Uniknąć nieuniknionego
Pamiętajcie – jeśli coś może pójść nie tak, to na pewno tak się właśnie stanie.
Fot. Getty Images
Mówią, że przezorny zawsze ubezpieczony. Ale nie da się ubezpieczyć od wszystkiego i zabezpieczyć przed wszystkim. Tym bardziej, że złośliwość losu, otaczającej nas rzeczywistości, jak i prostej ludzkiej natury, bywa wyjątkowo dokuczliwa.
Ponad siedemdziesiąt lat temu amerykański inżynier lotnictwa Edward Murphy zetknął się z tym zjawiskiem podczas testów ludzkiej odporności na przeciążenia spowodowane gwałtownym hamowaniem. Po jednej z nieudanych prób Murphy, poirytowany nieudolnością swojego asystenta, miał powiedzieć, że jeśli ten człowiek ma jakąkolwiek możliwość popełnienia błędu, to po prostu go popełni. Od tamtej pory temu podobne sformułowania, na wskroś przesiąknięte pesymizmem i najchętniej przywoływane, kiedy wszystko idzie źle, funkcjonują w przeróżnych sferach jako prawo Murphy’ego.
Real Madryt w sezonie 2022/23 nie może złorzeczyć na Edwarda Murphy’ego. Wręcz przeciwnie. Carlo Ancelotti mógłby nawet sformułować zupełnie przeciwstawne prawo, bo wszystko, co jak do tej pory mogło potoczyć się po myśli jego i jego zespołu, tak też się potoczyło. Począwszy od zwycięstwa w Superpucharze Europy, a skończywszy na pokonaniu Barcelony i Elche w La Lidze. Nawet w spotkaniu Ligi Mistrzów z Szachtarem Donieck w Warszawie Królewscy urwali się ze stryczka w 95. minucie i po raz kolejny oszukali przeznaczenie. Trzynaście wygranych i dwa remisy to bilans, którego po pierwszych piętnastu meczach bieżących rozgrywek nie spodziewał się ani też nie oczekiwał chyba żaden madridista.
Murphy był, jest i będzie utożsamiany z pechem, ale w rzeczywistości jego założeniem było przygotowanie się na każdą ewentualność i przewidywanie, że zawsze może wydarzyć się najgorsze. Była to dla niego pierwsza i podstawowa zasada bezpieczeństwa w jego pracy. Wnioskując po słowach Ancelottiego z przedmeczowej konferencji prasowej, Włoch doskonale zdaje sobie z tego sprawę i przygotowuje swoich podopiecznych na to, że prędzej czy później trudny moment nadejdzie. Bo przecież im dłużej coś się nie dzieje, tym większe prawdopodobieństwo, że w końcu się to wydarzy.
Cóż, miejmy jednak nadzieję, że jeszcze nie dzisiaj, gdy do Madrytu zawita Sevilla z naszym starym, dobrym znajomym Isco w składzie, do gry powróci Thibaut Courtois, a Karim Benzema, choć nie zagra z powodu przemęczenia mięśnia czworogłowego lewej nogi, to i tak wszem wobec pochwali się swoją świeżutką Złotą Piłką. Jeśli już któraś z ekip, które dziś staną naprzeciwko siebie, może narzekać na okrutny los, to z pewnością są nią goście. Dość powiedzieć, że w trwających rozgrywkach ligowych Sevillistas mają na swoim koncie raptem dwa zwycięstwa, a pierwsze z nich zanotowali dopiero 10 września po wcześniejszych trzech przegranych i jednym remisie w premierowych czterech seriach gier. W tym przypadku, zgodnie z prawem Murphy’ego, wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak, a nawet jeszcze gorzej.
Fatalne wyniki i pogarszająca się atmosfera wokół całej andaluzyjskiej instytucji musiały doprowadzić do zwolnienia Julena Lopeteguiego, którego latem władze pozbawiły tak istotnych w jego koncepcji piłkarzy, jak Jules Koundé (wszyscy dobrze wiemy, gdzie teraz gra), Diego Carlos (odszedł do Aston Villi, aktualnie jest kontuzjowany) czy Lucas Ocampos (wypożyczony do Ajaxu, w którym furory nie robi). Utrata tych graczy musiała mieć wpływ na słabe rezultaty, a o naiwności Sevilli bodaj najlepiej świadczy fakt, że nowy projekt chciała oprzeć na Magii, czyli rzecz jasna na Isco, ulubieńcu Lopeteguiego, którego forma już od dobrych kilku lat nie licuje z tym podniosłym przydomkiem. Czarę goryczy przelała domowa porażka 1:4 z Borussią Dortmund w Champions League i tym przykrym akcentem były selekcjoner reprezentacji Hiszpanii pożegnał się z klubem, z którym jeszcze w 2020 roku triumfował w Lidze Europy.
Schedę po nim przejął Jorge Sampaoli, menedżer, który w przeszłości już raz pracował w Sevilli. Miało to miejsce w sezonie 2016/17, gdy Los Nervionenses polegli z Realem w starciu o Superpuchar Europy, z Barceloną w Superpucharze Hiszpanii, w lidze zajęli czwarte miejsce, a w Lidze Mistrzów musieli uznać wyższość Leicester City na etapie 1/8 finału. Teraz ekscentryczny Argentyńczyk, który w ubiegłej kampanii prowadził Olympique Marsylia, ma tchnąć w zespół nowego ducha, by za wszelką cenę uniknąć przedwczesnego spisania całego sezonu na straty. Trzeba przyznać, że na razie idzie mu całkiem nieźle, bo w czterech konfrontacjach jeszcze nie przegrał, ale za to wygrał zaledwie raz.
Utarło się, że spotkania z drużyną ze stolicy Andaluzji zawsze są dla Los Blancos niełatwymi i wymagającymi wyjątkowego wysiłku przeprawami. Ale żeby przypomnieć sobie ostatnią porażkę z Sevillą, musielibyśmy cofnąć się w czasie do 26 września 2018 roku. Wówczas Królewscy w 6. kolejce niekoniecznie przyjemnie kojarzącego się nam sezonu 2018/19 wybrali się na Ramón Sánchez Pizjuán i zostali odprawieni z kwitkiem przez gospodarzy, którzy wygrali 3:0 po dwóch trafieniach André Silvy i jednym Wissama Ben Yeddera.
Być może nie byłoby w tym niespotykanej nadzwyczajności, nawet mimo wysokiej przegranej, która dla takiego klubu, jak Real Madryt, zawsze jest wydarzeniem nietuzinkowym i skłaniającym do refleksji, gdyby nie fakt, że na ławce trenerskiej madrytczyków zasiadał wtedy wspomniany już Julen Lopetegui. Od tamtej pory Sevilla nie była w stanie pokonać Realu, a miała ku temu łącznie siedem okazji, z których wyłuskała zaledwie jeden remis.
Nie chcemy uprawiać czarnowidztwa ani też usilnie wprawiać Was w posępny nastrój przed wieczorną rywalizacją, ale – kierując się tym, co głosił Edward Murphy, a w ślad za nim także i nasz poczciwy Carletto – dobrze jest być przygotowanym na wszystko, a na najgorsze w szczególności. Porażka kiedyś się przytrafi. Żeby dojść do takiego wniosku wcale nie trzeba być inżynierem, doktorem czy profesorem. Pocieszające jest to, że Los Merengues uwielbiają grać losowi na nosie i mają niezwykłą umiejętność unikania pozornie nieuniknionego. Inaczej nie byliby w stanie taśmowo zgarniać Pucharów Europy, a obecnie nawiązywać do historycznych triumfalnych serii z lat dziewięćdziesiątych, osiemdziesiątych, ba, nawet dwudziestych.
Przedmeczowym gwoździem programu będzie prezentacja publiczności zgromadzonej na Santiago Bernabéu Złotej Piłki Karima Benzemy. Niestety, nie w takich okolicznościach, w jakich wszyscy byśmy tego chcieli. Wczorajsze doniesienia Relevo, mimo że początkowo zdementowane, ostatecznie okazały się prawdziwe i nie będzie nam dziś dane ujrzeć Francuza w akcji. Owację na stojąco jeszcze przed pierwszym gwizdkiem ma gwarantowaną, ale wybitnego występu i kolejnych strzelonych przez niego goli, którymi mógłby dodatkowo okrasić to wydarzenie, nie będzie. I tutaj apel do całej drużyny – Panowie, nie zepsujcie Karimowi jego święta i podnieście te trzy punkty.
Okazałe zwycięstwo osłodziłoby królewskiemu kapitanowi brak występu oraz uradowałoby całe madridismo. Wygrajmy zatem, konsekwentnie zaprzeczajmy twierdzeniom Murphy’ego i unikajmy nieuniknionego. Najdłużej, jak tylko się da.
* * *
Początek meczu o godzinie 21:00. Transmisję będzie można obejrzeć na kanale Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ online.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na wygraną Królewskich z czystym kontem wynosi 2,30.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze