RMPL - Z życia kibica
RMPL czyli cotygodniowy Realny Mocnosubiektywny Przegląd Leraksujący
Rano wstał z trudem. Mówiąc delikatnie, poniedziałek nie należał do jego ulubionych dni tygodnia. Smętnym, na wpół jeszcze nieprzytomnym ruchem wyłączył wyjącą komórkę.
Kierunek łazienka. Na widok jednorazówek Gilette zrobiło mu się niedobrze; albo się pociąć albo spuścić je z wodą w pomieszczeniu obok. Piękny początek pięknego dnia, początku pięknego tygodnia - pomyślał.
W kuchni młodsza siostra z wdziękiem pracowała nad talerzem pełnym płatków śniadaniowych i gorącego mleka. Z łatwością przezwyciężył ciekawość, czy z opakowania nie wyskoczy aby jakiś jego upadły, kukurydziany gwiazdor. Jedz płatki, jak Beckham ściągaj z bramek pajęczyny siatki – mogłoby krzyczeć hasło na pudełku.
Zostało jeszcze trochę wolnego czasu, usiadł więc przed komputerem. Odpalę kompa i poczytam o kolejnym pięknym zwycięstwie wielkiej Barcelony - pomyślał niechętnie. 1:2 z jakąś Oasasuną w jakiejś Pampelunie? Niemożliwe. Takie rzeczy przecież nie mają prawa się wydarzać. Aaa no tak, już wszystko jasne, zachwiany przez chwilę świat wrócił do posad. Komentarze pod wiadomością o porażce Barcelony mówiły wszystko: dwie niesłuszne czerwone kartki, karny, którego nie było, sędzia z Madrytu. To nie było zwycięstwo Osasuny, to musiał być kolejny spisek. Jak zawsze w takich sytuacjach, gdy najlepsza drużyna świata przegrywa. No i jeszcze Lionel nie grał. W dziewięciu (a w sumie to w ośmiu, bo VV, najlepszy bramkarz Primera, pewniak do wyjazdu na mundial, miał tym razem, wyjątkowo, gorszy dzień) na dwunastu aż (bo sędzia) i to bez Lionela. Nikt by nie wygrał w takich niesprzyjających okolicznościach, nawet na dobrej murawie. Nawet Barcelona.
I co z tego, Real zremisował w Walencji. Przewaga nadal ogromna.
W drodze do szkoły znów zaatakowały go natrętne reklamy. Tym razem agresywniej niż zwykle. Wielkie oczy Beckhama świdrowały go wzrokiem, gdy stał na przystanku w oczekiwaniu na autobus linii 23. Monstrualnych rozmiarów billboard górował nad szarzyzną zmęczonej intensywnym weekendem okolicy. Był pewien; te wszystkie zimowe psie kupy, dopiero co odkryte przez topniejący, kiedyś biały śnieg, śmierdziałyby mniej niż to reklamowane, perfumowane badziewie. Tyle, że jeszcze zmrożone są, te psie kupy. Nie, dzisiaj żaden chwyt speców od marketingu i wizerunku nie przejdzie. Frustracja stopniowo rosła.
Wreszcie podjechał, brudny, czymś upaprany środek komunikacji miejskiej. Jak zwykle masa prącej na siebie ludności. Zakręt w prawo, zakręt w lewo. Ludzie! Czuję się tu jak w pięć osób w maluchu - wymamrotał jakiś koleś z rozpłaszczonym na szybie policzkiem.
Autobus mijał kolejne obskurne przystanki. Na jednym, z nich podarty przez wiatr i złośliwość niedobrych ludzi, plakat reklamujący znany napój smętnie sobie zwisał. Uśmiechnięta zwykle, okrągła buźka Roberto Carlosa, z perspektywy autobusowego siedzenia wydawała się wyjątkowo skwaszona. A może to jakieś niecodzienne zakrzywienie przestrzeni targanego przez wiatr zdjęcia? W każdym bądź razie mała dziewczynka siedząca obok z upodobaniem mlaskała oblizując kolorowego lizaczka. Czupa czupsa oczywiście.
I szkoła, buda się kiedyś mówiło. Docinki kolegów już od kilku lat są stałym elementem edukacyjnego życia. Niby można się do tego przyzwyczaić, traktować ich jak pustych jełopów, czasami jednak zaboli. Gdzie Twój wielki Real? Ronaldo spasiony, Raul śmiech na sali, galaktyczni, hehe, chyba raczej geriatryczni, Barça rulezzz!! - krzyczą, wierni często od przedwczoraj, kibice Dumy Katalonii oraz innych drużyn – realek, śmieszny klubik, cała Europa z was brechta.
Na kolejnej lekcji czegoś tam przypomniał mu się sen z ostatniej nocy. Raúl Gonzalez Blanco biegł na nartach techniką łyżwową przez pagórki i dolinki włoskiego Cesana San Sicario z futbolówką na plecach. Na ostatnim strzelaniu, trafił pięć razy z rzędu piłką w mały czarny punkcik z odległości 50-ciu metrów i zwycięsko dobiegł do mety całując swój pierścionek. Cóż za fenomenalna celność! Tomek Sikora spudłował i był trzeci, jeszcze ten Niemiec go wyprzedził. Złoty medal wręczał Ronaldo, który przeszedł już na emeryturę i zbił prawdziwą fortunę na sprzedaży płyt dvd z poradnikiem „Jak być najlepszym napadziorem świata i zmarnować swój boski dar kpiąc przy okazji z wszystkich". Do płyt, w promocji była dołączona opaska białego koloru z fioletowym napisem - Fuck all. Keep smiling.
Sen był nieprzyjemny, przypomnienie go sobie także. Przynajmniej już po nudnej szkole. Podczas powrotnego spaceru do domu, agresywne reklamy zaatakowały ze wzmożoną siłą. Plastikowi Carlos i Ronaldo szarpali za nogawkę spodni, rękaw kurtki tarmosił kolorowy Raúl, do kieszeni dobierał się tekturowy Becks, nawet papierowy Zizu ukradkiem zaglądał do portfela. A roześmiany jak zawsze Ronaldinho kiwał się w przejściu podziemnym zachęcając do wstąpienia na czipsa.
Cóż, dzień jak co dzień, poniedziałek jak poniedziałek, złość i żal po piłkarskim tygodniu przeplatają się goniąc jedno za drugim.
Jeszcze tylko dziewczyna wbiła mu szpilę pod żebro wieczornym sms-em: Hej, nie zobaczymy się jutro znowu bo ja nie mogę i tyle. A koledzy z klasy mówili, że Barcelona jest już mistrzem Hiszpanii a Ligę Mistrzów wygra na luzie. Prawda? Bo ty chyba mówiłeś kiedyś, że ty Realowi kibicujesz. Pa.
Sen przyszedł szybko. Może i dobrze, że już po tej głupiej Lidze Mistrzów, zdążył jeszcze pomyśleć. Teraz to tylko po weekendowych grach w Hiszpanii trzeba będzie znosić realnych upokorzeń ciąg dalszy…
I nagle znalazł się gdzieś na cmentarzu. Resztki ściemniałego już, kiedyś białego śniegu zalegały w cmentarnych zaułkach alejek i pod co większymi grobowcami. Zbrązowiałe łodygi listopadowych chryzantem (w Polsce jestem, pomyślał) wystawały z podniszczonych doniczek a suche gałązki resztek żałobnych wieńców tworzyły zamotaną plątaninę z pomiętymi wstążkami ku kogoś pamięci. Tę smutną mozaikę dopełniały kawałki szkła rozbitych zniczy. Wiatr poruszał koronami bezlistnych koron drzew, płatkami śniegu rzucał od grobu do grobu, od cichej uliczki do cichej uliczki. Ciemnosine, marcowe chmury leniwie pełzły wraz z podmuchami boskiego posłańca.
Nagle zauważył spora grupkę pochylonych nad czymś ludzi. Podszedł do nich i po chwili dopchnął się do pierwszego rzędu. ſzy momentalnie napłynęły mu do oczu. W pięknym, obitym białym, włoskim marmurem grobowcu spoczywała szykowna trumna. Napis nie pozostawiał złudzeń - Galacticos 2000 – 2006.
Florentino Pérez łkał cichutko. Na duchu podtrzymywał go Fernando Martín, mimo wszystko ufnie patrzący w przyszłość. Piłkarze Realu, w gustownych, białych garniturach (tak, to pogrzeb ale to sen przecież jest) stali murem za swoim byłym Prezydentem. Gdy rozjemca w czarnym stroju odgwizdał koniec tej ziemskiej rozgrywki galaktycznych, młodzi adepci futbolu przykryli trumnę tysiącami białych koszulek ze znanymi, kiedyś, pożądanymi nazwiskami i numerami. Zalegały te koszulki po magazynach, mało kto chciał już je mieć, kupić, nosić, co było zrobić. Jakby powiedział pan Pérez, rynek się nasycił. Poszły w ziemię by w proch się obrócić.
