Pirri: Real Madryt zawsze grał tak, aby wygrać
Legendarny piłkarz Realu Madryt udzielił wywiadu dziennikowi AS z okazji dzisiejszych 120. urodzin klubu.
Fot. własne
Co sprawia, że Real Madryt jest największym klubem?
Od dłuższego czasu nie mieszkam w Madrycie, wyjechałem w 2000 roku. Ale pracowałem w Madrycie przez ponad trzydzieści lat. Byłem zawodnikiem, byłem lekarzem, byłem dyrektorem sportowym… Przyjechałem bardzo młody, miałem 19 lat, i trafiłem do drużyny, w której byli Puskas, Santamaría, Gento, Amancio… Byli moimi idolami. I od początku nauczyłem się od nich i od klubu, że najważniejsza jest praca zespołowa. Jest to jedna z najważniejszych wartości Realu Madryt. Nie tylko dla zawodników, ale także dla trenerów, dla pracowników klubu. Byłem wtedy młody, ale znaliśmy wszystkich pracowników. Pracowaliśmy jako zespół. Do tego dochodzi zwycięski duch klubu, dużo ciężkiej pracy, wielka dyscyplina…
Nie przesadzasz?
Spójrzcie, jak nauczyli nas wygrywać – nikt o tym nie wie: wcześniej nie mieliśmy reklam, pieniądze generowali socios i bilety, a w tygodniu musieliśmy grać mecze towarzyskie w Afryce czy Ameryce Południowej, gdzie za zwycięstwo były premie. Były dwie opcje: 5 000 peset za remis i 10 000 lub 15 000 za wygraną, ale jeśli przegramy, to nic. I wszyscy weterani wybrali to drugie rozwiązanie – albo wygrana, albo nic. Real Madryt zawsze grał tak, aby wygrać. To było jak rodzina, a kiedy miałem jakiś problem, prosiłem o radę w klubie. Kiedy byłem młody, kupiłem Seata 600, a wcześniej skonsultowałem się z klubem. Pomogli mi również w negocjacjach przy zakupie mojego pierwszego mieszkania. Między zawodnikiem a klubem istniała wspaniała więź. Taka jest formuła: praca zespołowa i duch zwycięstwa, nigdy się nie poddawać. I jeszcze dwie rzeczy, które chciałbym dodać: edukacja i szacunek. Szacunek dla kolegów z drużyny, dla trenera, dla pracowników, dla kibiców, dla przeciwników. Bardzo łatwo jest wygrywać, ale trzeba wiedzieć, jak wygrywać i jak przegrywać. Real Madryt zawsze szanował swoich przeciwników. Byłem na uroczystości wręczenia nagrody Quinta del Buitre i bardzo miło spędziłem czas, podobało mi się, wszyscy byli fantastyczni. Pokazali swoje wykształcenie i szacunek. Znów udowodnili mi, czym jest Real Madryt.
Prawdziwy Real Madryt można było zobaczyć w europejskie noce.
Słynne remontady były bardzo angażujące dla publiczności, byli zawodnikami numer 12. To było niesamowite uczucie być na Bernabéu ze 100 000 ludzi. W dwumeczu z Derby County (w 1975), który przegraliśmy 1:4 w pierwszym meczu, a w drugim wróciliśmy na 5:1, doszło do dogrywki, po tym jak strzeliłem gola na 4:1 z rzutu karnego. Faulowany był Amancio, ale cierpiał z powodu bólu, więc ja wziąłem piłkę. I Bernabéu nie mogło przestać szaleć, ale tuż przed tym, jak miałem uderzać, usłyszałem „szszszsz”. I nagle na stadionie zapanowała cisza, jakby nikt nie istniał. Tylko ja i bramkarz. Postawiłem piłkę i od razu przeszedł mnie dreszcz, zrobiło mi się zimno…
Nie każdy może grać w Madrycie, nie każdy jest wystarczająco dobry…
Bez wątpienia. Gra na Bernabéu jest bardzo skomplikowana. Byłem tam przez 16 lat i widziałem bardzo dobrych zawodników, którzy nie poradzili sobie z powodu presji, nie chcę podawać nazwisk… Mówi się, że kibice Realu Madryt nie są dobrzy, ale oni byli i są wspaniali. Fani wymagają maksymalnego zaangażowania, ale zawsze istniała między nami więź.
W Realu Madryt wszyscy byli wygwizdywani. Czy tak było wcześniej?
Tego, który dawał z siebie wszystko, kibice bardzo szanowali. A ci najbardziej apatyczni, z mniejszymi chęciami i mniejszym zaangażowaniem, szybko się przyzwyczaili i były gwizdy. Tak było wcześniej i tak jest teraz.
Mówi się, że legendy Realu Madrytu odchodzą tylnymi drzwiami, w zły sposób.
To się bardzo zmieniło, za moich czasów istniała umowa między zawodnikami a klubem, jeśli zostawali w nim dłużej niż dziesięć lat, mieli prawo do gratyfikacji. Byli tam Velázquez, Grosso, Gento, Zoco, Di Stéfano, ja… Nie podobały mi się ostatnie odejścia: Raúla, Hierro, Casillasa… Nie podobały mi się. To zupełnie inna polityka niż ta, która obowiązywała w moich czasach.
Czy wiedziałeś, jak odejść?
Odszedłem, gdy wygraliśmy ligę i puchar w finale z Castillą; ten finał był moim ostatnim meczem. Byliśmy półfinalistami Pucharu Europy, zostaliśmy wyeliminowani przez Hamburg, mogliśmy zdobyć potrójną koronę. Odszedłem, gdy miałem 35 lat; to nie to samo, co mieć teraz 35 lat, gdy jesteś znacznie lepiej przygotowany. W moich czasach, kiedy miało się 32 lub 33 lata, bardzo trudno było odzyskać siły między meczami. W Castilli było kilku bardzo dobrych zawodników, którzy musieli przejść do pierwszej drużyny, a ja dostałem propozycję gry w Puebli, co pozwoliło mi również na kontynuowanie studiów medycznych w Meksyku. Przedłużyłem już umowę, ale rozmawiałem z klubem. Zrozumiałem, że muszę ustąpić miejsca młodym zawodnikom i że musi się rozpocząć nowy etap. Było to dla mnie bardzo jasne. Podobał mi się pomysł, aby pozostać na stanowisku asystenta trenera (Boskova) i trochę pograć, ale zrozumiałem, że nadszedł czas na młodzież.
Wieku 24 lat otrzymałeś Laureadę, po tak zwanym „butelkowym finale” w Pucharze Króla przeciwko Barçy. Przez cały mecz grałeś z gorączką, a ponadto złamałeś obojczyk. Mimo to wytrwałeś.
Pojechałem zagrać w wojskowych mistrzostwach świata w Bagdadzie, byłem wtedy w wojsku. Kiedy wróciłem, czułem się źle, miałem gorączkę, a dzień przed meczem miałem 39 i 40 stopni. Myślałem, że nie będę mógł grać, ale zbito mi gorączkę i zagrałem. Po dziesięciu minutach całkowicie zwichnąłem sobie obojczyk. Nie było wtedy żadnych zmian, zabrali mnie do szatni, obandażowali mnie i zagrałem cały mecz. Potem pojechaliśmy do szpitala na operację, ale nie mogli jej przeprowadzić, ponieważ nadal miałem gorączkę. Byłem w takim stanie przez osiem lub dziesięć dni. I wtedy właśnie przyznano mi Laureadę. Grałem też w finale Pucharu Zdobywców Pucharów przeciwko Chelsea ze złamaną ręką – złamałem ją pod koniec meczu, a ponieważ zremisowaliśmy, musieliśmy grać drugi raz 48 godzin później. Nie sądziłem, że mi się uda, ale w dniu meczu lekarz i trener Miguel Muñoz przyszli do mojego pokoju i zapytali: „Chcesz grać?”. Odpowiedziałem: „Oczywiście, ale zdejmij gips”. Zdjęli mi, założyli szynę i zrobili mi zastrzyk, żeby uśpić rękę, co, jak pamiętam, przyprawiało mnie o zawroty głowy przed wyjściem na zewnątrz, i graliśmy. Przegraliśmy, ale gdyby to było dzisiaj, zagrałbym ponownie bez wahania…
Całą historię legendarnego piłkarza można poznać tutaj: Niezwyciężony Pirri.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze