Advertisement
Menu

Jerzy Dudek dla RealMadryt.pl: Benítez mnie oszukiwał

Zbliżające się spotkanie Realu Madryt z Liverpoolem to świetna okazja, by przypomnieć sobie jedynego Polaka, który grał w Realu Madryt. Jednocześnie tego samego, który w 2007 roku zamienił miasto Beatlesów na stolicę Hiszpanii.

Foto: Jerzy Dudek dla RealMadryt.pl: Benítez mnie oszukiwał
Fot. Getty Images

Jak czuł się w Liverpoolu przed transferem do Realu i dlaczego zdecydował się na taki ruch? Którego trenera ceni najwyżej, a komu z byłych kolegów wróży wielką karierę szkoleniowca? Jak ocenia obecne legendy Królewskich i komu będzie kibicować w najbliższych tygodniach w Lidze Mistrzów? Odpowiedzi na te pytania udzielił nam Jerzy Dudek, bramkarz Realu Madryt w latach 2007–2011.

Czy transfer do Realu Madryt traktowałeś jako szansę poznania tego klubu czy wierzyłeś w wygryzienie Casillasa? Chyba niewielu bramkarzy rzeczywiście myślałoby o wygryzieniu Ikera.
Gdy przychodziłem do Realu Madryt, rozmowy trwały już od jakiegoś czasu. Peđa Mijatović nakreślał tę moją rolę w klubie. Wiadomo, że szanse na grę były przy Ikerze ograniczone, ale ja swoją rolę miałem bardzo dobrze rozrysowaną. Wiedzieli, jaki mam charakter, co mogę dać drużynie. Mówiłem na początku, że będę szukał rozwiązań, że jest za wcześnie na takie rozmowy, ale Real czekał na mnie dwa i pół miesiąca. Działacze powiedzieli mi, że będą czekać, żebym nie przejmował się spekulacjami i ostatecznie wybrałem Madryt. Można powiedzieć, że byłem już u schyłku kariery. Sądziłem, że to będzie dla mnie idealny moment na zakończenie edukacji piłkarskiej, zobaczenie ogromnego klubu od wewnątrz, rywalizacja z Ikerem, podpatrywanie najlepszych zawodników, jak to wygląda w szatni.

Wiadomo, że Realowi Madryt się nie odmawia.
Jasne. Uważam tę decyzję za bardzo dobrą. Miałem tam jechać tak naprawdę na jeden sezon, a zostałem cztery i to świadczy o tym, że w jakiś sposób wykonałem tam dobrą robotę. Gdy przyszedłem w 2007 roku, w kolejnych latach Iker został mistrzem świata, mistrzem Europy, najlepszym bramkarzem La Ligi, więc miałem jakiś wpływ na jego mobilizację.

Do dziś często mówi się o tym pięknym pożegnaniu, jakie zgotowano, gdy odchodziłeś. Nawet odejścia takich legend jak Guti, Raúl czy Cristiano Ronaldo nie wyglądały tak jak wtedy w 2011 roku. Jak się czujesz, gdy się to wspomina i w jakiś sposób porównuje te różne pożegnania?
To były przede wszystkim cztery lata ciężkiej pracy z mojej strony. W poniedziałek wychodzisz na trening i musisz się przygotować do sobotniego meczu na 100 procent, choć wiesz, że na 95 procent nie masz szans na granie, bo Iker jest święty. Ale musisz tę robotę wykonać. Zawsze to porównuję do gry w golfa, gdy nie masz celu, nie masz dołka, uderzasz piłkę, ale nie masz dołka. Było to dla mnie trudne, ale dawałem radę, mobilizowałem się. Motywowało mnie obcowanie z najlepszymi na świecie. Real Madryt jest jak zespół rockowy. Gdziekolwiek nie pojedzie, jest mnóstwo ludzi. Starałem się profesjonalnie wykonywać swoją robotę. Było ciężko, ale ten szpaler, który mnie bardzo zaskoczył, udowodnił, że warto było się poświęcać. Nawet gdy nie jesteś numerem jeden, warto nawiązywać przyjaźnie i one mogą, ale nie muszą, właśnie mile zaskoczyć. Ale to było coś przepięknego, wspominam to z dużym sentymentem.

Article photo

„Benítez mnie oszukiwał”

Ale pożegnanie z Liverpoolem takie miłe nie było. Rafa Benítez odsunął cię od pierwszego składu po tym spektakularnym finale w Stambule. Po przenosinach do Realu byłeś w pewien sposób zły na Liverpool czy na Beníteza?
Oczywiście, że miałem żal do Beníteza. On mnie oszukiwał od początku do końca. Ten sezon 2004/05 był dla mnie bardzo trudny. Skończył się najpiękniej, jak mógł się skończyć, i dla mnie, i dla zespołu. Mimo wszystko to był bardzo trudny trener. Duże oczekiwania, mnóstwo spekulacji, w prasie praktycznie przed każdym meczem musiałem zmagać się z tym, że „Rafa zmienia skład”, „przyjdzie nowy obrońca”, „idzie nowy pomocnik”, „Benítez potrzebuje napastnika”, ale… „potrzebuje też bramkarza”. Rozmawiałem z nim kilka razy i on mówił: „Nie, nie, żaden bramkarz, żaden bramkarz, nikogo nie sprowadzamy”…

I przyszedł Pepe Reina.
Rozmawiałem z nim, oni już od października byli w kontakcie, w listopadzie rozmowy były już bardzo zaawansowane. To świadczyło o tym, że Rafa od początku nie grał ze mną fair. Ale w porządku, każdy gra na swój sukces. Jedyne, co mogłem zrobić, to jeszcze ciężej pracować, jeszcze bardziej się skupić na swojej robocie. I mimo że to był totalny rollercoaster, skończył się dla nas szczęśliwie i wspominam to z dużym sentymentem. Zanim odszedłem z Liverpoolu powiedziałem, że już nigdy nie będę grał w lepszym zespole i z lepszymi piłkarzami, po czym po dwóch miesiącach podpisałem umowę z Realem Madryt i było mi trochę głupio. Rozmawiałem też z Mourinho. On mówił: „Powiedz mi, co robisz, bo taki zawodnik jak ty nie może odejść byle jak. Zrobimy z ciebie kapitana, będziesz grał. Jak chcesz zostać, od razu podpisujemy umowę, może chcesz zostać jako trener bramkarzy, może w akademii w Valdebebas”. Ja byłem już spakowany, wracałem do Polski, moja rodzina już drugi albo trzeci raz była gotowa do powrotu do Polski, bo umowę przedłużaliśmy kolejny raz. Wiedziałem, że to mój ostatni mecz, być może też dlatego czuję do niego duży sentyment.

„W Realu zostałem dla Mourinho”

Czy to właśnie José Mourinho był twoim najlepszym trenerem?
Nie mogę wybrać najlepszego. Miałem wielkie szczęście w swoim życiu. Magnetycznie przyciągałem pozytywne osoby, bo od szkoły podstawowej miałem Jana Koreptę, odpowiedzialnego za wychowanie fizyczne dzieci i młodzieży, w tym piłkarzy, później Jurek Ignacek, Marcin Bochynek, Jurek Ogierman, którzy wypromowali moje nazwisko na śląską III ligę. Później łowca talentów, „Bobo” Kaczmarek razem z Markiem Kostrzewą, którzy nawet dwa razy przyjechali do mojej Concordii Knurów, ale za pierwszym razem się nie zgodziłem. Później Leo Beenhakker, który był bardzo przyjazną osobą, Gérard Houllier, który wyciągnął mnie z Holandii, dzięki niemu grałem w Premier League. Mnóstwo pracy trzeba było wykonać, żebym w ogóle mógł tam grać – pozwolenie na pracę i tym podobne. Tym trenerom na pewno dużo zawdzięczam. Także Rafa Benítez, z którym osiągnęliśmy największy sukces, czyli wygraliśmy Ligę Mistrzów. No i oczywiście José Mourinho.

Jak wyglądała współpraca z Portugalczykiem?
W Realu Madryt zostałem dla niego. Już byłem spakowany, ale gdy do mnie zadzwonił Jorge Valdano i powiedział: „Słuchaj Jurek, nie możesz tego nikomu powiedzieć, ale będziemy zmieniać trenera. Pellegrini się nie utrzyma, pracujemy nad kimś nowym. To będzie Mourinho. My nie możemy się zgodzić, ale gdyby on się zgodził, że możesz zostać, zostałbyś z nami na następny sezon?”, odparłem: „Jak to Mourinho, to ja chętnie zostanę”. José do mnie zadzwonił pod koniec czerwca i powiedział, że chce, żebym został. To było genialne doświadczenie, obcowanie z takim człowiekiem, zarządzanie zespołem, metody treningowe, zupełnie inne niż na przykład u Beníteza, który 40 procent czasu pracuje na siłowni, resztę na boisku. Mourinho pracuje tylko na boisku. U niego wszystko – i trening siłowy, i kondycyjny, i taktyczny, i szybkościowy – dzieje się na boisku. To jest diametralna różnica. Trudno powiedzieć, który z nich był najlepszy. Myślę, że może miks z nich wszystkich. Beenhakker miał świetne podejście do zawodników, tak samo Mourinho. Benítez był świetnym taktykiem, ale dość zimnym człowiekiem, jeśli chodzi o kontakt z innymi.

Czy to właśnie przez nie najlepszy kontakt z piłkarzami Rafa Benítez nie odniósł sukcesu w Realu Madryt? Gdy spojrzymy na procent zwycięstw czy liczbę zdobytych bramek nie wygląda to aż tak źle. Ale ostatecznie tarcia między nim a piłkarzami były. Czy to dlatego nie wyszło mu w 2015 roku?
Trudno powiedzieć, jakie mieli relacje, nie mogę też mówić o tym, co do mnie dochodziło… To jest trener, któremu ciężko przychodzi budowanie relacji z zawodnikami. Jest bardzo wymagający. Dla przykładu, jednemu z genialnych skrzydłowych, który świetnie drybluje i gra jeden na jednego, potrafi zrobić przewagę, zakazał kiwania. Od razu miał dośrodkowywać. Twierdził, że później piłkarze wchodzą w inne tempo. Potrafił zabić indywidualne umiejętności na potrzeby zespołu. Być może to nie podobało się niektórym zawodnikom, a stosunki są na takim poziomie bardzo ważne. To atmosfera w klubie daje ci tę przewagę nad innymi. Jeden za drugiego umiera. Nie ma ratowania tyłka w przypadku porażki, gdy każdy wybiela tylko siebie.

Mówiło się między innymi o zakazie podań fałszem wobec Luki Modricia, Benítez miał twierdzić, że to nie jest optymalne rozwiązanie. Wyszło raczej na Chorwata.
Gdy Carlo Ancelotti był trenerem, wszedł do szatni i powiedział: „Ja mogę was poustawiać na boisku, wybrać najlepszy zespół. Ale nie będę was uczył grać w piłkę, przecież wy jesteście najlepszymi piłkarzami na świecie. To wy musicie podejmować decyzje w danym momencie i rozwiązywać sytuacje na boisku”. To jest coś, czego Benítez raczej nie tolerował. Taki system można pewnie stosować w średnich zespołach albo wtedy, gdy masz w drużynie mnóstwo pracusiów. Tam, gdzie masz totalną wirtuozerię, nie można zabierać im tego, z czego słyną. Taki Modrić potrafi zagrać każdą piłkę, a gdy każesz mu podawać piłkę wyłącznie wewnętrzną częścią stopy, zabierasz mu 80 procent fantazji.

A ty myślałeś o byciu trenerem?
Gdy tylko wyjechałem z Polski, notowałem każdy trening. Później z tego korzystali inni: raz poprosił mnie trener, który potrzebował zrobić licencję, później, żeby zrobić cykl treningowy. Zrobiłem taki miks, rozpisałem cały obóz przygotowawczy. Gdy mu oddałem, pomyślałem sobie, że można coś takiego robić. Gdy wyjechałem do Anglii, robiłem to samo, każdy trening, przede wszystkim obozy, taktykę, różne gierki. Myślałem, że może mi się to kiedyś przyda. Pasjonowało mnie to. Z drugiej strony, gdy wróciłem po szesnastu latach do Polski i zobaczyłem, że mój syn ucieka na studia… Ten kontakt nie był najgorszy, ale mam jeszcze dwie córki i powiedziałem sobie, że muszę poświęcić czas dzieciom i rodzinie. Być może w przyszłości się na to zdecyduję, ale wiem, że ta praca jest bardzo trudna. Zawodnicy poświęcają dzień na trening czy regenerację, ale trenerzy od rana do wieczora siedzą, analizują i muszą walczyć z ogromnym stresem. To wielka odpowiedzialność. Na razie o tym nie myślę.

Article photo

Tę drogę obrali za to inni twoi koledzy z boiska – Steven Gerrard, Xabi Alonso, Raúl czy Guti. Czy któremuś z nich wróżysz sukces? A może któryś z nich jeszcze w czasie kariery jawił się jako przyszły szkoleniowiec na najwyższym poziomie?
Wydaje mi się, że Raúl miał największe predyspozycje. Był dobrym przykładem na boisku, w szatni zawsze gdy zabierał głos, mówił bardzo konkretnie. Znał się na tym. Powiedziałbym, że z tej czwórki, którą wymieniłeś, to właśnie Raúl ma najlepsze papiery. Nie mówię już o Gutim, żeby został trenerem. Dla mnie to abstrakcja (śmiech). Ale może inaczej dojrzewa.

Podobno dojrzał.
Widziałem się z nim ostatnio w Madrycie i rzeczywiście zrobił się poważniejszy.

Mimo wszystko jestem zaskoczony. Sądziłem, że powiesz o Xabim Alonso, który często na boisku jawił się jako ktoś w stylu grającego trenera.
To Guti uczył mnie golfa w Realu Madryt, stąd tak luźna relacja między nami. Dla mnie Xabi to lekkie zaskoczenie. Oczywiście każdy ma plany na coś innego, ale według mnie jest bardzo rodzinną osobą. Zawsze uwielbiał każdą wolną chwilę spędzać właśnie z najbliższymi. Jako trener będzie musiał o tym zapomnieć. No i jest Steven… W ogóle się nie zastanawiał, od razu poszedł na głęboką wodę, zobaczył, jak to wygląda. Sam też miałem szkółkę w Krakowie i bardzo mi się to podobało. Dla mnie to była naturalna forma. Pracujesz z 16-latkami, grasz z nimi w piłkę, jesteś autorytetem, a po jakimś czasie mówisz sobie: okej, podoba mi się to, idę dalej. Gerrard popracował pół roku w akademii, dostał ofertę od Rangersów, pewne obietnice o budowie klubu i proszę bardzo: nagle robi jakieś niesamowite wyniki.

Szybciutko mu poszło.
Ma odpowiedni charakter, korzysta z doradztwa. Wiem, że pomagał mu też Jürgen Klopp. Musisz też mieć odpowiednich ludzi wokół. Nigdy nie widziałem żadnego grającego trenera jakim był Gary McAllister. To on jest asystentem Gerrarda. Za naszych czasów był takim mózgiem zespołu. Wszystkie trofea zdobyte przez Liverpool za Gérarda Houllier były też w dużej części zasługą Gary'ego.

„Karim Benzema to legenda totalna”

Porozmawialiśmy chwilę o legendach, więc zahaczając niejako o ten temat – czy Karim Benzema jest legendą Realu Madryt? Jak go wspominasz? Graliście – a czasem też siedzieliście, bo Francuz przegrywał rywalizację z Higuaínem – razem przez dwa sezony.
Gdy przyszedł do klubu, byłem pod wielkim wrażeniem. Imponował mi swoim balansem i panowaniem nad piłką, momentami wyglądał jak połączenie Zidane'a z Kaką. Piłka w miejscu, a ciało chodzi tak, że można dostać oczopląsu. Ogromny talent. Działacze się nie mylili, wiedzieli, co robią. Genialny zawodnik. W pewnym momencie miał trudności z aklimatyzacją, ale Zidane go wyciągnął z powrotem za uszy, udało mu się poprawić jego mentalność. To, co dziś widzimy, jest wielką zasługą Zidane'a. Benzema to legenda totalna. Ma jednak trudne zadanie, Cristiano „zabierał” dużo splendoru wszystkim zawodnikom, także Bale'owi. Później, gdy go zabrakło, trudno wskoczyć od razu w jego buty, więc tu Karim też obrywał rykoszetem za to, że nie potrafił wypełnić luki 40 goli na sezon. Taki klub tego potrzebuje. Kiedyś się śmiałem, że grając w ataku takiego klubu też mógłbym strzelić 20 goli w sezonie. Ale w takim klubie musisz strzelić 40+, Real tworzy dużo. Benzema to absolutna legenda. Wiadomo, że gdy masz 21 lat i fortunę na koncie, może się w głowie trochę zakręcić. Ale Karim w ostatnich kilku latach dojrzał.

