Camacho: Temat depresji nie istniał w mojej epoce
José Antonio Camacho udzielił wywiadu dziennikowi El Mundo. Opowiadał w nim między innymi o swoich problemach z kontuzjami w zespole Realu Madryt.
Fot. Getty Images
W ostatnim meczu, gdy słyszałem pański komentarz, Hiszpania przegrała. Jak pan znosił porażki w swoim życiu?
Przyzwyczaiłem się, trenując drużyny, które przegrywały wiele spotkań. Zaczynałem w Juvenilu Realu Madryt, a w takim zespole nigdy nie przegrywasz. Nie myślisz nawet o porażce i, kiedy ona nadchodzi, jesteś zaskoczony. Później w pierwszym zespole porażek było mało, ale kiedy już nadchodziły, to były bardzo ważne i bolesne. Przegrywałeś mecz i przegrywałeś całą ligę. Następnie odszedłem i trafiałem do zespołów, które dosyć często przegrywały i sporo mnie kosztowało przyzwyczajenie się do tego.
Jak długo porażka cię bolała?
To było coś, co nosiłem w środku. Nigdy nie zabierałem tego do domu. Pewnie moja żona i dzieci wiedziały, że byłem wkurzony, ale staraliśmy się pozostawiać to na marginesie.
I co jest lepsze? Posiadanie zespołu złożonego z hiperkonkurencyjnych szaleńców, którzy nie znoszą porażek czy z dojrzałych graczy, którzy zachowują spokój?
Z obiema tymi rzeczami spotykasz się w zespole i obu potrzebujesz. Uważam, że Włochy zdobyły mistrzostwo Europy głównie dzięki temu, że miały dwóch 34-letnich środkowych obrońców, którzy osiągnęli równowagę między tymi dwoma rzeczami.
Czyli że są hiperkonkurencyjni, ale w przypadku dogrywki potrafią zachować spokój i żartować sobie?
Właśnie. Nikt im nie wręczy nagrody dla najlepszego zawodnika, ale byli najważniejszymi piłkarzami w zespole. To wynika z tego, że futbol bardzo się zmienił i dalej będzie się zmieniać. Ja zakończyłem karierę w wieku 34 lat, będąc już starym zawodnikiem. Teraz najlepsi piłkarze na świecie mają 34 lata. Jeśli przepis z pięcioma zmianami zostanie utrzymany, to będzie ten trend jeszcze bardziej się uwidoczni.
Wszystkie zmiany w futbolu zmierzają właśnie do tego, żeby chronić talent takich zawodników jak Messi, by mogli grać do 38 lat. Co pan o tym myśli?
Wydaje mi się to dobre, ale chciałbym tutaj dodać punkt odniesienia. Jeśli mowa o graczach, którzy doznają kontuzji i muszą przedwcześnie zakończyć karierę, chodzi przede wszystkim o środkowych pomocników albo graczy defensywnych. Ja do teraz nie mogę do końca zgiąć nóg. Napastnicy też potrafią zrobić krzywdę. Dobrze, że chroni się talent, ale niektóre decyzje muszą jeszcze trochę dojrzeć. Podobnie jest z VAR-em.
Ganił pan zawodników, jeśli okazywali brak szacunku albo byli brutalni w stosunku do rywali?
Nigdy im nie pozwalałem na robienie krzywdy. To jest bardzo rzadkie, ponieważ ludzie w futbolu tacy nie są. Wszyscy wiedzą, że będziemy się spotykać wiele razy. Możesz starać się nagiąć pewne normy, bo to ma związek z rywalizacją, ale celowe robienie krzywdy jest bardzo rzadkie.
Dużo pan rozmawiał na boisku?
Ależ skąd. Kryłem rywali twardo, ale nie wchodziłem w takie rzeczy. Za to poza boiskiem byłem sympatyczny. Byłem na ślubie Maradony, a Cruyff wypożyczał mi wszystkich zawodników, których chciałem w Rayo, a z jednym i drugim wiele razy się mierzyłem na murawie.
Moje najstarsze wspomnienie sięga mundialu w 1986 roku. Hiszpania przegrała z Belgią, ale pamiętam manifestacje wsparcia dla Eloya, który zmarnował decydujący rzut karny. Teraz nie widziałem czegoś takiego w kierunku Moraty.
Jest na to wytłumaczenie. Hiszpania kiedyś dużo przegrywała. Kiedy zaczynałem karierę w reprezentacji w 1974 i 1975 roku, do niczego się nie kwalifikowaliśmy. W 1978 roku awansowaliśmy na mundial po słynnym botellazo Juanito (Juanito w decydującym meczu eliminacji w Belgradzie został trafiony w głowę butelką rzuconą z trybun – przyp. red.). Później mundial dla Hiszpanii był porażką… W 1986 roku wydawaliśmy się bohaterami po dojściu do ćwierćfinału. Wszystko miało ogromny wydźwięk. Teraz… po zdobyciu mistrzostwa świata i mistrzostw Europy, uszło z nas to napięcie. Jesteśmy, jacy jesteśmy.
Wasz świat był dużo bardziej niewinny, ale jednocześnie o wiele trudniejszy. Graliście ze swastykami na trybunach i dużą przemocą wokół.
Futbol zawsze był połączony ze społeczeństwem. Ludzie zawsze wykorzystywali piłkę nożną, żeby wyrazić swoją agresję i swoje żądania.
Zawodnicy na boisku są świadomi tego, co dzieje się na trybunach? Tych okrzyków i niecierpliwości?
Tak, bo wszystko słychać. Piłkarz wie, jakie emocje panują na trybunach i jaka będzie reakcja na błąd. Co ciekawe, kiedyś działo się to tylko na stadionach wielkich drużyn, a teraz dzieje się wszędzie. Grasz z Murcią, a publiczność jest niecierpliwa i krytyczna. Później uczysz się z tym żyć. Najgorsze, że później wychodzisz do kawiarni i otrzymujesz takie samo traktowanie.
Wygwizdano pana kiedyś na Bernabéu?
Uniknąłem tego. Jednak zdałem sobie sprawę, po 15 czy 16 latach, że ludzie nie chcą już mnie oglądać. Minęło tyle lat z tą samą twarzą w zespole, więc chcieli kogoś innego.
Co sądzisz o sytuacji Simone Biles (amerykańska gimnastyczka, która zmagała się z problemami ze zdrowiem psychicznym – przyp. red.) i o problemie z depresją w sporcie zawodowym?
Nie miałem depresji, więc nie wiem, być może ten temat nie istniał w mojej epoce. Odniosłem kontuzję i byłem o krok od porzucenia futbolu. W tamtych czasach leczenie urazu nie było takie jak obecnie, gdy wszystko jest precyzyjne i nieinwazyjne. Mnie otworzyli, zeszyli, włożyli nogę w gips, a później znów otworzyli… Minęło 12 miesięcy i mi się nie poprawiało. Szedłem na siłownię, zakładali mi jakiś sprzęt i ból był nie do wytrzymania, a postępów brakowało. W tamtym czasie lekarz Realu Madryt był osobą nie do ruszenia, więc nie mogłem nawet narzekać. Nie wiem, czy miałem wtedy depresję, ale pamiętam, że myślałem o rzuceniu tego wszystkiego.
Iniesta przyznał, że miał depresję w roku, gdy zdobył mistrzostwo świata, grając lepiej niż kiedykolwiek.
Iniesta potrafił grać tylko dobrze, z depresją czy bez.
Niektórym zawodnikom w ogóle nie przytrafiają się chwile nostalgii. Opierają życie na przyjaźniach.
Życie kieruje ich do tego. Drużyna jest w twoim życiu każdego dnia, nie znasz czegoś takiego jak weekend i są takie dni, że nawet nie widzisz nikogo spoza zespołu.
Dlatego ludzie decydują się na pracę trenera, która okazuje się najbardziej samotna na świecie.
Ja zostałem asystentem trenera, a to jest jeszcze gorsze. Drugi szkoleniowiec ma być mediatorem z zawodnikami. Jesteś ich przyjacielem, oni cię znają… Jednak to jest trudne, bo wiesz, kto lubi imprezować albo kto gorzej trenuje. Zaczynasz się z nimi ścierać i stajesz się innym człowiekiem.
A komentowanie meczów jest jak narkotyk?
Tak i nie. Nie jestem dziennikarzem, ale im towarzyszę i trochę pomagam. Wpływa na mnie to, że każdy może mnie usłyszeć, ojcowie i synowie zawodników. Jeśli jakiś piłkarz gra słabo, nie mogę powiedzieć: „Ale on jest słaby”.
Dziennikarze znają się na futbolu?
Niektórzy oglądają go bardzo dużo i wydaje im się, że wiedzą wszystko i trudno mi to zrozumieć. Czasami przywiązują zbyt wielką uwagę to tego, co otacza dane spotkanie, a nie skupiają się na samej grze.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze