten ostatni fakt jest rzecz jasna po części zasługą jeszcze Zinédine’a Zidane’a.
Mimo licznych przeszkód napotykanych na drodze, jesteśmy obecnie w tak komfortowej sytuacji, że powoli zaczynamy się zastanawiać, kiedy to wszystko… runie. Ale nie myślmy o tym. Zamiast tego chwytajmy ten wspaniały moment. Bo nic nie może wiecznie trwać. Idźmy tym tropem, na każde nadchodzące wyzwanie patrząc z radością i nadzieją. Dziś Los Blancos zabawią w stolicy słonecznej Andaluzji, Sewilli. Przy czym niewtajemniczonych z góry uprzedzamy, że na gorące, serdeczne powitanie ze strony tubylców nie ma co liczyć. Raczej odwrotnie.
Co na trybunach, to na trybunach, bo zarówno na boisku, jak i poza nim, nie zabraknie bardzo dobrze znanych nam twarzy. Wszak na ławce trenerskiej Realu Betis nieprzerwanie od sierpnia 2020 roku zasiada Manuel Pellegrini, a nieco krócej – konkretnie od lipca tego roku – piłkarzem tego klubu po fiasku przenosin do Unionu Berlin i przedłużających się poszukiwaniach nowego pracodawcy został Francisco Román Alarcón Suárez, czyli po prostu Isco. Niemałą zasługą obu jegomościów jest przyzwoita postawa Los Verdiblancos w trwających rozgrywkach, dzięki której plasują się oni na siódmym miejscu w ligowej tabeli. A mogło być jeszcze lepiej, gdyby zwalczyli swoją nadmierną kompromisowość i rzadziej dzielili się punktami (aż 7 remisów w 15 kolejkach). Do czwartego Atlético, które ma jedno spotkanie mniej, tracą sześć punktów, ale już do piątego Athleticu – tylko trzy.
Betis bez wątpienia będzie niestrudzenie bił się o europejskie puchary, w których występuje trzeci sezon z rzędu. W dwóch poprzednich edycjach Ligi Europy na etapie 1/8 finału lepszy okazywał się odpowiednio Eintracht Frankfurt i Manchester United. Teraz Los Béticos najprawdopodobniej ponownie uzyskają awans do fazy pucharowej, ale w ostatniej grupowej konfrontacji z Rangers będą musieli sięgnąć po pełną pulę. Najpierw trzeba jednak na krajowym podwórku podjąć tytana z Madrytu.
Gdy Manuel Pellegrini myśli o Realu Madryt, w jego głowie automatycznie odtwarzają się migawki z sezonu 2009/10. Latem 2009 roku Chilijczyk został mianowany trenerem Królewskich, stając przed największą szansą w swojej karierze. Jego zespół, wzmocniony prawdziwie galaktycznym zaciągiem transferowym na czele z Cristiano Ronaldo, Kaką, Karimem Benzemą, Xabim Alonso czy Álvaro Arbeloą, miał bić się o wszystko na wszystkich frontach. Życie brutalnie zweryfikowało oczekiwania kibiców. Szkoleniowiec z Santiago, wokół którego już w trakcie rozgrywek było wiele wątpliwości, a i on sam czuł, że wyrok w jego sprawie zapadł znacznie wcześniej, został z niczym i pożegnano się z nim po zaledwie roku. Najbardziej surrealistyczne w całej tej historii jest to, że Królewscy pod jego wodzą w La Lidze zdobyli 96 punktów, strzelili 102 gole, a na koniec i tak oglądali plecy triumfującej Barcelony. „Brak tytułu mistrzowskiego z Realem Madryt bardzo mnie zabolał”, szczerze wyznał 70-latek w najświeższej rozmowie z dziennikiem AS.
Legendą się nie bywa, legendą się jest. Isco nadal mógłby cieszyć się takim statusem (przypomnijmy – wygrał z Realem 20 trofeów) i być na równi z Luką Modriciem oraz Tonim Kroosem, ale wiele czynników ostatecznie mu na to nie pozwoliło. Właściwie to głównie nie pozwolił sobie na to on sam. W Sevilli mu się nie udało, ale w Betisie w końcu odnalazł swoją bezpieczną przystań. W bieżącej kampanii znów zachwyca i udowadnia, że nieprzypadkowo przed laty nadano mu pseudonim Magia. Pellegrini bez najmniejszych zahamowań nazywa go dziś „piłkarzem z innej planety”. Ponowne wylądowanie pod skrzydłami El Ingeniero, z którym miał okazję współpracować w Máladze, pomogło 31-latkowi odzyskać swoją piłkarską tożsamość. Rada dla Isco? Carpe diem.
Powiadają, że każda seria kiedyś się kończy. Wcale nie musi tak być. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wszystko w nogach zawodników Carletto, którzy, owładnięci słodką wonią wszechogarniającego ich w ostatnich tygodniach szczęścia, nie mogą się w nim zatracić, ale muszą uczynić z niego swój prymarny atut.
Chwytajmy więc to sobotnie popołudnie, ten sobotni wczesny wieczór. Albowiem nawet jeśli nie wiemy, co szykują dla nas bogowie, to im dłużej będziemy grać im na nosach, szczelnie dzierżąc w garści własny los, tym lepiej dla nas.
Do dzieła.
* * *
Mecz z Betisem na Benito Villamarín rozpocznie się już o godzinie 16:15, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ Online.
Real strzeli przynajmniej jednego gola z Betisem? Zarejestruj się, postaw 2 zł i odbierz superbonus w FORTUNA.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyniki na żywo w weekendowych meczach i sytuacje w tabelach możesz sprawdzać na platformie Flashscore.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze