Dlaczego zawsze on?
Można wierzyć, że niektóre rzeczy są dziełem przypadku. Kiedy jednak dana sytuacja powtarza się kilkukrotnie, z każdym kolejnym razem coraz trudniej być przekonanym, że coś jest wyłącznie kwestią zbiegów okoliczności i szeroko pojętej losowości.
Fot. Getty Images
Jak mawia klasyk, Afgańczycy od wielu lat pracują nad lekarstwem na raka, ale niezmiennie wychodzi im heroina. Czy to przypadek? Real Madryt natomiast od wielu lat przedłuża umowy ze swoimi piłkarzami, ale wieczne problemy są w zasadzie zawsze tylko z Sergio Ramosem. Czy to także przypadek? Hiszpańskie media jeszcze w drugiej połowie zeszłego sezonu informowały, że tym razem obędzie się bez szopek. Ramos mimo zarazy podpisze nową umowę i wszystko będzie cacy. No i oczywiście nie jest. Obecnie jesteśmy bowiem świadkami kolejnej telenoweli, która jednak nie tyle budzi ekscytację, co raczej po prostu niesmak.
Sergio Ramos to niezależnie od jego dalszych losów nasza legenda. Człowiek, który jako kapitan największego klubu świata, brał czynny udział w najpiękniejszym etapie najnowszej historii Realu Madryt. Zarzucanie mu braku umiejętności, zaangażowania, cech przywódczych, wielkiego serca i poświęcenia byłoby aktem wyjątkowej ignorancji/podłości. Boleć może jednak to, że w aktualnej sytuacji nieraz trudno nie ulec wrażeniu, że Ramos zachowuje się trochę tak, jakby on dał klubowi wszystko, a klub jemu nic.
Tak, Real Madryt bez niego miałby dziś może nawet kilka trofeów mniej. Ale czy to też nie jest tak, że ktoś lata temu postawił na nieopierzonego młokosa i dał mu szansę pisania podobnej historii w klubie o takiej renomie? Bagatelizowanie dokonań kapitana byłoby zdecydowanie nie na miejscu, ale można się też zastanawiać czy, podajmy najbardziej jaskrawy przykład, zdobycie Décimy było owocem WYŁĄCZNIE pracy Sergio Ramosa? Czy po drodze inni nie dokładali swoich cegiełek? Czy wpływ innych na sukcesy był aż tak mało widoczny w porównaniu z dokonaniami Andaluzyjczyka? Czy naprawdę z pełnym przekonaniem możemy powiedzieć, że Sergio Ramos absolutnie wszystko zawdzięcza jedynie sobie samemu?
Całe to zamieszanie wokół przedłużenia umowy kapitana jest bardzo przykre. Dziwne twitty brata i agenta Ramosa, dawanie i usuwanie lajków na Instragramie pod postami sugerującymi niewłaściwe traktowanie legend, szarpanie się z klubem o 10% pensji w dobie wyjątkowego kryzysu ekonomicznego, podczas gdy stosunkowo niewiele wcześniej padały słowa, że mógłby tu grać za darmo… Po co to wszystko? Z potrzeby machania szabelką i zwracania na siebie uwagi? Uwierz nam, drogi Sergio, że zrobiłeś na tyle dużo wspaniałych rzeczy, by mówiono o tobie bez wchodzenia w podobne gierki. Dlaczego kiedy przytrafiają się problemy z przedłużeniem z kimś kontraktu, to zawsze chodzi o ciebie? Dlaczego Luka Modrić nie rzuca w działaczy swoją Złotą Piłką, gdy proponuje mu się roczną umowę z niższymi zarobkami? Lucas natomiast warunków nowej umowy jeszcze nie zaakceptował, ale wszystko jest załatwiane chociaż przy zachowaniu pełnej dyskrecji.
Każdy chce czuć się doceniany i kochany. Nie ma nic dziwnego w tym, że i Sergio Ramos odczuwa taką potrzebę. Budowanie podobnego poczucia na bazie tego, że zawsze dostaje się to, czego się chce, jest jednak dość niebezpieczne. W idealnym świecie obie strony siadają przy stole, słuchają siebie nawzajem i nie dostają małpiego rozumu po podniesieniu czterech liter z krzesła. Florentino sam ściągał Sergio do Madrytu wiele lat temu i ostatnią rzeczą, której by chciał, jest to, by Ramosowi stała się krzywda. Klub stara się rozwiązać problem raczej po dżentelmeńsku, choć niestety jest świadomy swoich obecnych ograniczeń, zwłaszcza finansowych.
W dobie szalejącego kryzysu ekonomicznego naprawdę trudno jest o podwyżki, nie jest tajemnicą, że zdecydowana większość największych klubów ma mniejsze lub większe problemy. 10% obniżki pensji trudno rozpatrywać jako akt uznania, ale też nie jest to złośliwe wymierzenie w kogokolwiek ciosu. Na podobną redukcję wynagrodzenia zgodziła się bowiem wiosną cała kadra zespołu, a w przeforsowaniu tego pomagał… no, zgadnijcie sami. Problematyczną kwestią jest również sama długość umowy. Można oczywiście trzymać się tego, że akurat Ramos zasługuje na wyjątek i dwuletni kontrakt. Ma to swoje logiczne podstawy. Tak samo jednak logiczne podstawy w finansowych tarapatach ma strach klubu przed oferowaniem dłużej umowy 34-letniemu zawodnikowi, który zaraz przez kolejną kontuzję będzie miał na koncie przegapionych ponad 50% meczów w tym sezonie. Ramos jednak bardziej niż analizą argumentów zdaje się być bardziej zainteresowany tupaniem nóżką. Ogólny obraz tej sytuacji jest więc wyjątkowo przykry. Ewidentnie brakuje bowiem, zwłaszcza z jednej strony, chęci zwyczajnego zrozumienia.
Wiecie jednak, co jest najgorsze? To, że jeśli ostatecznie Ramos przedłuży umowę o rok, za chwilę znowu będzie nas czekać powtórka z rozrywki i dalsze odcinki serialu o przeciąganiu liny. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, pod pewnymi względami może nawet lepiej dla zdrowia wszystkich byłoby, gdyby pozwolić kapitanowi odejść. Na siłę nie ma co kogoś trzymać. Tak samo nie da się wiecznie znosić czyichś humorów. W odróżnieniu od poprzednich lat na horyzoncie znajduje się też perspektywa ściągnięcia klasowego następcy w postaci Davida Alaby (przy telenowieli z Chinami nie było żadnego, jeszcze wcześniej zaś w buty Ramosa chciano wstawiać Otamendiego). Wszystko kiedyś musi się skończyć. Sergio młodszy też już nie będzie i niewykluczone, że takie odwlekanie czegoś dla samego odwlekania pozbawione jest większego sensu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze