Poczuć w sobie siłę lwa
Z lwami nie ma żartów. Są uosobieniem potęgi i siły fizycznej, z której piłkarze Realu Madryt mogą czerpać pełnymi garściami przed wyzwaniami stojącymi przed nimi w nowym sezonie. Zwłaszcza w obliczu meczu z drużyną… Lwów.
Fot. Getty Images
Lew. Pierwsze skojarzenia? Król dżungli. Dziki kot. Samiec alfa. To tylko niektóre z nich. Te, które jako pierwsze przychodzą do głowy autorowi niniejszego tekstu. Zwierzęta te nie są jednak tylko bodaj najpopularniejszymi drapieżnikami świata, ale też ikoną popkultury. Kto nie słyszał wszak o „Królu Lwie”? Ba, ze świecą szukać osobnika, który tej legendarnej wręcz animacji nie oglądał. Lwy są również bohaterami licznych filmów przyrodniczych dostarczających nam niezbędnej wiedzy na ich temat oraz synonimem królewskiego majestatu i odwagi. „Odważny jak lew” – z pewnością nie raz słyszeliście ten slogan.
Niczym zaskakującym nie powinno być to, że można być nie tylko odważnym niczym lew, ale także silnym jak on. Lwy dysponują niesłychanie mocarnymi szczękami składającymi się z 40 zębów (żaden inny mięsożerca nie może pochwalić się tak bogatym uzębieniem), które mogą miażdżyć kości ich ofiar. Siła jest zatem ich głównym przymiotem. Ten fakt postanowiły wykorzystać osoby odpowiedzialne za marketing jednego z popularnych francuskich producentów samochodów. Solidnie ponad 20 lat temu reklamowali oni jeden z modeli swojej marki hasłem „Poczuj w sobie siłę lwa”.
Niedługo potem nie omieszkali z tego skorzystać twórcy polskiej wersji dubbingu do filmu „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”. To tam w jednej ze scen Numernabis po pokonaniu w walce wręcz Marnegopopisa rzuca triumfalnie: „Poczuj w sobie siłę lwa”. Wspominamy o tym dlatego, że Real Madryt przed oficjalną inauguracją sezonu 2023/24 powinien odnaleźć i poczuć w sobie tę rzeczoną siłę lwa. Będzie mu to potrzebne zarówno w pierwszym ligowym meczu, jak i na przestrzeni całej nadchodzącej kampanii.
Nie może być inaczej, jeśli podopieczni Carlo Ancelottiego chcą odzyskać tytuł mistrzowski. A przecież nikt z nas chyba nie wątpi w to, że chcą tego naprawdę bardzo. To uczucie nie jest nam zresztą obce. Nie wyobrażamy sobie bowiem powtórki z minionych rozgrywek, w których niemalże wepchnęliśmy mistrzostwo w ręce Barcelony, dzięki czemu wygrała ona ligę – nie bójmy się tego przyznać – w cuglach. Żeby tego uniknąć, nie można pozwolić sobie na straty punktów w kluczowych starciach (Klasyk, derby Madrytu), nie wspominając już o wpadkach z Rayo Vallecano, Mallorcą i Gironą czy dwóch porażkach z Villarrealem. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, należy wyciągnąć konstruktywne wnioski jeszcze przed startem nowego sezonu po to, by uczyć się na własnych błędach popełnionych w przeszłości i nie powielić ich w przyszłości.
Tym bardziej, że przed pierwszą kolejką La Ligi (bądź La Ligi EA Sports, dochowując najwyższej formalnej staranności) madridismo dysponuje zdecydowanie pokaźniejszą liczbą pytań aniżeli odpowiedzi. Czy to związanych z sytuacją, do której można było się przyzwyczaić przez prawie całe lato (brak zawodnika, który mógłby wejść w buty Karima Benzemy i niekończąca się telenowela z Kylianem Mbappé w roli głównej), czy też wynikających z nad wyraz niefortunnego splotu okoliczności (poważna kontuzja Thibaut Courtois i nieplanowane poszukiwania nowego bramkarza).
Jak to zwykle bywa, amerykańska pretemporada nie rozwiała wszelkich wątpliwości dręczących nas wszystkich. Królewscy wrócili z niej z dwoma zwycięstwami i dwiema porażkami, wieloma pozytywnymi obserwacjami (niezłe wejście do drużyny Jude’a Bellinghama, łatwość w kreowaniu i dochodzeniu do sytuacji bramkowych), ale także wieloma niepokojącymi objawami (rażąca nieskuteczność i dziecinne błędy w obronie). Liczymy jednak na to, że już po pierwszym spotkaniu przynajmniej część naszych wątpliwości zostanie rozwiana. A jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że nie będzie o to łatwo. Bo na San Mamés w Bilbao nigdy łatwo nie jest.
Gracze miejscowego Athleticu – tworzącego wraz z Realem Madryt i Barceloną wielką trójcę hiszpańskiego futbolu (żaden z tych klubów nigdy nie spadł z Primera División) – od lat, a właściwie to od zarania swoich dziejów, słyną z zadziorności i nieustępliwości. Te dwie cechy szczególnie ujawniają się w spotkaniach z Los Blancos. Jakoś tak się utarło, że ten teren jest wyjątkowo niegościnny dla piłkarskich turystów ze stolicy Hiszpanii. Tymczasem ostatnią ligową porażkę na stadionie w Bilbao Królewscy ponieśli dokładnie 7 marca 2015 roku (0:1 po trafieniu Aritza Aduriza). Nieporównywalnie świeższe jest madryckie niepowodzenie w Pucharze Króla. W sezonie 2021/22 Real mierzył się z Athletikiem w murach La Catedral w ćwierćfinale Copa del Rey i musiał przełknąć gorycz przegranej po bramce Álexa Berenguera z 89. minuty. Zespół prowadzony przez Ernesto Valverde będzie chciał dziś do tego nawiązać, żeby od samego początku dać swoim fanom nadzieję na lepszy końcowy rezultat niż w ubiegłej kampanii, w której zajęli 8. miejsce i nie zakwalifikowali się do europejskich pucharów. Sympatycy ekipy z Kraju Basków nie tak bowiem wyobrażali sobie obchody 125-lecia istnienia klubu.
Co ciekawe, po raz ostatni stawaliśmy w szranki z Athletikiem na „inaugurację” sezonu ligowego w 2012 roku. Dlaczego na „inaugurację”, a nie na inaugurację? Ano dlatego, że pierwotnie mecz ten miał zostać rozegrany 21 sierpnia 2011 roku, ale został przełożony i ostatecznie odbył się 22 stycznia 2012 roku. Była to więc umowna inauguracja. Niezapomniany Real Madryt José Mourinho wygrał wówczas na Santiago Bernabéu 4:1, a gole strzelali Marcelo, Cristiano Ronaldo (dwa) i José Callejón. Nie obrazilibyśmy się, gdyby Królewskim udało się powtórzyć ten wynik w dzisiejszej potyczce. Nie obrazilibyśmy się również, gdyby udało im się powtórzyć cały sezon 2011/12, w którym drużyna zbudowana przez portugalskiego trenera sięgnęła po mistrzostwo Hiszpanii, zdobywając okrągłe 100 punktów i strzelając 121 goli przy 32 straconych. Teoretycznie wszystko jest możliwe, ale nie oszukujmy się – w obecnych warunkach jest to raczej marzenie ściętej głowy.
Skoro już tyle było o lwach, to wypadałoby jeszcze napisać coś na temat najpopularniejszego przydomka naszych dzisiejszych rywali, który brzmi Los Leones (Lwy). Wiąże się z tym niezwykle intrygująca historia z III wieku naszej ery. Niejaki Mamas z Kapadocji był chrześcijańskim męczennikiem prześladowanym przez cesarza Aureliana. Rzymianie torturowali go i skazali na śmierć w Koloseum, gdzie został rzucony na pożarcie lwom. Według legendy, Mamas zamiast tego oswoił zwierzęta, które okazały mu posłuszeństwo. Ostatecznie pustelnik został zabity pchnięciem trójzębu. W późniejszych latach ogłoszono go świętym. Został także patronem stadionu Athleticu i od lwów, które wraz z trójzębem są jego atrybutami, wziął się przydomek Los Leones.
Co ciekawe, lwy nie przeżuwają pokarmu. Ofiara zaraz po połknięciu ląduje więc prosto w żołądku. Życzylibyśmy sobie, by zawodnicy Realu Madryt właśnie w ten sposób rozprawiali się z kolejnymi przeciwnikami w oficjalnie rozpoczynającym się dziś sezonie. By byli jak te nieustraszone lwy. Na pierwszy ogień trzeba jednak wyjść bez szwanku z rywalizacji w jaskini owych lwów.
Nie dać się zagryźć, pokazać siłę i wrócić do domu z placu boju z trofeum w postaci trzech punktów – taki jest plan na ten uroczy sierpniowy wieczór. Do dzieła.
* * *
Mecz na San Mamés rozpocznie się o 21:30, a w Polsce będzie można obejrzeć go na CANAL+ Sport 2 na platformie CANAL+ online.
Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na gola Viniego to 2,70, Rodrygo 3,00, a Bellinghama 4,50.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyniki na żywo i przebieg weekendowych meczów możesz sprawdzać na platformie Flashscore.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze