Real jest niewiarygodny
Real Madryt awansował do półfinału Ligi Mistrzów, ale znów trudno wytłumaczyć to słowami. Kolejny raz zadziałała magia i pojawienie się nieoczekiwanej iskry, która odmieniła losy meczu.
Fot. Getty Images
To jest niewiarygodne. A każda dalsza analiza jest uzależniona od tego pierwszego stwierdzenia. To jest niewiarygodne. Już przeciwko PSG, które wydawało się niepokonane, było niewiarygodne. Ale Real Madryt zawsze przechodzi samego siebie. Znowu byli martwi i znowu w ostatniej chwili wyciągali rękę z trumny, żeby wstać, rozprostować garnitury, otrzepać się i zapytać, gdzie jest impreza półfinałowa, kto tam wchodzi.
Przy stanie 0:3, po nieuznaniu bramki Marcosa Alonso i paradzie Courtois po strzale Havertza, każdy, kto w tym momencie się zdenerwował i wyłączył telewizor, mógł się spodziewać, że mecz zakończy się wynikiem 0:5 lub gorszym. Wszystko skończyło się jednak świętowaniem Realu Madryt, a Rüdiger wpatrywał się w nieskończoność, kucając z niedowierzaniem na murawie Bernabéu. Kibice w Madrycie nie mogli w to uwierzyć, bo trudno zrozumieć to, co dzieje się z Realem Madryt w Lidze Mistrzów.
Real był już wyeliminowany
Królewscy byli już za burtą. I to dwa razy. Kiedy Marcos Alonso zdobył bramkę na 0:3, która została nieuznana przez VAR, i kiedy Werner strzelił gola na 0:3, gdy VAR nie mógł już przyjść na ratunek. Ale to właśnie ta iskra, która pojawiła się na boisku, sprawiła, że drużyna Carlo Ancelottiego zareagowała. W bezpośrednim następstwie nieuznanej bramki Chelsea Benzema trafił w poprzeczkę.
I jak to opisał sam Ancelotti: „Trudno to wytłumaczyć, bo magia tego stadionu bardzo pomaga zawodnikom, drużynie, by nigdy się nie poddawać”. Magia rozumiana jako podanie Modricia do Rodrygo sprawiła, że było 1:3, co dało Realowi Madryt 30 minut życia w dogrywce. Dodatkowy czas, który wymykał się logice.
Lucas, Carvajal, Alaba i Marcelo w obronie
Rzadko zdarza się, aby Real Madryt przeprowadzał ćwiczenia na przetrwanie, takie jak te, które Los Blancos przeprowadzili wczoraj wieczorem na Santiago Bernabéu. Obrona drużyny Carlo Ancelottiego wystąpiła w składzie: Lucas Vázquez, Dani Carvajal, David Alaba i Marcelo. Nie miało to nic wspólnego z tym, jak zwykle wyglądała defensywna linia przez cały sezon i jak miała wyglądać wczoraj.
Sprawy przybrały zły obrót, ponieważ Ferland Mendy wrócił do gry na styk. Oficjalnie zmagał się z przeciążeniem mięśni, ale tak czy inaczej, francuski obrońca ledwo wytrzymał godzinę na boisku. Po przerwie wyglądał już bardzo niepewnie, dlatego zastąpił go Marcelo, który wrócił na boisko po dobrym występie w sobotnim meczu z Getafe. To nie był ten sam poziom, ale kapitan był skuteczny w defensywie, a nawet wyczyścił kilka piłek w powietrzu, co nie jest jego mocną stroną.
Ale to nie był koniec defensywnych kłopotów. Nacho Fernández, który został wybrany do wyjściowej jedenastki pod nieobecność Édera Militão, również nie był w stanie dokończyć meczu. Problemy mięśniowe dokuczały mu nawet w normalnym czasie gry, więc Carletto wprowadził Lucasa Vázqueza i podjął zaskakującą decyzję: wychowanek na pozycji prawego obrońcy, a Carvajal na pozycji środkowego obrońcy, w parze z Alabą.
Prawda jest taka, że Carvajal odpowiedział w wielkim stylu na to wyzwanie, bez wątpienia jedno z najbardziej wymagających w jego karierze, ponieważ Chelsea nadużywała gry w powietrzu i choć prawdą jest, że Real Madryt nie radził sobie z obroną dośrodkowań, to ostatecznie drużyna oparła się oblężeniu ze strony Anglików. To była absolutnie awaryjna obrona, która doprowadziła Los Blancos aż do półfinału.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze