Europejska klątwa Bernabéu

Po półtora roku Real Madryt wrócił do grania w Lidze Mistrzów na Santiago Bernabéu. I był to powrót w fatalnym stylu. Przed meczem zapomniano o problemach, jakie mieli Królewscy z rozegraniem europejskich spotkań na tym stadionie przed jego zamknięciem z powodu pandemii. Jednak już w pierwszej chwili Sheriff wziął na siebie obowiązek przypomnienia im o tym i rozdrapania rany, która jest już bardziej niż niepokojąca.

Real wygrał tylko jedno z ostatnich siedmiu spotkań w Lidze Mistrzów na Bernabéu. W fazie grupowej sezonu 2019/20 pokonali wysoko Galatasaray, a reszta spotkań to cztery porażki i dwa remisy. Kolejność jest następująca: porażki z CSKA (0:3) i Ajaksem (1:4) w dwóch ostatnich meczach na Bernabéu w Lidze Mistrzów 2018/19. W kolejnym sezonie dwa remisy z Brugią (2:2) i PSG (2:2) oraz wspomniane wcześniej zwycięstwo z Turkami. Potem przyszła kolejna porażka z City (1:2). A teraz ta przeciwko Sheriffowi (1:2).

Los Blancos dobrze rozpoczęli ten sezon, wygrywając na trudnym terenie w Mediolanie i nikt nie zakładał wcześniej, że punkty można stracić w teorii z najsłabszym rywalem, a tym bardziej na własnym obiekcie. Wczorajszym meczem drużyna chciała znacznie przybliżyć się do fazy pucharowej, ale ta wpadka krzyżuje im plany i zmusza do zapomnienia o rotacjach oraz gry na maksymalnych obrotach w kolejnych spotkaniach.

Zespół rozpoczął sezon na Bernabéu z pompą. Pierwsze dwa mecze u siebie po powrocie do domu to dwie goleady przeciwko Celcie i Mallorce. W dwóch ostatnich meczach nie udało im się jednak odnieść zwycięstwa. W La Lidze zremisowali z Villarrealem i przegrali z Sheriffem. Dwa mecze, w których podopieczni Ancelottiego zdołali zdobyć tylko jedną bramkę. Teraz Real czeka dwumecz z Szachtarem, który musi pokonać, aby nie popaść w tarapaty.