Article photo

Sergio Ramos obchodzi dziś 35. urodziny (rozmawialiśmy 30 marca – dop. red.). Wysłałeś już życzenia?
Będziemy działać. Dzięki za przypomnienie (śmiech).

Przy okazji kapitana nie można nie zapytać, czy wyobrażasz sobie go poza Realem Madryt? Jego kontrakt wygasa za trzy miesiące, a dochodzą do tego problemy ze zdrowiem.
Zawsze jestem ciekawy, jak taki zawodnik poradzi sobie w innym klubie, gdy poczuje inną atmosferę, nową mobilizację. W pewnym momencie wpadasz w stagnację, a nowy klub jest dla ciebie szansą na to, żebyś się inaczej koncentrował. Nie wiem, czy dla niego nie byłoby to najlepsze. Zależy od tego, jakie ma ambicje, czy chce zostać w klubie w innej roli, jako jakiś dyrektor czy ambasador. Ale do tego zawsze można wrócić, niedawno wrócił przecież Iker, który został prezesem fundacji. Chciałbym zobaczyć Sergio na przykład w Premier League, to jest liga dla niego. Wiadomo, że to już nie ten wiek, ale on jest tak „wyfitowany”, że tutaj jest to przesunięcie granicy wieku. Zawsze śmiałem się z niego, że jest jak jamón ibérico, zero tłuszczu, samo mięsko (śmiech).

Muszę cię o to zapytać, nie ma wyjścia. Przed finałem w Kijowie powiedziałeś: „To wymarzony finał”. Zagrałeś przed finałem w meczu legend w barwach Realu, ale powiedziałeś, że sercem za Liverpoolem, ale rozum podpowiada Real. Z kim obecnie czujesz większą więź? Za kogo będziesz trzymać kciuki we wtorek?
To jest 50-50. Oba zespoły nie prezentują się najlepiej. Liverpool ma najgorszy sezon od nie wiadomo kiedy, chyba ze sto lat. Ale Anfield bez kibiców to nie jest Anfield. Liverpool bez kibiców nie jest tym Liverpoolem, który znamy. Poznał go przecież też Real, który tam wysoko przegrał. Dla mnie to raczej 50-50, może z lekkim wskazaniem na Liverpool. To ostatnia deska ratunku. Widziałem dużą różnicę między meczami Premier League a na przykład dwumeczem z Lipskiem. Tutaj upatruję szansy dla Anglików. Może właśnie to, że to ostatnia deska ratunku, będzie pewnym dodatkiem. Rzeczywiście serce jest bliżej Liverpoolu.

Masz do dziś kontakt z byłymi lub obecnymi piłkarzami Realu? Choć z obecnych pozostali tam tylko Ramos, Marcelo i Benzema…
To jest niesłychane, że ci goście jeszcze tam są (śmiech). Ramos i Marcelo byli tam jeszcze przede mną, a Sergio i Karim nadal rozdają tam karty. Ale oczywiście, dzięki graniu w meczach legend, zaproszeniom od UEFA na różne wydarzenia pozostaję w kontakcie z innymi, na przykład Raúlem, Míchelem Salgado, czasem coś napiszę do Marcelo, Xabiego czy Álvaro Arbeloi, ta dwójka była też ze mną w Liverpoolu, też Pepe.

Arbeloa, Alonso… Ekipa wspierająca José Mourinho w konflikcie?
Trudno mówić o konflikcie. Prasa potrafi wszystko rozdmuchać. Piłkarze nigdy się z tego nie tłumaczą, to jest bez sensu. Problem polega na tym, że gdy nie ma wyników, jakaś ofiara musi paść i zwykle są to trenerzy.

W końcu, jak sam powiedziałeś wcześniej, to po prostu ciężka praca.
Właśnie. Wiadomo, że są pewne konflikty, gra tylko jedenastu, dziesięciu patrzy. Masz grupę i na samym końcu to zasługa trenera, gdy uda mu się zrobić coś dobrego. Widać to, gdy kończy pracę w danym klubie i widzi się ze swoimi byłymi piłkarzami po roku. Czy widać „miśki” i „piąteczki”, czy „cześć, do widzenia”. Myślę, że w stosunku do Mourinho – bez względu na to, w jakim klubie był – zawsze są serdeczne uściski. To jest prawda. Zawodnicy zawsze go szanowali.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!