Przybyli nawet opromienieni ostatnimi sukcesami przedstawiciele Barcelony. Prezydent Laporta podszedł do byłego Prezydenta Pereza - Moje szczere kondolencje - powiedział - a tak przy okazji, nie miałem jeszcze możliwości Ci podziękować. Za Ronaldinho i Samuela. W końcu postawiłeś na Becksa i parę Ronaldo - Raúl bo nasza bramkostrzelna murzina do koncepcji Ci nie pasowała. A tu jeden Twój faworyt do pustej bramki nie trafił w środę a drugi karnego skiepścił w sobotę. I to w takich meczach… A teraz tu się na cmentarzu spotykamy, na pogrzebie Twej wzniosłej idei - zakończył.
Nie zbrakło także dziennikarzy. Większość z nich nawiedzało nieprzyjemne uczucie deja vu. Raz nawet, jak kot, czarny chyba, przebiegł pod jednym z cmentarnych obelisków, ktoś z nich pomyślał, że ten matrix to może i istnieje nawet. Ile razy tych galaktycznych grzebali już? I po porażce z Monaco w LM i po serii kolejnych porażek na zakończenie sezonu za Queiroza i po sromotnie przegranych GD na Camp Nou… Koniec galaktycznego Realu odtrąbili także po przegranej z Juve rok temu w walce o Puchar Europy i po 0:3 z Lyonem na jesieni i po ostatnim GD na Santiago Bernabéu i po klęsce w Saragossie w styczniu… Pogrzebanego przez siebie trupa już kilka razy spod ziemi wyciągali babrając ręce w jego rozkładających się wnętrznościach, po to tylko by z nieskrywaną satysfakcją pogrzebać go jeszcze raz; Real umierał stojąc; Koniec ery Galaktycznych; Real pogrążony i wiele innych chwytliwych tytułów z pewnością sprzedawało się świetnie.
Tylko dziennikarze katalońskiego Sportu pospołu z kolegami po fachu z El Mundo Deportivo nie chcieli uszanować podniosłej atmosfery pogrzebu. Przekrzykiwali się wzajemnie, licytowali nazwiskami tych, którzy z Madrytu odejdą i tych, którzy do Madrytu przyjdą. Tworzyli listy, siali ferment, czuli się prawie jak u siebie w domu.
Gdzieś z boku przycupnęła nieliczna grupka fanów Barcelony. Czarne, w sam raz na okazję odpowiednie uniformy i dziwnie znajome kaski/maski na głowie. Przechodząca obok grupka dzieci z zaciekawieniem podbiegła bliżej: Pse Pana - padło pytanie do jednego ze stojących – To cmentarz jest a nie kino, Halloween też nie dzisiaj, więc czemu tak dziwnie wyglądacie? - Ruch głowy skrępowanej uwierającym hełmem trwał dość długo a ograniczone widzenie, jak przysłowiowe klapki na konia oczach utrudniało dostrzeżenie rozmówcy. Prawdę mówiąc, w ogóle utrudniało dostrzeżenie rzeczywistości jakiejkolwiek oprócz tej, którą widzieć by się chciało, tej swojej, na swoją modłę oswojonej, tej bezpiecznej.
- Die - z trudem, powoli, mechanicznie wydukało z siebie owe śmieszne coś z tym głębokim wychłystem powietrza dla sławnego Lorda Vadera charakterystcznym.
Spłoszone dzieciaki uciekły - Po co Pana zaczepiałeś, co Cię ta jego i innych jemu podobnych dziwnowatość ubioru obchodzi - zapytało jedno z dzieci - My ze wsi jesteśmy, na wycieczce tutaj, a oni miastowi, trzeba im spokój dać bo się rzucać i szamotać jeszcze będą.
Zerwał się nagle. To tylko sen był a wtorek już i w codzienność trzeba wejść. I jeden dzień do piątku bliżej. Weekend będzie. Chociaż podobno sny prorocze bywają, więc może coś się się sprawdzi i na dobre Realowi wyjdzie, pomyślał z otuchą.
Bo nie jest dobrze ale gorzej być może też - jakby mistrz Yoda powiedział – ale i lepiej być może. I będzie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze